Kiedy nie ma reguł, norm, moralności, szacunku, autorytetów, wtedy wolno wszystko
W niedzielę paryskimi ulicami przeszła jedna z największych manifestacji w dziejach Republiki. Ponad milion osób demonstrowało przeciwko organizatorom, koordynatorom i realizatorom zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”, pisma ukazującego się we Francji od 1970 r.
Jest ono następcą innego pisemka o nazwie „Hara-kiri”, które zostało rozwiązane w tym samym roku (po niespełna dziesięciu latach wydawania) w następstwie wyśmiania (satyra?) śmierci Charlesa de Gaulla - prezydenta Francji. Ów nowy tygodnik ostał się 11 lat, gdyż ponownie został zamknięty w 1981 r. Wznowiono go dopiero w 1992 r. i tak trwa do dzisiaj. Wspomniałem wcześniej, że mamy do czynienia z pisemkiem, ponieważ nakład ukazującego się co środę tygodnika wynosi zaledwie 45 tys. egzemplarzy. Nie mamy więc do czynienia z wpływowym medium, jeśli weźmie się pod uwagę chociażby nakłady innych bulwarówek czy też w miarę poważnej prasy mainstreamowej. Logicznym wydaje się pytanie, dlaczego właśnie ten tygodnik został wybrany za cel działań muzułmańskich ekstremistów i dlaczego właśnie w jego obronie zgromadziło się tyle osób, wśród których było ponad 40 przedstawicieli władz różnych krajów, nie tylko europejskich. Czy tylko taniej jakości karykatura spowodowała takie zamieszanie, w wyniku którego śmierć poniosło 12 osób? Czy też mamy do czynienia z jakimś drugim dnem całej tej sytuacji?
Jakoś w większości uładzonych poprawnością polityczną mediów nie ma wzmianek o proweniencji politycznej owego tygodnika, ponoć satyrycznego. Stephane Charbonnier (pseudonim Charb), dyrektor wydawniczy „Charlie Hebdo”, który poniósł śmierć w czasie ataku, określił redakcję jako reprezentację szeroko rozumianej lewicy aż po absenteistów (dla wyjaśnienia: ludzie uchylający się od wypełnienia obowiązków społecznych). Opisując redakcję, wspomina o osobach, dla których od praw ludzi ważniejsze były prawa zwierząt, bo one ponoć głosu nie mają. Bez żenady wspomina, że po przegranej przez Sakozy'ego w wyborach prezydenckich w redakcji wystrzeliły szampany, chociaż nie wszyscy udali się do urn wyborczych. Przywiązanie do skrajnej lewicy (łącznie z anarchizmem), zgodnie z myślą wspomnianego dyrektora, jest następstwem rewolucji majowej 1968 r. Nazwa ta określa rozruchy studenckie, do jakich doszło we Francji w 1968 r., a których podłożem były intelektualne zasoby marksistów i im pokrewnych lewicowych myślicieli. Początki tej rewolucji związane są m.in. z postacią Daniela Cohn-Bendita, zwanego Czerwonym Danym. Dzisiaj jest on posłem do europarlamentu, bardziej znanym z opisanych przez siebie doznań seksualnych związanych z rozbieraniem przez pięcioletnią dziewczynkę. Jak sam powiedział: „Dzisiaj takie działania są raczej nieakceptowalne” (a kiedy były?), a swoją wypowiedź określił jako wynik szerszego społecznego trendu eksperymentów społecznych, w tym badań nad „dziecięcą seksualnością”, na fali rewolucji seksualnej (?!?). Choć wygaszono protesty studenckie (ciekawostką jest to, że pierwszym żądaniem Cohn-Bendita było uzyskanie zezwolenia na... studiowanie seksualności studenckiej), to jak mówił Sarkozy: „maj 1968 pozostawił nam ideologię intelektualnego i moralnego relatywizmu. Spadkobiercy maja 1968 przeforsowali pogląd, że wszystko ma tę samą wartość, że od teraz nie ma różnicy pomiędzy dobrem i złem, prawdą i fałszem, pięknem i brzydotą. Ofiara liczyła się mniej niż sprawca. Kult bożka pieniądza, pogoń za szybkim zyskiem, spekulacje, patologie kapitalistycznych rynków finansowych mają swoje źródło w wartościach maja 1968. Jeśli nie ma już żadnych reguł, żadnych norm, żadnej moralności, żadnego szacunku, żadnych autorytetów, wtedy wszystko wolno.” I do tego właśnie w sferze ideologicznej nawiązywało wprost „Charlie Hebdo”. Ich krytyka religii (co ciekawe tylko trzech: chrześcijaństwa, judaizmu i islamu) wynikała nie z chęci ośmieszenia złych praktyk w ramach wyznań, lecz z chęci przebudowy kulturowej społeczeństwa. Sam wspomniany dyrektor pisma dumnie wskazywał na wierność ideałom maja 1968, w odróżnieniu od innych osobistości życia społecznego. Dla niego nawet nie liczyło się prawo, gdyż cel uświęcał środki.
Ten śródtytuł zaczerpnięty jest z piosenki The Beatles „Revolution”, która przeciwstawiała się rewolucji majowej z 1968 (w odróżnieniu np. od The Rolling Stones, którzy śpiewali w tym czasie o zabijaniu sług królowej itp.). Właśnie ta proweniencja „Charlie Hebdo” pokazuje, dlaczego tak szybko i tak łatwo zebrać można było przywódców kilkudziesięciu krajów na manifestacji. Ta sama lewicowość dominuje dzisiaj w Unii Europejskiej. W kilka dni zorganizowano demonstrację, gdy przez ponad pół roku Parlament Europejski nie jest w stanie wysmażyć grama rezolucji w sprawie prześladowania chrześcijan w krajach muzułmańskich. Dla małego przykładu: w tygodniu, gdy w redakcji francuskiego tygodnika zginęło 12 osób, w Nigerii muzułmanie z Boko Haram zamordowali 2,5 tys. chrześcijan (czyli 208 razy więcej!). Istnienie ludzkie nie jest równe drugiemu istnieniu i nie można zliczać ich statystycznie, ponieważ każde z nich jest niepowtarzalne. Powstaje jednak problem proporcji w medialnym świecie. I w samej Unii Europejskiej. Ponadto nie kto inny, ale europejskie ruchy lewicowe są dzisiaj największymi protagonistami imigrantów z krajów muzułmańskich. Czy chodzi im o tanią siłę roboczą dla starzejącej się gospodarki europejskiej? Wątpię. Ich cel jest taki sam, jak przed ponad 40 laty - zniszczyć oparte na chrześcijańskiej wizji świata społeczeństwo (problem, czy jest jeszcze co niszczyć?). Obraz świata, do którego dążą, dość obrazowo przedstawił wspomniany Czerwony Dany (Daniel Cohn-Bendit): „Rozwiedziona, bezdzietna Niemka wschodnia i homoseksualny liberał na czele Unii i FDP - to nie byłoby możliwe, gdyby nie czerwono-zielona koalicja.” Co ciekawsze, na manifestację w Paryżu organizacje i partie były zapraszane przez organizatorów. Nie zaproszono jedynie Frontu Narodowego, partii najbardziej przeciwstawiającej się muzułmańskim nowinkom we Francji. Po prostu nie pasowała do forsowanej wizji świata.
Taka sytuacja jest możliwa ze względu na całkowity bełkot w sferze medialnej oraz brak logiki w codziennym życiu. Jedna z ostatnich okładek „Charlie Hebdo” przedstawiała Mahometa pchanego na wózku inwalidzkim przez żydowskiego rabina. Miała więc nie tylko wydźwięk antyislamski, ale również antyjudaistyczny. Tymczasem jedna z uczestniczek manifestacji w Paryżu powiedziała, że przyszła na ten wiec, by manifestować przeciwko... antysemityzmowi. Czyli jak: przeciwko ostrzelanej redakcji? A może po prostu nie wiedziała, co mówi, i tylko farmazony lewackie przeszły jej przez usta?
ks. Jacek Wł. Świątek
Echo Katolickie 3/2015
opr. ab/ab