Popyt określa podaż

O upadku obyczajów i języka publicznej debaty

Podczas sejmowego exposé Beaty Szydło z sejmowych trybun poleciał w stronę nowej pani premier bluzg „Głupia baba!”. Fakt ów został potwierdzony przez wiele osób. Może był to wyjątek - powiecie Państwo - ktoś się zdenerwował, komuś puściły nerwy. Rzecz w tym, że są w sali sejmowej osoby, którym ciągle puszczają nerwy. A zwrot „parlamentarny język” w polskiej rzeczywistości już dawno stał się odwrotnością pierwotnego sensu.

Tym razem do posła Niesiołowskiego (czołowy sejmowy i telewizyjny hejter, co powoduje, iż jest on stałym bywalcem studiów „zaprzyjaźnionej telewizji”) dołączyli Cezary Grabarczyk i Jakub Rutnicki - wszyscy z PO. Okrzyki z sejmowych ław i próby przerywania wypowiedzi wygłaszającej exposé swojego rządu Beacie Szydło zostały skrupulatnie odnotowane. Te najciekawsze - jak podał portal niezależna.pl - zebrał i udostępnił na Twitterze Marcin Strzymiński. Nie warto ich cytować.

Problem ma naturę głębszą: znaczna część przestrzeni życia publicznego została zdominowana - mówiąc brutalnie - przez prostactwo, poczynając od społecznych nizin, a kończąc na szczytach. Wpełzło nawet do ław sejmowych. Obezwładniło urzędy, których powagę rozmieniły na cynizm i drobne zabiegi pijarowskie. Trudno nawet komentować doniesienia z zakończonego niedawno audytu w kancelarii prezydenta Komorowskiego (ogołocony dworek w Klarysewie, pusta kasa, szastanie publicznymi pieniędzmi). Przy tym słynne błędy ortograficzne, „bigosowanie” czy dość dziwny dobór miejsc na „słitfocie” w Japonii to drobiazgi. Szkoda gadać.

Bo „barany wezmą pilota i przełączą”...

Trudno powiedzieć, kiedy nieokrzesanie zostało zaproszone na salony III RP. Może stało się to za przyczyną słynnego eksposła z Biłgoraju, który atrybutami swoich happeningów uczynił swego czasu wibrator i świński ryj? A może miano prekursora należy się wspomnianemu posłowi Stefanowi, dla którego wszystko (i wszyscy), co niezwiązane z PO, jest „chamskie, nieudolne, obrzydliwe, nikczemne, podłe, niegodziwe, haniebne, mściwe, zajadłe, cyniczne, obelżywe, nieludzkie, chore, małpiarskie, paranoiczne, kłamliwe”? Mniejsza z tym. O ile jeszcze kilka lat temu podobne zachowania i słowa raziły, dziś już wpisały się w zszarganą polską rzeczywistość. Ktoś posła Niesiołowskiego wybrał do parlamentu, a więc jego styl bycia wielu Polakom odpowiada. I to jest jeszcze bardziej smutne.

„Kulturowa kanciastość” na dobre zadomowiła się w studiach telewizyjnych. Niewyszukana rozrywka, dobór gości (wg klucza: kto jest bardziej cyniczny, kto ma więcej odwagi, aby bluznąć, zaskoczyć widza „odwagą” przywalenia na odlew znienawidzonemu przeciwnikowi), poziom i tematyka podejmowanych rozmów - przypominają równię pochyłą. Stanowią ilustrację prawdy, którą red. Lis raczył był kiedyś (debata na Uniwersytecie Warszawskim pt. „Dlaczego głupiejemy?” - 25 marca 2010 r.) wyrazić prosto: „[...] Nie możemy mówić poważnie, bo poważnie to znaczy nudno. A nudno, to te barany wezmą pilota i przełączą [...]. Widz w Polsce wybaczy wiele, bardzo wiele. Ale jednego nigdy, przenigdy nie wybaczy - tego, że go potraktujemy poważnie. Ludzie nie są tacy głupi, jak nam się wydaje, są dużo głupsi...”.

Ostro w dół

Stale obniża się poziom dyskusji „gadających głów” - coraz częściej się zdarza, że ktoś z zaproszonych gości wychodzi w trakcie audycji, nie mogąc unieść poziomu arogancji. Bywa, że chamstwo przykryte jest pozorami obiektywizmu, troski o prawdę - przykładem może być program wspomnianego wyżej Tomasza Lisa (uznającego siebie, a jakże, za niekwestionowanego „arbiter elegantiarum”), podczas którego prowadzący wraz z aktorem Tomaszem Karolakiem natrząsali się z bloga Kingi Duda, córki kandydata na urząd prezydenta RP. Blog okazał się fałszywy. Smród pozostał.

W pierwszej „lidze nieokrzesanych” lokuje się niewątpliwie red. Jarosław Kuźniar. I tak np. 11 listopada br. opublikował na swoim facebookowym profilu oraz na Twitterze własne ucharakteryzowane zdjęcie. Cóż mogliśmy zobaczyć? Twarz pomalowaną w kolory tęczy, na czole wypalona swastyka i gwiazda Dawida, do tego pejsy, broda i świński ryj. Przy okazji „ćwierknął”, iż „jest gotowy do marszu” (chodziło o Marsz Niepodległości). Brawo! Niespecjalnie to kogo zdziwiło po wcześniejszym przejechaniu się po rodakach, którzy według niego „przenieśli tradycję kanapki z jajem cuchnącej w przedziale PKP do samolotu. Teraz kurczak w sreberku. Szczęśliwie butów nie zdejmują”. Generalnie Polacy napełniają go obrzydzeniem, jak sam to często podkreśla. Kuźniar zasłynął też publicznym chwaleniem się, jak to „zrobił w trąbę” amerykański hipermarket („Pojechaliśmy do Walmartu, kupiliśmy wszystko, co było nam potrzebne, a pod koniec podróży wszystko oddaliśmy, mówiąc, że nam nie pasowało”). Nic dziwnego, że niewielu już poważnie traktuje gasnącą gwiazdę (obecnie) śniadaniowej TVN.

Obezwładnić rechotem!

Oczywiście nikt nie doścignie w cynizmie i prostackim poczuciu humoru mistrza nad mistrzów w kategorii obelgi i kłamstwa Jerzego Urbana. Ostatnio furorę w internecie robią krótki filmiki, na których tenże uczy jeść bezę (parodiując panie Kwaśniewską i Komorowską), wpycha do piekarnika (imitującego okno życia) dorosłą osobę w pampersie czy stojąc przed mogiłą swoich rodziców krzyczy, aby posunęli się, ponieważ Kaczyński doszedł do władzy i trzeba będzie „k...wa, sp...ć z tego świata”, parodiuje Wigilię, papieża. Pamiętamy skandaliczny wywiad w Polsat News, podczas którego siedział w studiu ubrany w strój biskupa, paląc papierosa (a kto guru „elit” zabroni?), komentując wydarzenia w Polsce, obrażając duchownych - przy aprobacie prowadzącej i aplauzie publiki zgromadzonej w studiu.

Filmiki mają po kilkaset tysięcy odsłon. Bez komentarza.

Do ekstraklasy trefnisiów należy niewątpliwie Jakub „Kuba” Wojewódzki. Nie ukrywa faktu, iż „kanciasty humor”, prowokacja (słynne wtykanie flag z barwami narodowymi w psie kupy), obrazoburstwo to jego sposób na życie. Swego czasu chciał na studyjnej kanapie posadzić prezydenta Polski Andrzeja Dudę. Po co? Aby odebrać mu powagę - jak trafnie określił pomysł Wojciech Wencel: „obezwładnić rechotem i rozbroić z kulturotwórczego potencjału”, wygrać kolejną widowiskową ustawę pomiędzy „kontestatorem absurdu” i „obrońcą absurdu”. Ku aplauzie zblazowanej widowni. Nie udało się.

Porażają poziomem „humoru” kabarety. Czasem nie wiadomo: śmiać się czy płakać? Dziś nader często satyra, która ma pomóc zbudować dystans do świata i siebie, pokazać w krzywym zwierciadle ludzkie przywary - stać się przez to rodzajem sanacji wyrosłego ponad miarę ego, balsamem na smutki i smuteczki - zamieniła się w często wulgarne okładanie na oślep tych, których się nie lubi (ewentualnie jest zapotrzebowanie polityczne na to, by „im” dołożyć).

Wolność jest w nas

Najgorsze jest to, że wspomniane wyżej persony, błaźni i całkiem poważni dziennikarze, obrazoburcy i fałszywie zatroskani mają całkiem pokaźną grupę fanów. Inaczej nie wybierano by ich do parlamentu, nie dawano by im najlepszego czasu antenowego, nie klikano by na ich wypowiedzi w internecie, nie byłoby „Szkła kontaktowego” i pseudopublicystycznych programów, podczas których smaga się na lewo i prawo ironią, kpiną, bluzgiem. Ktoś ich ogląda, komuś taki ogląd rzeczywistości odpowiada. Komuś taki humor sprawia frajdę.

Rzecz w tym, że całe społeczeństwo - w taki sposób od lat formowane, zantagonizowane, karmione codziennie pseudoinformacyjną papką, sensacjami - schamiało. Nie ma co narzekać na media: one tylko odpowiadają na społeczne zapotrzebowanie. Na prostactwie się zarabia, wygrywa wybory, ustawia interesy. Dziennikarz pracujący w redakcji wydawanego w kilku lokalnych odsłonach tygodnika mówi wprost: że trzy na cztery okładki w miesiącu mają ociekać skandalem, prowokować, krzyczeć! Tylko jedna może być inna, spokojniejsza. Ma to swoją cenę: sprzedaż tytułu spada wtedy o kilkanaście procent. Ludzi nie interesuje spokój, dobro, pozytywny obraz świata - te tematy są niemedialne. Domagają się krwi, skandali, plotek!

Tak naprawdę to my wybieramy, szukamy określonego zakresu treści. My - odbiorcy (czytelnicy, widzowie, słuchacze) określamy zapotrzebowania na rodzaj rozrywki, jakość informacji, sposoby ich przekazywania. A że robimy to tak, a nie inaczej?... Takie są tego skutki. Nie ma sensu narzekać, obwiniać innych o pogłębiające się schamienie, prymitywizm w mediach, parlamencie. One tak naprawdę są skutkiem, a nie przyczyną. Stanowią kwintesencję procesów społecznych. Są odbiciem tego, co dzieje się w nas. To smutna, choć przecież mało odkrywcza prawda.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 48/2015

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama