Dlaczego człowiek uwielbia czerpać radość z czyjegoś cierpienia?
Na łące bawiły się dzieci. Były wakacje, czas sączył się leniwie. Ktoś złapał żabę. Ktoś inny wpadł na pomysł, aby zobaczyć, co będzie, gdy ją... się napompuje i wrzuci do wody. Tak się stało. W panice próbowała schować się pod jej lustrem, ale bańka powietrza na to nie pozwalała. Płaz męczył się okrutnie - ku uciesze zgromadzonej gawiedzi. Potem przyszły wyrzuty sumienia (jedna z dziewczyn następnego dnia pobiegła nawet do spowiedzi!), ale magia barbarzyństwa stała się na tyle pociągająca, że nie był to - mówiąc oględnie - ostatni z głupich pomysłów małolatów...
Jest coś mrocznego w naturze ludzkiej. Coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć: człowiek uwielbia czerpać radość z czyjegoś cierpienia, upodlenia. Współcześnie nie ma już stosów i zapachu zwęglających się ludzkich zwłok, szafotów, które ustawiane na rynkach i skwerach miejskich ociekały krwią skazańców, gromadziły wokół siebie podczas egzekucji rozhisteryzowane tłumy (skądinąd są to obrazki dziś dość popularne w krajach „religii pokoju”, jaką rzekomo jest islam). Mamy za to Hollywood, internet, facebooka i serwisy informacyjne gotowe w każdym momencie rozpalić wyobraźnię pospólstwa i podgrzać jego ekscytację do stanu wrzenia. Mamy „przyjaciół” i „życzliwych”, ludzi udających zatroskanie, ale też gotowych w każdej chwili do linczu, bluźnięcia pogardą, cięcia ostrym jak brzytwa osądem, smagnięcia ironią i wulgarnym epitetem. Okrutni są nie tylko dorośli. Takimi bywają także dzieci - wychowywane przez gry komputerowe, filmowe obrazy wojny i przemocy. Słuchające rozmów rodziców, nasiąkające jak gąbka wszechobecnym hejtem i pogardą. Gardzące rówieśnikami tylko dlatego, że ktoś nie ma markowego ciucha, nowego smartfona czy z powodu tego, że jego „starzy” są na śmieciówkach, zarabiając grosze. A czasem również dlatego, że kolega nie pasuje do „ekipy”, ponieważ chodzi do kościoła, ma w życiu zasady i nie jest mu wszystko jedno.
Cichną już powoli emocje związane z coming outem księdza Charamsy, biednego - zagubionego człowieka, godnego litości w swoim zapętleniu i jakimś przewrotnym, perwersyjnym wręcz przekonaniu, że jego cierpienie zjedna mu życzliwość świata. Nic bardziej mylnego. Miał swoje pięć minut. Skończyło się. Będą następni. Już są.
Patrzyłem z boku na wielu ludzi - znam ich z kościoła, spotykam w różnych miejscach. Kiedy jednak dopada ich news z rodzaju wspomnianego wyżej, zapalają się im oczy! Nie, nie żalem czy troską, bólem czy bezradnością - raczej jakąś trudną do zdefiniowania radością, że komuś powinęła się noga! Że innego księdza złapali, jak wracał samochodem „po pijaku” do domu, że któryś odszedł ze stanu kapłańskiego, że ma dziecko (mimo iż pijanych kierowców policja zatrzymuje każdego dnia, a dzieci nieślubne to dziś norma w społeczeństwie i jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, by z takim samym żarem potępiać brata, koleżankę czy sąsiadkę zaliczającą kolejnego kochasia). Innym razem, że ktoś, komu się poukładało w życiu, miał wypadek samochodowy albo się rozpił. Że komuś małżeństwo się rozpadło...
Ba, czasem odnoszę wrażenie, że im bardziej w najbliższym otoczeniu nieładnie pachnie, z tym większą żarliwością hejtują pozostałych. I tym większą radość kopanie - i tak już leżącego - im sprawia.
Niepojęte to i przykre. Niezrozumiałe w kraju, gdzie zbudowano najpiękniejsze na świecie sanktuarium Bożego Miłosierdzia, w którego języku św. s. Faustyna Kowalska napisała swój „Dzienniczek”. Gdzie ludzie zaszczuwają się nawzajem, hejtują na potęgę, gdzie preferencje wyborcze rozkładają się proporcjonalnie do plwocin wyplutych na przeciwnika politycznego.
Zapewne psycholog podpowie, że taka jest ludzka natura - w środku nadal dzika i nieujarzmiona. Że chodzi o sublimację złych emocji, oddanie nagromadzonych frustracji - od zawsze znajdowały ujście w agresji, igrzyskach. Badacz kultury czy historyk dodadzą, że cwaniactwo, zawiść i radość z czyjejś krzywdy to polska przywara - dziedzictwo mentalności chłopa pańszczyźnianego (copyright Rafał Ziemkiewicz), który szuka sposobów ucieczki od odpowiedzialności, któremu „się należy”. Zupełnie nie interesują go sprawy publiczne. Ważne jest dlań, żeby mieć pełną michę i zapewnioną uciechę. Mieć kogo krytykować i kim pogardzać. A kiedy przyjdzie odpowiedni moment, zemścić się za własne samoupodlenie.
Ktoś użył niedawno ciekawego porównania: Niemiec, gdy zobaczy u sąsiada na podwórku nowy samochód, wkurzy się. Będzie jeszcze więcej pracował, aby zarobić pieniądze i kupić sobie podobne albo lepsze auto. A co zrobi Polak? Napisze na sąsiada donos do urzędu skarbowego, zarysuje mu maskę albo zacznie rozpowszechniać plotki, że ma on kochankę. A gdy sąsiad przebije oponę na rozsypanych wcześniej przez „życzliwych” gwoździach, będzie miał frajdę i z radości obali flachę z innym, podobnym mu frustratem. Może to uproszczony i krzywdzący ogląd świata, ale gdy ludzie opowiadają o relacjach, jakie łączą ich z innymi, o oceanie żółci wylewanej codziennie przy okazji wizyty u lekarza, w pracy, na przystanku autobusowym czy w urzędzie, okazuje się, że jednak nie tak odległy od rzeczywistości.
Opowiadała mi znajoma o tragedii w jej rodzinnej miejscowości: powiesił się młody chłopak. Popijał, nie układało mu się z żoną. Zostawił małe dziecko i kredyty. Osoba, która jej to oznajmiła, nie potrafiła ukryć ekscytacji! Wieś zahuczała od plotek, dociekań, spekulacji. A potem, gdy już był pogrzeb, wszyscy patrzyli, czy żona roni odpowiednią ilość łez. I zastanawiali się głośno, czy ona to na pewno ma czyste sumienie?...
Nie potrafię zrozumieć innego mojego znajomego: pracuje w jednym z lokalnych zakładów produkcyjnych. Z powodu embarga na eksport do Rosji od dłuższego czasu właściciel boryka się z poważnymi problemami finansowymi. Mimo to kilkadziesiąt osób - w tym także znajomy - nie poszło na bruk. Fakt, mniej zarabiają, ale też szef nie ma skąd więcej płacić. Jak on nienawidzi swojego pracodawcy! Jak się cieszy, że „teraz to już na pewno będzie koniec”, „już się nie podniesie taki owaki”! Na nic tłumaczenia, że jednak przedsiębiorca się stara, aby zapewnić rodzinom pracowników - skromny, bo skromny - ale jednak jakiś dochód. Troszczy się. Płaci państwu haracze do ZUS, skarbówki. Wszystko na nic. Nienawiść jest silniejsza.
Zaskakujące zjawisko zaobserwowali jakiś czas temu przyrodnicy na Filipinach. Otóż okazało się, że gdy do wykopanego na plaży dołka wpadnie jeden krab, zazwyczaj bez większego trudu wyswobodzi się z pułapki. Gdy wpadnie kilka, niechybnie wszystkie zginą. Gdy któryś próbuje wyjść, pozostałe natychmiast ściągają go w dół: jeden łapie silnymi szczypcami drugiego, sabotując każdą próbę ucieczki. Dlaczego? Nie wiadomo. „Mentalność kraba” jest jednak dość popularna wśród ludzi. Z lubością podepczą każdego, kto z racji pełnionych funkcji znajduje się „na świeczniku”, komu coś się udało w życiu osiągnąć, odniósł sukces. Ich sposób myślenia jest następujący: jeśli ja nie mogę tego mieć, ty też tego miał nie będziesz! I robią wszystko, aby tak się stało.
Richard Paul Evans w bestsellerowej książce pt. „Drzwi do szczęścia” opisał historię otyłej kobiety, która straciła ponad 130 kg. Przyznała później, że największą przeszkodą w zmianie stylu życia był mąż. Równie chorobliwie otyły robił wszystko, aby udaremnić jej wysiłki. Niemalże każdego dnia przynosił czekoladę i pączki, a potem się obrażał, gdy odmawiała przyjęcia „prezentów”. Kiedy oskarżała go o próbę zrujnowania jej diety, gorliwe zaprzeczał. Dopiero, gdy straciła na wadze, przyznał, iż bał się, że gdy ona schudnie, odejdzie od niego...
Może to jest właśnie klucz do odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak bardzo gloryfikujemy „złą radość”? Przyczyną jest lęk - przed demaskacją ukrytych motywacji, ujawnieniem głęboko skrywanej frustracji, życiowych porażek i czasem stokroć gorszych własnych szwindli. Stanowi próbę zakamuflowania swojego wewnętrznego bagienka. Jest krzykiem mającym za zadanie zagłuszyć skrzeczące sumienie.
Mrok skrywany w ludzkiej naturze narasta, gdy zabraknie tam światła, miłości. Gdy zabraknie Jezusa Chrystusa - Światłości świata, który był gotów przebaczyć nawet Judaszowi - w jednej sekundzie! - jeśliby tylko poprosił o miłosierdzie. Darował winy łotrowi z krzyża. Nie zastanawiał się, co powiedzą ludzie, gdy skruszona jawnogrzesznica swoimi łzami obmywała Mu nogi i własnymi włosami je ocierała. „Zła radość” Jemu także towarzyszyła - bez wątpienia wśród plujących, złorzeczących i ciskających obelgi ludzi byli niosący wspomnienie słów pełnych miłości i miłosierdzia, świadkowie niewytłumaczalnego żadną racjonalną miarą rozmnożenia chleba, cudów, uzdrowień, wskrzeszenia Łazarza. Dlaczego cieszyli się, że wreszcie żołdacy „zutylizują” na jerozolimskim śmietniku niewygodnego Proroka - że ucichną poruszone przezeń ich sumienia.
Może czasem, ciesząc się „złą radością”, warto o Nim pomyśleć.
KS. PAWEŁ
SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie
42/2015
opr. ab/ab