Atomizacja społeczeństwa narasta na bazie zazdrości wobec przywilejów innych środowisk
Światkiem politycznym wstrząsnęło przygarnięcie przez Platformę Obywatelską wydalonego z klubu PiS Jana Tomaszewskiego. Nawet poseł - entomolog, który bramkarza z drużyny Orłów Górskiego kilka lat wcześniej nazwał filuternie i z gołębią delikatnością „ćwokiem”, rozpływał się w peanach nad jego roztropnością i zapewniał o zbliżeniu z nim (cokolwiek by to oznaczało). No i światkiem politycznym wstrząsnęło.
Problem w tym, że ów światek wspierany dość dokładnie przez medialną kohortę, wydaje się cokolwiek oderwany od rzeczywistości. W tym samym wszak czasie na Górnym Śląsku po prostu wrze, rolnicy nie tylko na naszych mazowieckich drogach szykują się do kolejnych blokad, a ponadto naukowcy zebrani na kongresie w Warszawie jak Rejtan próbują uświadomić naszym władzom upadek polskiej nauki. Zadaję sobie proste pytanie: jak to się dzieje, że pomimo tak ostrych sygnałów rządzącym Polską udaje się wciąż przekonywać społeczeństwo o własnym niezastąpieniu? Dlaczego większość społeczeństwa wciąż popiera ludzi, którzy na bolączki ekonomiczne i społeczne potrafią tylko przepisać tabletkę „elleOne” i ideologiczną konwencję przeciw przemocy? Czy rzeczywiście, jak sądzą niektórzy, nasze społeczeństwo zostało już doszczętnie pozbawione instynktu samozachowawczego i resztek logicznego myślenia? Czy już jesteśmy stadem łatwym do opanowania przez byle pastucha i nieposiadającym wyższych emocji poza doznaniami wegetatywnymi? Nie i jeszcze raz nie! To moje stwierdzenie nie jest krzykiem rozpaczy i zaklinaniem rzeczywistości, ile raczej niezgodą na zbyt łatwą i zdejmującą z naszego narodu odpowiedzialność odpowiedź. Ciągle przyzwyczajani, że to jacyś mityczni „oni” są winni, zbyt ochoczo brniemy w oskarżenia innych za nasze niepowodzenia i idiotyzmy. To my, jako społeczeństwo, jesteśmy winni. Choć nie oznacza to od razu żądania wymierzenia kary.
Publicyści, szczególnie ci z prawej strony społecznej, zżymają się nad zachowaniami pewnego posła z zachodniej rubieży, który szczególnie dosadnie, by nie rzec w chamski sposób, komentuje swoich politycznych (także domniemanych) przeciwników. I dobrze, wszak nauczyliśmy się z niezapomnianego skeczu z udziałem Jana Kobuszewskiego, Wiesława Michnikowskiego i Wiesława Gołas, iż „chamstwu należy przeciwstawiać się siłom i godnościom osobistom”. Warto jednak wspomnieć słowa Waldemara Łysiaka z jednej jego powieści, że do obrażenia człowieka nie potrzeba inwektyw, wystarczy powiedzenie mu prawdy o nim samym. Przyglądając się reakcjom społecznym, szczególnie tym wyrażonym na forach internetowych i w komentarzach pod informacjami, nie można nie zauważyć natychmiastowej wręcz krytyki górników czy rolników, którzy podjęli akcję protestacyjną w radykalnej formie. Wiem, że natychmiast podniosą się i takie głosy, iż tych wypowiedzi nie można traktować jako głos ludu, ponieważ dzisiaj istnieją całe sztaby ludzi, wynajętych do przeglądania internetu i wypisywania komentarzy określonej treści. Być może, iż uznamy wszystkie wpisy za dzieło marketingowych federacji. Jednakże zastosowana w nich konstrukcja myślowa oraz utrzymywanie się na społecznej fali pokazuje, że specjaliści od społecznej inżynierii wiedzą, na który guzik w naszej duszy nacisnąć, by wywołać odpowiednią reakcję. W ten sposób owe komentarze świadczą o nas samych.
Krytykę działań lekarzy, którzy niezbyt ochoczo przystali na propozycje rządowe na początku roku, najczęściej rozpoczynano w internetowych kawiarenkach od stwierdzeń typu: pokaż lekarzu, co masz w garażu. Tę samą retorykę zastosowano obecnie chociażby w odniesieniu do rolników, wypominając im konkretne marki i ceny ciągników oraz wskazując na unijne pochodzenie pieniędzy na zakup tego sprzętu. Wobec górników zastosowano ten sam mechanizm, o związkowcach już nie wspominając. Powie ktoś, że to dobrze, bo przecież w prawdzie stać trzeba. Owszem, ale nie w półprawdzie. Analiza chociażby dokładna zarobków górniczych wykazuje, że bazujemy na tzw. średniej płacy, a zwykli rębacze z przodka tymczasem zarabiają rzeczywiście grosze. Ale najważniejsze jest to, że komentatorzy wykazują istniejący w nas mechanizm, który dawniej po prostu nazywano zazdrością. Można zaryzykować tezę, iż używając tego typu argumentacji pośrednio wskazuje się na istnienie i zakorzenienie tej wady w nas - czytelnikach owych komentarzy. Zresztą największe oburzenie i święty gniew wobec duchowieństwa (w naszej ojczyźnie zawsze jest to duchowieństwo katolickie) powstaje na wspomnienie mitycznych mercedesów i maybachów, stojących w tabunach pod każdą plebanią. Nie ważne w tym momencie jest, czy mamy do czynienia z wiadomością prawdziwą. Ta zwykła zazdrość łączy się z inną cechą, dużo gorszą dla społeczeństwa. Krytykując chociażby blokady rolnicze bardzo często internauci stosują mechanizm oskarżania tych ludzi o uniemożliwianie im pracy (dotyczy to kierowców) oraz wskazują im Warszawę z jej centralnymi organami jako miejsce, gdzie winny odbywać się protesty. Tragedia tego rozumowania wynika z niedostrzeżenia stojącej za nim atomizacji społecznej oraz indywidualistycznego egoizmu. Bo można (i chyba trzeba) odczytać te wypowiedzi w inny sposób: nie są dla mnie ważne wasze problemy, ważnej jest, żebym ja zarobił i miał święty spokój, a wy się sami martwcie o waszą egzystencję. Po prostu wy mi przeszkadzacie w świętospokojnym żywocie. Tak właśnie, drugi człowiek przeszkadza mi w życiu.
W młodych moich latach żywota przeglądałem przedwojenną prasę, zachowaną przez moich dziadków, w której znalazłem dowcip rysunkowy. Chłop wiejski rozmawia z panem miejskim, który tłumaczy mu, iż w życiu dla niego liczy się spokój, dobre jedzenie i wyspanie się do syta. Rolnik, patrząc na wymuskanego dandysa, odpowiada, że z własnej praktyki zna taki typ stworzeń: jego świnie też lubią spokój, pełne koryto oraz zaleganie na ściółce w chlewie. Cynizm w naszym postępowaniu, którego symptomem są reakcje na słuszne protesty ludzi oszukanych, nie jest tylko wyrazem prostactwa i chamstwa, ale określonego podejścia do życia. Nawet pomoc drugiemu człowiekowi sprowadziliśmy do naszego własnego samopoczucia doskonałości. Zanotowana na początku tego felietonu zmienność polityków nie jest przykładem, ale obrazem i wynikiem konkretnie już ustawionego społeczeństwa, a raczej stada ludzkiego. Prawdziwymi janczarami cynizmu nie są oni, ale my. Cóż, prawda bywa nie tylko wyzwalająca. Ma w sobie także element powalający. Nie można jednak leczyć bez postawienia diagnozy.
ks. Jacek Wł.
Świątek
Echo Katolickie
6/2015
opr. ab/ab