O poszukiwaniu korzeni, kondycji systemu opieki zastępczej i adopcjach opowiada dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie
Przez 25 lat działalności Wojewódzkiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie udało się znaleźć dom wielu dzieciom.
Ćwierć wieku pracy kadry placówki to sporo szczęśliwych historii. Jak przyznaje dyrektor ośrodka Bożena Sawicka, są lata, kiedy adopcji jest więcej, w innych bywa ich mniej. Co ciekawe, w związku ze zmianami, jakie zachodzą w obszarze rodziny, zmienia się również ich charakter. - Teraz obserwujemy więcej adopcji wewnątrzrodzinnych, gdzie współmałżonkowie adoptują dzieci swojego małżonka, np. mąż adoptuje dzieci żony z poprzedniego małżeństwa - tłumaczy B. Sawicka, dodając, że klasyczne adopcje wciąż stanowią przewagę.
Motywacje potencjalnych rodziców, by zgłosić się do ośrodka, są różne. Najczęściej decyzja zapada, gdy para zna już przyczynę bezpłodności i jest świadoma, że nie może mieć własnych dzieci. Co ciekawe, wbrew powszechnej opinii, problem dotyka coraz młodszych, zdarzają się nawet pary dwudziestoparolatków. Jednak nie tylko taki powód sprawia, że rodzice kierują swe kroki do ośrodka. - Bezpłodność stoi, oczywiście, na pierwszym miejscu przy podejmowaniu tej decyzji - przyznaje B. Sawicka. - Ale są też inne, bardzo różne i niezmiernie osobiste. Czasem pary mają jedno dziecko i z różnych powodów, np. medycznych, nie mogą starać się o drugie - przyznaje i dodaje, że zdarzają się też ciekawe przypadki. - Na przykład przychodzi kobieta, która boi się porodu lub nie chce być w ciąży, ale pragnie mieć dziecko. To jednostkowe sytuacje. Oczywiście nie jest to dobra motywacja do adopcji i dużo mówi nam o takiej osobie - podkreśla.
Osoby chcące adoptować dziecko muszą spełnić wymogi ustawowe, w tym m.in. przejść diagnozę. Kandydaci powinni też mieć prawidłową motywację. Bo żeby powierzyć parze dziecko, obydwoje muszą tego chcieć. A nie zawsze tak jest. Z danych ministerstwa sprawiedliwości wynika, że rocznie w całej Polsce wpływa ok. 100 wniosków o rozwiązanie adopcji i w 20 przypadkach tak się dzieje. Jednak nawet 100 takich wniosków to dużo… - To prawda - przyznaje B. Sawicka. - By nie dochodziło do takich sytuacji, wciąż głośno mówimy o tym, że powinniśmy mieć więcej narzędzi do weryfikacji kandydatów. Bo teraz np. nie ma podstaw prawnych, aby żądać zaświadczenia od lekarza psychiatry, chociaż musimy ustalić, jaki jest stan zdrowia potencjalnego rodzica adopcyjnego. Mimo naszych starań, by to zmienić, wciąż nie udaje się wprowadzić odpowiedniego zapisu. A przecież ludzie niechętnie mówią o takich problemach, wstydzą się i mogą chcieć to ukryć przed nami, zwłaszcza gdy wiedzą, że taka informacja może wpłynąć na wynik procedury adopcyjnej. A przecież stan zdrowia psychicznego ma ogromny wpływ na sprawowanie opieki nad dzieckiem - argumentuje.
Wszyscy, którzy do nas przychodzą, zapewniają, że będą kochać dziecko mimo wszystko, traktować jak biologiczne. Przekonują o swojej woli, determinacji. - Ale nigdy nie jest tak łatwo i my doskonale o tym wiemy, dlatego naszym zadaniem jest ich na to przygotować - podkreśla B. Sawicka. Zdarza się, że mimo wielu przygotowań i rozmów ze specjalistami, przekonaniu o gotowości do adopcji, rodzice zderzają się z rzeczywistością i nie są wstanie sobie z nią poradzić. - Dziecko adopcyjne niekoniecznie będzie przysłowiową biedną sierotką, która okaże wdzięczność za przyjęcie jej pod swój dach - tłumaczy stereotypowe postrzeganie rodzicielstwa zastępczego B. Sawicka. - To mały człowiek, jak każdy inny, a do tego często po przejściach, pozbawiony miłości, być może z bagażem trudnych doświadczeń, emocji, a co za tym idzie: może przejawiać różne zachowanie - wylicza. Jeśli wystąpią takie elementy, dziecko niekoniecznie spełni oczekiwania rodziców adopcyjnych, co może skutkować rozczarowaniem.
JAG
PYTAMY Bożenę Sawicką, dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie.
Ośrodek działa od ćwierć wieku. Wiele z adoptowanych przez te lata dzieci dziś już jest dorosłych. Czy podejmują poszukiwania biologicznej rodziny?
Rzeczywiście, do każdego oddziału ośrodka zgłasza się rocznie kilkanaście, kilkadziesiąt takich osób. Po osiągnięciu przez nich pełnoletniości jesteśmy zobowiązaniu udostępnić im dokumentację, jednak tylko tę, która ich dotyczy. Nie możemy natomiast pokazać im dokumentów, np. rodziny adopcyjnej czy rodzeństwa. A właśnie o to często pytają. Kiedy otrzymują odpowiedź odmowną, denerwują się, lecz prawo nie daje nam takich możliwości. To nie jest tak, że my nie chcemy, tylko zwyczajnie nie możemy.
Często nie dają za wygraną?
Dziś mamy media społecznościowe, które są bardzo skuteczne i właśnie za ich pośrednictwem ludzie szybko się odnajdują. Sama w tym roku, zupełnie przypadkiem, obserwowałam poprzez facebooka historię pewnej dziewczyny, która szukała swojego rodzeństwa. Nie miała jeszcze 18 lat i z jakichś powodów nie chciała o pomoc prosić rodziców adopcyjnych. Była jednak na tyle zdeterminowana, że zamieściła post, który bardzo szybko został udostępniony przez wiele osób. Jeszcze tego samego dnia odnalazła swoje siostry!
I nie tylko młodzi w ten sposób próbują odnaleźć rodzinę…
Ten problem poszukiwania i braku wiedzy o swoich korzeniach dotyczy w dużym stopniu osób dziś dorosłych. Wynika to z tego, że kiedyś procedura adopcyjna wyglądała inaczej, a rodzice często ten fakt ukrywali przed dziećmi. Niejednokrotnie spotykamy się z tym, iż ktoś w wieku 40 czy 50 lat dowiaduje się o tym od swojego ojca czy matki na łożu śmierci. Dziś rodzice są przygotowywani tak, by od początku mówić dziecku, że jest adoptowane. Nie powinni ukrywać tego przed nim, tylko o tym rozmawiać, zaś w przyszłości - gdyby dziecko tego chciało - pomóc odszukać biologiczną rodzinę.
Przez wiele lat kierowała Pani domem dziecka w Siedlcach. Czy system opieki zastępczej w Polsce jest dobrze skonstruowany, czy też warto byłoby w nim coś zmienić?
System zawsze można ulepszać, udoskonalać, bo lata doświadczeń pokazują, co dobrze funkcjonuje, a co należałoby zmienić. Myślę, że dobrym rozwiązaniem było zlikwidowanie klasycznych dużych domów dziecka. W tej chwili są to placówki, które opiekują się maksymalnie 14 dzieci. Niemniej całkowita likwidacja domów dziecka również nie jest dobra i potwierdzają to doświadczenia innych krajów.
Dlaczego?
Bo nigdy nie uda się znaleźć tylu dobrych rodzi zastępczych, którym można by powierzyć wszystkie potrzebujące tego dzieci. Przecież do zastępczej pieczy trafiają różni podopieczni: starsi, rodzeństwa, z defektami, z problemami rozwojowymi czy zdrowotnymi. Nie zawsze rodzina zastępcza jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi problemami. W placówce, ze względu na inny tryb funkcjonowania, istnieją większe możliwości pomocy takim dzieciom. Rodzina zastępcza to bardzo trudna rola, bo wymaga pracy 24 godziny na dobę. Rodzice oprócz wspierania podopiecznych muszą również radzić sobie z własnymi problemami. Z kolei w ośrodku pracownicy mają możliwość zdystansowania się, odreagowania po godzinach pracy, co z kolei pozwala im być do pełnej dyspozycji podopiecznych w trakcie swojej pracy.
Czyli rodzina zastępcza to dobra forma, ale nie zawsze?
To skomplikowane kwestie, niemniej widzimy, że nie w każdym przypadku rodzina zastępcza się sprawdza. Są dzieci, które mają kontakt ze swoimi biologicznymi rodzicami, i takie małe domy dziecka są dla nich całkiem korzystnym rozwiązaniem. Bo z jednej strony młody człowiek rozumie, że rodzice nie mogą sprawować swojej pieczy, ale z drugiej nie czuje, że ktoś na siłę narzuca mu miejsce w innej rodzinie. Nie ma wówczas pewnej sztuczności, przymusu. Dlatego dla zachowania równowagi powinny istnieć różne formy zastępczej opieki nad dziećmi.
JAG
Echo
Katolickie 30/2019
opr. ab/ab