Organizatorzy najważniejszego na świecie wyścigu kolarskiego wydali bezkompromisową wojnę dopingowi. Czy kolarstwo przetrwa tę wojnę?
Organizatorzy najważniejszego na świecie wyścigu kolarskiego wydali bezkompromisową wojnę dopingowi. Czy kolarstwo przetrwa tę wojnę?
Tour de France to coś więcej niż zwykły wyścig kolarski. Odbywająca się co roku od 106 lat trzytygodniowa impreza stała się jednym z najważniejszych sportowych wydarzeń na świecie. W jego cieniu znajdują się nie tylko inne wyścigi wieloetapowe, ale także mistrzostwa świata w kolarstwie. Co roku tysiące kibiców z całego świata gromadziły się na trasach etapów „Wielkiej Pętli”, a miliony przed telewizorami. Co roku zwycięzca przestawał być zwykłym sportowcem znanym tylko fanom. Stawał się pierwszoplanową postacią kultury masowej, jak triumfator tenisowego Wimbledonu albo laureat plebiscytu „France Football” na najlepszego piłkarza świata.
Od kilku lat jednak zainteresowanie Tour de France spada. Pierwszy dzwonek alarmowy pojawił się w 2006 roku. Francuska telewizja ujawniła wówczas, że poszczególne etapy oglądało za jej pośrednictwem 3,6 mln widzów w porównaniu z 4,2 mln w 2005 roku. Wszyscy komentatorzy byli zgodni: Tour de France, podobnie jak całe kolarstwo, niszczy doping.
Dawniej dowiadywaliśmy się o dopingu dopiero wtedy, gdy jakiś kolarz przedawkował i zmarł na trasie, tak jak Tom Simpson w 1967 roku. Wszystko zmieniło się w roku 1998, gdy wybuchła tzw. afera Festiny. W samochodzie ze sprzętem grupy kolarskiej Festina odkryto wówczas niemal hurtowe ilości środków dopingujących.
Od tej pory coraz częściej wybuchały skandale. W pokojach hotelowych sławnych kolarzy znajdowano przenośne laboratoria, na dopingu przyłapywani byli wielcy mistrzowie. Nawet ci nieliczni, którym udało się uniknąć dyskwalifikacji, wydają się mieć coś na sumieniu. W 2005 roku zbadano próbki moczu Lance'a Armstronga, jedynego człowieka, który siedem razy wygrał Tour. Znaleziono niedozwolone substancje, ale kolarza nie ukarano z przyczyn formalnych, ponieważ próbki były sprzed sześciu lat i brakowało tzw. próbki „B”.
Wyścig kolarski zamienił się w wyścig między laboratoriami dopingowiczów i laboratoriami tropicieli dopingu. Tour de France w ostatnich trzech latach (2006—2008) stał się wręcz groteskowy. Zaczynało się od tego, że wielu wybitnych zawodników nie było w ogóle dopuszczonych do udziału, bo podejrzewano ich o doping. Pozostali ścigali się tak jak dawniej, ale większe emocje niż finisze wzbudzało to, co działo się między etapami. A to lider wpadał podczas kontroli, a to u kogoś w pokoju znajdowano strzykawki... A na koniec okazywało się, że mimo tych kontroli zwycięzca i tak jechał „na koksie”, jak triumfator z 2006 roku Floyd Landis. Zdyskwalifikowano go kilka miesięcy po imprezie. Na dodatek kolarskim światkiem wstrząsały pojawiające się co pewien czas wypowiedzi dawnych sław, które już zakończyły karierę, przyznających się do stosowania w przeszłości dopingu.
Złapani na dopingu kolarze oczywiście mówią, że „wszyscy biorą”. Zwykle jest to traktowane jako próba zminimalizowania swojej winy. Całkiem niedawno wiele komentarzy wywołała jednak wypowiedź Belga Nielsa Alberta, wybitnego kolarza przełajowego, na którym nie ciążą żadne podejrzenia o doping. — Sądzicie, że jest możliwe wyjeżdżać kilka razy w ciągu jednego etapu na szczyty leżące 2 tysiące metrów nad poziomem morza, utrzymując średnią prędkość ponad 40 kilometrów na godzinę? Przecież tego zwyczajnie nie da się zrobić! Żeby wygrać Tour de France trzeba stosować zakazane środki! Gdyby organizatorzy naprawdę walczyli z dopingiem, wyznaczyliby łatwiejszą trasę — stwierdził.
Organizatorzy imprezy mają jednak odmienne zdanie. Kolarze są kontrolowani podczas imprezy wielokrotnie. W ciągu całego wyścigu przeprowadza się ponad 500 testów. Jeszcze w zeszłym roku wpadek było mnóstwo, afera goniła aferę. W tym roku jest znacznie lepiej, choć wielu świetnych kolarzy, na których ciążą podejrzenia, znów nie zostało dopuszczonych do wyścigu.
Po kolejnych etapach reakcje kibiców i dziennikarzy dawały dużo do myślenia. Coraz mniej obserwatorów oczekuje teraz wykrywania kolejnych skandali dopingowych, ale to nie znaczy, że rośnie poziom zainteresowania rywalizacją kolarzy. — Na to nie da się patrzeć, przecież oni ledwie jadą — narzekają kibice na portalach internetowych. Duża fala krytyki pojawiła się po etapie, na którym kolarze szturmowali Tourmalet — legendarny szczyt w Pirenejach. Wszyscy pamiętali spektakularną rywalizację kolarzy w tym miejscu w poprzednich latach. Teraz nie było żadnych emocji. — To przypominało wycieczkę turystyczną, a nie wyścig. To była najgorsza w historii wspinaczka na Tuormalet. Jeśli tak to ma wyglądać, to organizatorzy powinni wyznaczać mniej ambitne, płaskie trasy etapów — narzekał Pablo Egea w hiszpańskiej gazecie sportowej „Marca”.
A zatem nawet zwycięstwo nad dopingiem nie będzie jeszcze oznaczało zwycięstwa kolarstwa. Publiczność może się bowiem odwrócić od tego sportu, jeśli uzna, że rywalizacja „czystych” kolarzy nie jest ciekawa. Zawsze pewnie będzie sporo ludzi z rozrzewnieniem wspominających „gladiatorów”, którzy nafaszerowani chemikaliami lub z przetoczoną krwią, dawali kibicom niezapomniane spektakle.
Zwycięzcy Tour de France w ostatnich 15 latach i środki dopingujące
opr. aw/aw