Komentarz w sprawie strajku na Poczcie Polskiej (czerwiec 2008)
Strajk na Poczcie Polskiej jest tylko przejawem dogorywania państwowego molocha. Firma potrzebuje prawdziwego właściciela, a nie centralnego zarządzania
Strajk pocztowców miał sparaliżować działalność instytucji. Jednak w czwartym dniu protestu, według oficjalnych danych, przekazanych nam przez Michała Dziewulskiego z Biura Prasowego PP, strajkowało już tylko 117 placówek, na 8,5 tys. działających. I ponad 4 tys. pracowników na 100 tys. zatrudnionych w PP oraz 3 sortownie (na 14). Dane związkowców mówią o większej liczbie strajkujących osób. Aktualnym punktem sporu jest obiecana podwyżka: większość związków zawodowych zgodziła się na 400 zł brutto od 1 sierpnia. „Solidarność” i kilka mniejszych związków chce 537 zł z wyrównaniem od stycznia br.
Wprawdzie paraliżu całkowitego nie było, ale zamieszanie i zaniepokojenie klientów w wielu miastach, owszem. I milionowe straty instytucji, która ciągle posiada monopol na większość usług pocztowych. Chociaż M. Dziewulski zastrzega: — Nawet nie policzyliśmy, ile było opóźnień, to jest nie do ogarnięcia. Kłopoty Poczty Polskiej to kolejna okazja, żeby zastanowić się, czy moloch ma szansę przetrwać. Zwłaszcza wtedy, gdy — zgodnie z unijną dyrektywą — rynek usług pocztowych zostanie zliberalizowany. Dla dobra klienta.
Strajk odsłonił kolejny raz słabość centralnego sterowania tego typu instytucją. Dyrektorzy z nadania partyjnego nie są w stanie przeprowadzić reform firmy, która już traci udziały np. w rynku przesyłek kurierskich, a za kilka lat całkiem otwarcie stanie do walki o klienta. Zrozumiały jest protest pracowników niższego szczebla i listonoszy. Uważają oni, że nie odczuwają wystarczającej poprawy swoich dochodów, chociaż nowe od kilku lat zobowiązania PP (m.in. roznoszenie ulotek reklamowych) wymuszają też większą liczbę godzin pracy. Ale nie można spodziewać się zasadniczej poprawy płacowej, ani polepszenia jakości usług, kiedy administracja zarządzająca rozrasta się do absurdalnych rozmiarów. Mówi o tym raport Najwyższej Izby Kontroli z 2006 r. (jest dostępny na stronach Biura Informacji Publicznej). Wyniki kontroli mówią same za siebie: „W badanym okresie głębokich zmian organizacyjnych odwołano ze stanowisk kierowniczych 451 osób, a w ich miejsce zatrudniono 790 pracowników na nowych stanowiskach kierowniczych”. W takiej sytuacji zrozumiałe jest, że pieniądze pożera administracja, zwiększona o blisko 75 proc.! Raport NIK stwierdził wprost: spowodowało to obniżenie skuteczności nadzoru i pogorszenie jakości usług. Ale, co ciekawe, nie wpłynęło na znaczne obniżenie dochodów PP. I to jest jednak bardziej smutne niż ciekawe. Wynika to bowiem z utrzymywania przez Pocztę Polską ciągłego monopolu na większości obszarów rynku pocztowego. — Nie ma realnej konkurencji, bo jest państwowa ochrona monopolu — twierdzi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha.
Jak w takim razie odnajdzie się PP w sytuacji, gdy w 2013 roku nastąpi liberalizacja rynku usług pocztowych? (Unia wprowadza to od 2011 r., ale 11 krajów, w tym Polska, otrzymało zgodę na dwuletni okres przejściowy). Do kraju wejdą jeszcze odważniej właściciele zagraniczni, zaczną proponować konkurencyjne ceny, podobnie rodzime firmy... — Już raz okazało się, że Poczta Polska nie potrafi sprostać konkurencji tam, gdzie gra odbywa się rzeczywiście na wolnym rynku — mówi Sadowski. — Widać to na przykładzie przesyłek kurierskich, gdzie udział PP jest marginalny — dodaje. Nie znaczy to jednak, że Poczta jest skazana na porażkę. Ma ogromny potencjał, który także w warunkach realnie rynkowych może uczynić z niej potentata. — Warunkiem jest jednak to, że PP będzie miała prawdziwego właściciela, a nie będzie kierowana przez polityków — Andrzej Sadowski ciągnie wątek państwowych uwikłań. — Kiedy będzie normalny właściciel, będzie można też prowadzić normalną działalność — dodaje.
Jednocześnie trzeba przyznać, że nie tylko u nas jest problem z monopolistą pocztowym. W Wielkiej Brytanii Royal Mail (Poczta Królewska) także uzyskała kiedyś przywileje, które trwają do dziś. Z kolei w Stanach Zjednoczonych, gdzie wszystko jest prywatne, poza rządem, policją i... pocztą państwową właśnie, działają jednocześnie z powodzeniem firmy kurierskie. Ale państwowa poczta przez niektórych uważana jest za „gorszą”. Zarzut przeciwników prywatyzacji Poczty Polskiej opiera się też na obawie, że tysiące ludzi straci pracę. Ale zobaczmy, co się stało w Wielkiej Brytanii, kiedy wymuszono liberalizację rynku telekomunikacyjnego. BT (British Telecom) zaczęła wprawdzie masowo zwalniać pracowników, ale za to przyjęła ich do siebie konkurencja. A nawet wzrosło zatrudnienie, bo potrzeby były dużo większe.
Może zatem nie trzeba bać się o losy Poczty Polskiej. Pod warunkiem, że znajdzie prawdziwego właściciela, a nie pozostanie w rękach państwa. Nie wystarczy tylko zmienić sposobu zarządzania. — Socjalizmu nie dało się uratować dobrym zarządzaniem. Problemem był brak właściciela — dodaje analityk z Centrum Smitha.
opr. mg/mg