O polskiej edukacji
Po raz kolejny na tapecie wszystkich mediów zagościła polska edukacja. Może jest to jakiś sposób na to, aby sprawy polskich nauczycieli i uczniów nie odchodziły do przysłowiowego lamusa.
Istnienie w przestrzeni medialnej, zgodnie z prastarą zasadą: „Nieważne, jak mówią, ważne, żeby mówili”, może jest jakimś wyjściem, gdy przywalona innymi, ważniejszymi sprawami, polska oświata cierpi na permanentny kryzys. Ale medialny szum nie został wywołany tym razem przez pracowników oświaty, ale przez jaśnie panujących. Ministerstwo Edukacji Narodowej obwieściło bowiem, że postanawia zmienić kanon lektur szkolnych. Niewinne posunięcie wydawać by się mogło jakimś ulżeniem „bolesnej ścieżce edukacyjnej polskiej młodzieży”. Odchudzenie podręczników i zestawu koniecznych do przewertowania książek z radością powinno zostać powitane przez szkolną brać. I zapewne będzie. Ale czy jest to rzeczywiście powód do dumy?
W jednym z komentarzy do decyzji ministerstwa, znoszącej część lektur szkolnych lub ograniczających ich zakres współpracujący z „Dziennikiem” dr Jan Wróbel stwierdził, że zasadniczym dla całej sprawy pytaniem jest: po co w ogóle kanon lektur? Odpowiadając sam sobie, stwierdził był, że nie jest ważną rzeczą, aby młodzi ludzie czytali konkretne lektury, ale aby zachęcić ich do sięgnięcia po książki. Przyklasnąłbym tezie pana doktora, gdyby w tej samej wypowiedzi padła odpowiedź na inne zasadnicze pytanie: po co w ogóle czytać książki? Ta sprawa wydaje się być bardziej zasadnicza, a odpowiedź na nią warunkuje odpowiedź na pytanie: jaki zestaw lektur proponować młodym ludziom w systemie edukacyjnym?
Przytoczony przeze mnie fragment znanego starszemu pokoleniu (niestety!) wierszyka Juliana Tuwima pokazuje, że czytelnictwo ma przede wszystkim walor edukacyjny, i to niezależnie od wieku człowieka sięgającego po książkę. Jednakże nie chodzi tutaj tylko o przekaz informacji czy wiadomości o świecie (choć to też ma kapitalne znaczenie), ale raczej o ogólny rozwój człowieka w jego ludzkich uwarunkowaniach. Wydana w latach pięćdziesiątych książka R. Bradbury'ego „451 stopni Fahrenheita”, w której autor ukazuje społeczeństwo opanowane przez media i pozbawione jakiejkolwiek wolności myślenia, w którym zakazane jest nie tylko czytanie, ale i posiadanie książek, to także wskazówka o kapitalnym znaczeniu czytelnictwa dla kształtowania wolnego człowieka.
Dlaczego? Otóż umiejętność czytania, zwłaszcza literatury pięknej, wyrabia w człowieku umiejętność nie tylko korzystania z wyobraźni, przez co umie on właściwie nazywać swoje emocje i określać sposób przeżywania świata, ile bardziej uczy go współodczuwania z innymi. Wejście w świat wyobraźni, który otwiera przede mną lektura książki, każe mi dostroić się do sposobu myślenia autora oraz wejść w jego sposób przeżywania świata. W konsekwencji uczy mnie odnoszenia swojego sposobu myślenia do sposobu przeżywania rzeczywistości przez innych, a zatem uczy rozumienia ich i samoograniczenia swojej wolności, aby inni mogli również się realizować w tej samej przestrzeni.
Warto jednak zwrócić uwagę nie tylko na rozwój wyobraźni, ale również na rozwój myślenia. Otóż czytając książki (w odróżnieniu od oglądania filmów) zmuszony jestem do rozumienia znaków graficznych, jakimi są litery i składające się z nich słowa. Przy czym widząc słowo np. „las”, nie wyobrażam sobie w moim umyśle zbiorowiska drzew, ale po prostu rozumiem znaczenie tego słowa. Nabywam po prostu abstrakcyjności myślenia, w którym nie zatrzymuję się nad pośrednikiem, jakim jest dany znak graficzny, ale rozumiem ten znak od razu. Jest to ważna umiejętność, która jest niezbędna w procesie logicznego myślenia. Większość wykładowców wyższych uczelni w naszym kraju zwraca uwagę, że współczesna młodzież nie posiada tej właśnie zalety i dlatego uczenie zastępuje wkuwaniem podanych treści bez procesu myślowego. Zamiłowanie do czytania książek powoduje również rozwój umiejętności argumentowania, a więc logicznego myślenia. Ale to wszystko to technika, potrzebna co prawda, ale nie wystarczająca. Ważna jest również treść.
W jednej z rozmów z nauczycielami języka polskiego spotkałem się ze stwierdzeniem, że nie jest ważne, co młodzi ludzie czytają, ważne jest, że czytają. Zaproponowałem więc, aby podsunąć młodym np. znaną książkę niejakiego Adolfa Hitlera „Mein Kampf”. Natychmiast nastąpiło święte oburzenie. Najciekawsze były jednak głosy, mówiące, że przecież w ten sposób zainfekuje się umysły młodych. A więc jednak jest ważne, jakie lektury podsuwamy młodym ludziom. Ważne, ponieważ w ten sposób kształtują oni swój kanon wartości i utrwalają schematy myślenia. Idee, przekazywane przez autorów powieści, wierszy i innych tworów literackich, żyją w naszym umyśle, choć nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ponieważ wychowanie jest procesem kształtowania społecznej postawy młodego człowieka i umiejętności dokonywania przez niego wolnych wyborów w oparciu o poznane dobro, nie jest rzeczą błahą, jakie lektury czytają młodzi ludzie. Można zżymać się nad „siermiężnością” Sienkiewicza, ale pisane przez niego powieści historyczne również dzisiaj służą „ku pokrzepieniu serc”. Ukazanie wierności przyjętej religii i miłości do drugiego człowieka również dzisiaj jest w stanie zadać młodemu pytanie: „Quo vadis?” Przykłady można mnożyć. Pewne wydaje się, że pozbawiony literatury narodowej młody człowiek bardzo szybko nie będzie umiał w ogóle odpowiedzieć na pytanie: „Kto ty jesteś?”. Jeśli chcemy wartościowych ludzi, a nie tylko bezwolnych wykonawców robót, należy wręczać uczniom - czasem na siłę - książki do rąk. A nie w imię domniemanej efektywności procesu edukacyjnego ograniczać jego kontakt z literaturą. I to dobrą polską literaturą.
Bradbury w książce „451 stopni Fahrenheita” opisał bezwolne społeczeństwo, manipulowane przez speców od mediów. Niszczenie książek było jednym ze sposobów panowania nad ludzkim motłochem. Dzisiaj wiele mówi się o tzw. efekcie cieplarnianym, w wyniku którego ludzkość może ulec zagładzie. Rzeczywiście. Temperatura palenia się kartki papieru, a więc i książki, może stać się zabójcza dla człowieka. Zwłaszcza młodego. Może więc czas skończyć z podchlebiającymi młodym teoriami oświatowymi, a po prostu zacząć solidnie egzekwować, np. na maturze, umiejętność czytania. Nie bryków, ale książek. Oświata nie może iść w tej kwestii na łatwiznę.
opr. aw/aw