Stary Marks po nowemu

Ludzie powijani w tęczowe flagi coraz śmielej kpią z norm społecznych. Nic dziwnego - stoi za nimi potężne medialne i finansowe wsparcie

„Nie mamy pańskiego płaszcza! I co nam pan zrobi?” - tłumaczył szatniarz bohaterowi kultowego filmu „Miś”. Tą samą zasadą zdają się kierować ludzie poowijani w tęczowe flagi, profanując chrześcijańskie symbole, coraz śmielej drwiąc z norm społecznych i zdrowego rozsądku. Mają świadomość potężnego finansowego, prawnego i medialnego wsparcia. Wiedzą, że mało kto odważy się im „podskoczyć”, ponieważ wiąże się to z ostracyzmem i publiczną śmiercią cywilną.

Doskonale wiedzą, że nikt im nic nie zrobi. A jeśli np. policja namierzy sprawców kolejnej profanacji, natychmiast znajdzie się ktoś, kto sfilmuje aresztowanie - tak, jak to miało miejsce kilkanaście dni temu podczas zatrzymania aktywistki „walczącego z homofobią kolektywu Stop Bzdurom” Małgorzaty „Margo” Szutowicz, która zniszczyła samochód należący do Fundacji Pro - Prawo do Życia - i narobi lamentu na całą Europę. Prawda jest taka, że środowisko LGBT+ wręcz marzy o męczeństwie! Chce mieć swoich bohaterów, którzy pomogą spoić w jedno rozproszone bojówki, zaś różnego rodzaju komisje i przybudówki unijne tyko czekają na to, by dostać dowody na rzekomo homofobiczne, niereformowalne w swoim uporze polskie społeczeństwo. A potem postraszyć sankcjami, zakręceniem kurka z kasą itp.

Rozum na zakręcie

Żyjemy w świecie, gdzie rozum nieustannie doznaje gwałtu. „Trudno mi sobie wyobrazić, jaki bym był, gdyby to Pan mnie dotknął seksualną odmiennością - napisał Rafał Ziemkiewicz w swojej najnowszej książce „Cham niezbuntowany” - sądzę jednak, że nie zależałoby mi wtedy na dotarciu do rodaków i współobywateli z takim przekazem, że poza tą odmiennością jestem równie normalny jak oni, że mogę być dobrym pracownikiem, szefem, naukowcem i w niczym nikomu nie zagrażam” (s. 82). Podpisuję się pod tymi słowami. Większość z nas zapewne zna jakiegoś pana Waldka czy Tadka, który od zawsze był inny, lepiej czy gorzej odnajdywał się ze swoją odmiennością w społeczeństwie (podobnie jak heteroseksualne jednostki) i nikt nie robił z tego tragedii. Pan Czesio z Kabaretu Olgi Lipińskiej (gej), który po kilkanaście razy w ciągu jednego odcinka pytał swoim charakterystycznym falsecikiem: „Mam grać? No ale mam grać, czy nie grać? - bo już w końcu nie wiem! To mam grać czy nie?”, nieodmiennie w widzach budził sympatię. Zresztą polskie prawodawstwo nie penalizowało homoseksualizmu, czego nie można powiedzieć o Niemcach czy USA.

Jaką metodologię promowania swoich idei przyjęły organizacje LGBT? Totalnie odmienną od powyższego przykładu. Oddajmy głos Ziemkiewiczowi: „Gdyby ruch LGBT rzeczywiście realizował interesy tych, których jakoby reprezentuje, jego parady musiałyby wyglądać zupełnie inaczej. Widać to przecież gołym okiem: wiodącym przesłaniem ruchu LGBT jest prowokowanie i znieważanie «normalsów». Jaki jest bowiem ich przekaz? [...] «Uaaa, jesteśmy obrzydliwe cioty, wypindrzone i poprzebierane, i takich właśnie macie nas podziwiać! P...my wasze poczucie dobrego smaku, wasze wartości, waszą religię, przyzwyczajenia, rodziny i was samych! I morda w kubeł, bo teraz my jesteśmy górą, i my wam narzucimy nasze porządki, i niech no ktokolwiek tu podskoczy, to go zaraz zgnoimy!»”.

Wszystko odwrotnie, niż nakazywałby rozsądek. Wszystko po to, aby z homoseksualisty, transa etc. uczynić - w oczach społeczeństwa - potwora! Zakodować medialny obraz dziwadła i sprowokować niechęć do niego.

„Utrwalaczem” mają być emocje, dlatego pojawia się nieustanne, wulgarne uderzanie w wartości dla „polskiej konserwy” ciągle ważne: ikonę Matko Bożej Częstochowskiej, Eucharystię, papieża, Kościół. Chodzi o to, by podgrzewać atmosferę, generować wrogość tam, gdzie jej dotąd nie było. Badać granicę cierpliwości społecznej i wykraczać poza nią. I cały czas czekać na reakcję, by - gdy ktoś „nie zdzierży” - móc narobić jazgotu na cały świat, że oto „w ciemnej, pisowskiej Polsce jakiś człowiek LGBT został znieważony, popchnięty, wyśmiany, albo - hurra! - popełnił samobójstwo”, choćby przyczyny tego samobójstwa nie miały nic wspólnego z żadnymi prześladowaniami i w ogóle jego orientacją seksualną.

Bolszewizm od zawsze miał kłopot z logiką

I każda jego odmiana multiplikuje tę jego genetyczną skazę. Podobnie jak każda mutacja marksizmu tyle miała wspólnego z obroną robotników i chłopów, co Mis Uszatek z baletem, tak ideologia LGBT (wspierana hojnie przez rozliczne Sorosowe fundacje) nie ma na celu zmierzenie się z realnymi problemami i pomoc osobom homoseksualnym, a totalną demolkę struktury społecznej. Analogicznie: jak za komuny największą cenę za propagowaną utopię płacili robotnicy, feminizm najwięcej szkód wyrządza kobietom, tak ideologia LGBT najbardziej szkodzi samym homoseksualistom. Teoretycznie wszyscy to wiedzą. I co z tego?

„Nie mamy pańskiego płaszcza! I co nam pan zrobi?” - ciągle pobrzmiewa kultowa fraza z „Misia”. Jesteśmy w naszym działaniu nielogiczni, odpychający?! Budzimy wasze obrzydzenie?! OK. I co nam zrobicie? Jesteśmy silni, sztab prawników czuwa nad nami, mamy kasy jak lodu. Spróbujcie fiknąć! - będzie po was.

Kto nie skacze, ten jest z PiS! - wesoło pokrzykiwał swego czas Roman Giertych, rzecz jasna podskakując z KOD-owcami w rytm skandowanych haseł. Że śmiesznie, niepoważnie? Że nobliwemu mecenasowi nie przystoi? No i co tego? Skoro granice śmieszności i logiki zostały przekroczone, wszystko wolno.

Historia jednak pokazała po wielokroć, że kiedy kończy się „śmieszno”, robi się „straszno”.

Po co to wszystko?

Im częściej będziemy zadawali sobie to pytanie, tym lepiej. Zostało już wspomniane wyżej, że tak naprawdę chodzi o kolejną rewolucję. „To nie jest walka o tolerancję. To walka o zmianę myślenia i o wyparcie łacińskiej cywilizacji, w myśl sformułowanej sto lat temu zasady: «Zorganizować intelektualistów i wykorzystać ich w taki sposób, by z zachodniej cywilizacji zrobili odrażający smród. Tylko wtedy, kiedy już zepsują wszystkie jej wartości i uczynią życie niemożliwym, będziemy mogli narzucić dyktaturę proletariatu»” - napisała Marzena Nykiel na portalu wPolityce.pl. Już dziesiątki lat temu neomarksista Antonio Gramsci (gloryfikowany dziś na europejskich salonach) zaplanował bierną rewolucją, która zakładała przede wszystkim powolność (rewolucje, w stylu październikowej czy maoistowskiej, pokazały słabość gwałtowności przedsięwzięcia), ale też konsekwencję działania. Jak odcina się cieniutkie plasterki salami - jeden po drugim - tak miały dokonywać się zmiany mentalne w sposobie myślenia ludzi, całych społeczeństw. Szczególną rolę - w zamyśle Gramsciego - miał odgrywać „marsz przez instytucje”, ze szczególnym uwzględnieniem Kościoła i podmiotów odpowiedzialnych za edukację: szkół, uniwersytetów, ośrodków kultury. Chodziło o to, aby z jednej strony stopniowo eliminować znienawidzonego, odwiecznego „konkurenta”, podeptać krzyż, z drugiej - tak ukształtować kolejne pokolenia, aby uwierzyły w utopijne idee i same z siebie niosły „kaganek postępu” dalej. Oto ideał!

Mamy do czynienia ze starciem cywilizacji i żadne zaklinania rzeczywistości, pukanie się w czoło, że „trzeba być oszołomem, by tak twierdzić”, tego nie zmienią. To wojna na śmierć i życie. I nie bierze się w niej jeńców.

Jak ją wygrać? Trudno dziś powiedzieć. Aż cisną się na usta słowa Jeremiasza, które kilka dni temu czytaliśmy w liturgii słowa: „Nawet prorok i kapłan niczego nie pojmując błąkają się po kraju” (Jer 14,18). Co zatem robić? Szukać prawdy i wzmacniać jej przekaz, demaskować kłamstwa, wzmacniać argumenty i docierać z nimi do ludzi. Nie poddawać się homoterrorowi, ale też nie dać się prowokować. Budować platformy informacyjne stanowiące odtrutkę na zainfekowany bakcylem marksizmu mainstream.

Echo Katolickie 32/2020

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama