Europa: państwa narodowe mają zniknąć. Polski patriotyzm stoi „ością w gardle” progresywnym ideologom

Triada Bóg, Honor, Ojczyzna, która była oczywista dla starszych pokoleń Polaków i Polek dziś jest coraz mocniej kwestionowana. Nie dzieje się to przypadkiem – jesteśmy częścią szerszej wojny ideowo-kulturowej i trzeba zdawać sobie sprawę, kto stoi za propagowaniem kosmopolityzmu i fałszywie pojmowanej „europejskości”.

Dlaczego każdy, kto manifestuje swoją miłość do Polski, przywiązanie do jej historii i tradycji, nazywany jest dziś faszystą, ksenofobem, nacjonalistą? Jak przeciwstawiać się sączonej konsekwentnie od lat w serca i umysły Polaków pedagogice wstydu? Wdeptywaniu w ziemię wszystkich próbujących mówić o jej wielkości?...

Bł. kardynał Stefan Wyszyński pisał przed laty: „Naród, który nie wierzy w wielkość i nie chce ludzi wielkich, kończy się”. Nie brakuje dziś osób, które powtarzają: „Megalomania, mitologizacja historii są szkodliwe. Żyjemy w wielkiej, europejskiej rodzinie. Patriotyzm to płacenie podatków, wybieranie polskich towarów w sklepie, dbanie o czyste ulice”. OK. Ale to nie wszystko. Potrzebna jest jeszcze świadomość odrębności narodu, jego korzeni, świetności.

Pomimo połajanek, oskarżeń o faszyzm Polacy z roku na rok coraz chętniej manifestują swoją miłość do ojczyny. Młodych (przynajmniej jakąś część) fascynują Inka, rotmistrz Pilecki, kardynał Wyszyński. Wystarczy popatrzeć, jak wielu z nich śledzi losy żołnierzy wyklętych, z jakim zaangażowaniem włączają się w projekty historyczne, podejmują naukę w klasach o profilu wojskowym. To dobrze. Małą „siłę rażenia” mają pełne patosu, organizowane „z rozdzielnika” szkolne akademie, zaangażowane politycznie przemówienia. Nudzą. A zatem szukamy nowej formy.

***

Wielkim wyzwaniem, przed jakim stoją dziś Polska i cała Europa, jest stawienie czoła mocno lansowanym pomysłom uczynienia z Unii Europejskiej superpaństwa (rzecz jasna z dominacją niemiecko-francuską), bez państw narodowych i prawa do samostanowienia. Kto śledzi poczynania – pozostających praktycznie poza wszelką kontrolą – komisarzy i komisji europejskich, kolejne dyrektywy ograniczające wolność gospodarczą, windujące ceny energii, podstawowych dóbr, drapieżnie rzucające się na edukację, prawo itp. nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z kolejnym pomysłem utworzenia, na wzór ZSRR, nowego „kraju rad” – neomarksistowskiego totalitaryzmu, gorszego w swojej istocie od tego znanego z kart historii. Mówiąc obrazowo: chodzi o to, aby „oderwać człowieka od jego tożsamości i wsadzić do złotej klatki, której pięknie rzeźbione pręty nazywane «wolnością», «tolerancją», «inkluzywnością», «włączaniem» i «miłością» bardzo szybko zaczną uwierać” (Anna Wiejak, „Zhakować umysł, aby zniszczyć duszę”). Ale, póki co, znaczna część społeczeństw Europy, także naszych rodaków, zafascynowanych blaskiem „szklanych paciorków” tego nie dostrzega.

Jak to osiągnięto? Jak ideolodzy „zaczadzili” mieszkańców Starego Kontynentu, tak przecież wyczulonych na wolność? Jak udaje się im to robić dalej? Sposobów jest wiele. Jeden z nich:

„nadać słowom nowe znaczenie, aby piękno rzucanych haseł skutecznie przysłoniło ich mroczną zawartość”.

Urządzić marsz przez instytucje, który umożliwi przeorientowanie spojrzenia na świat. Uciszyć niepokornych, którzy będą protestować – w tym przede wszystkim Kościół. Stworzyć nowe religie.

„W XXI wieku będziemy tworzyli potężniejsze fikcje i bardziej totalitarne religie niż w jakiejkolwiek wcześniej epoce. Z pomocą biotechnologii i algorytmów komputerowych te religie będą nie tylko na bieżąco kontrolowały nasze istnienie, ale będą w stanie kształtować nasze ciała, mózgi i umysły oraz tworzyć całe wirtualne światy wraz z różnymi odmianami nieba i piekła” – pisze Y.H. Harari. „Odróżnianie fikcji od rzeczywistości będzie zatem coraz trudniejsze, ale i bardziej niezbędne niż kiedykolwiek wcześniej” („Homo deus”).

Czy mamy do czynienia z przypadkiem? Oczywiście nie.

***

Trwała jeszcze II wojna światowa, kiedy Altiero Spinelli wraz ze swoim kolegą, również włoskim komunistą, Ernesto Rossim, stworzyli nowy komunistyczny manifest, znany jako „Manifest z Ventotene”. Wydawało się, że założenia dokumentu nie mają szans na realizację – z oporami, ale jednak dochodziły do świadomości społeczeństw Europy Zachodniej informacje o zbrodniach stalinowskich. Potem, po zakończeniu wojny, za żelazną kurtyną czerwona ideologia demolowała narody, sprowadzając je na granicę skrajnej nędzy i doprowadzając do ekonomicznego zacofania, izolując od świata i wypaczając umysły mieszkających tam ludzi. Zresztą zręby nowego projektu, który w przyszłości stał się podstawą Unii Europejskiej, oparto na fundamentach chrześcijańskich. Ideologie totalitarne miały raz na zawsze trafić na śmietnik historii!

Stało się jednak inaczej. I dziś to właśnie ów dokument pełni priorytetową rolę w określaniu teraźniejszości i przyszłości Europy, w tym Polski. Zasadniczym założeniem „Manifestu z Ventotene” jest przekonanie, iż źródłem wszelkich nieszczęść, wojen, czasów pogardy itp. jest istnienie państw narodowych, „imperializmu kapitalistycznego”, Kościoła i religii. A skoro tak jest, trzeba je zlikwidować. W miejsce jednego stworzyć ogólnoświatowy rząd. „Prawdziwą demokrację” ma zapoczątkować „dyktatura partii rewolucyjnej”, miejsce starego proletariatu mają zająć wszelkie „uciskane mniejszości”, zaś walkę klas ma zastąpić walka płci.

Zaczęto praktycznie realizować owe założenia. Ale… „Rewolucja przebiega inaczej niż dotychczasowe” – pisze A. Wiejak.

„Rewolucjoniści wyciągnęli lekcje z przeszłości i zamiast «blitzkriegu» rozpisali swoje działania na wiele dziesięcioleci, stosują wobec społeczeństwa metodę gotowanej żaby. I chociaż przemiany następują stosunkowo wolno, to rewolucyjny walec sukcesywnie posuwa się dalej, kierując ostrze swojej propagandy we wszystko, co tylko kojarzy się z chrześcijaństwem i chrześcijańskimi wartościami. Obecnie cały proces przyspiesza, ponieważ jego przywódcy najwyraźniej dostrzegli ku temu koniunkturę”.

Najlepszy dowód tego mamy, obserwując poczynania koalicji 13 grudnia w Polsce. To dlatego dziś Komisja Europejska nie przejmuje się konstytucyjnymi zapisami państw członkowskich UE, notorycznie je naruszając – wszak rewolucja wszystko usprawiedliwia. A skoro mamy „tryb nadzwyczajny”, wszelkie nadzwyczajne środki są dozwolone. Tak, jak w Polsce, w której rządzi „właściwy” rząd i „właściwe” partie, w związku z tym nie obowiązują normy praworządności. Można wszystko. I nikomu włos z głowy nie spadnie.

***

Docelowo państwa narodowe mają zniknąć, stając się jedynie prowincjami zjednoczonej Europy. Czytamy w manifeście: „Wolna i zjednoczona Europa to nieodzowny warunek rozwoju współczesnej cywilizacji, który został zahamowany w okresie totalitaryzmu. Wraz z jego końcem w pełni odrodzi się historyczna rozprawa z nierównością i przywilejami społecznymi. Runą wszelkie stare, konserwatywne instytucje [społeczne], powstrzymujące ów proces, a kryzys, który zaistnieje, należy odważnie i zdecydowanie wykorzystać (…). Aby sprostać naszym potrzebom, rewolucja europejska musi mieć charakter socjalistyczny” („Manifest z Ventotene” z przedmową E. Colorniego). Innymi słowy: najpierw należy doprowadzić do ruiny, potem wziąć się za odbudowę „po nowemu” – gospodarki, stosunków społecznych, relacji międzyludzkich. Nie tyle za pomocą armii, co dyrektyw, ale też algorytmów komputerowych i SI.

Brzmi znajomo. Koszmarnie znajomo.

„Konflikty XIX-wieczne były wciąż zasadniczo konfliktami o zasoby. Konflikty XX-wieczne były już w dużej mierze konfliktami o czystą władzę. Konflikty XXI-wieczne są już przede wszystkim konfliktami o ludzką duszę. Trzeba to dobrze zrozumieć, żeby stanąć po zwycięskiej stronie” (Bozydar Wiśniewski, profil fb).

No właśnie.

Źródło: Echo Katolickie 45/2024

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama