Kurdyjskie oczy Dobrej Nowiny [GN]

Kurdowie - jeden z największych narodów bez państwa, dyskryminowani w Iraku, Turcji, Syrii i Iranie

Kurdyjskie oczy Dobrej Nowiny [GN]

Wypas owiec w górach nad jeziorem Van. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono

Pojechaliśmy tam, gdzie żyją Kurdowie — jeden z największych narodów na świecie niemających własnego państwa.

Padają pytania: — moją matkę też stworzył Bóg, ale ona mówi tylko po kurdyjsku. Dlaczego nie wolno jej mówić w tym języku?! Wypędzają nas z naszych wiosek w górach, ale w miastach nie ma dla nas pracy. Co mamy robić? Zabijają nasze dzieci, zamykają je do więzień. Dlaczego? Nie pozwalają nam być tym, kim jesteśmy? Dlaczego? Walczymy w górach, bo nie mamy wyboru. Gdybym nie miał rodziny, też bym walczył — Şahin klęczy naprzeciwko mnie, po drugiej stronie obrusu z ceraty leżącego na podłodze, i zadaje mi dramatycznym głosem pytania, na które nie mam odpowiedzi. Jego oczy płoną.

Nie ma takiego imienia

Kolacja, na którą zaprosił nas Şahin, dobiega końca, ale nie mamy ochoty odchodzić. Siedzimy na podłodze wyścielonej dywanami, oparci o poduszki, nasyceni kawałkami marynowanych bakłażanów, papryki, jakiejś grubolistnej kapusty, świeżymi pomidorami, sałatą, melonem i wspaniałym, aromatycznym serem owczym z ziołami. Şahin, chcąc nas ugościć jak najlepiej, kupił nawet kurczaka, na którego rodzinę stać tylko w czasie wielkich świąt. Trzy córeczki Şahina wstają, zaczynają tańczyć i śpiewać. Najstarsza z nich, czarnowłosa, o pociągłej twarzy i dużych czarnych oczach, Mizgin, uczennica trzeciej klasy, właśnie skończyła obok mnie odrabiać lekcje, powtarzając tekst zadany do czytania. Po turecku. Mizgin ma ładny charakter pisma, lekko pochyły w lewą stronę, talent do matematyki i języków.

Ale nie ma lewej dłoni, a w czaszce ma wstawioną płytkę. To efekt wypadku autobusu, którym jechała z rodzicami, kiedy miała 9 miesięcy. — Nie ma takiego imienia — usłyszeli Şahin i jego żona Zozan, kiedy przywieźli malutką Mizgin po wypadku do szpitala. Bo Mizgin to imię kurdyjskie. Nadali jej więc w szpitalu imię tureckie. Mizgin po kurdyjsku znaczy „Dobra nowina”.

Los Kurdów

Kurdowie to największy, obok Tamilów, naród na świecie niemający własnego państwa. Ich liczbę szacuje się na 40 do 45 milionów, żyjących w krainie geograficznej nazywanej Kurdystanem, podzielonej między Irak, Syrię, Iran i Turcję. Mniejsze skupiska można znaleźć w Gruzji, Armenii, Azerbejdżanie czy nawet w Afganistanie. Wielu emigrantów kurdyjskich zamieszkało w krajach europejskich i USA. W Polsce jest ich kilkuset. Tragiczną historię Kurdów, liczącą co najmniej 3 tysiące lat, znaczą kolejne imperia, w których zamieszkiwali, z którymi często walczyli o własne prawa. Po I wojnie światowej politycy europejscy zmusili Turcję do uznania niepodległościowych roszczeń Kurdów, którzy proklamowali nawet swoje królestwo, ale wkrótce karta się odwróciła. Twórca nowej Turcji Mustafa Kemal Pasza zwany Atatürkiem, ojcem Turków, porozumiał się z Anglikami i Francuzami, więc Kurdów niepodległości pozbawiono. Zadecydowały interesy — dostęp do ropy w regionie kurdyjskiego Mosulu. Druga połowa XX wieku była dla Kurdów wyjątkowo tragiczna. W latach 1987—1989 reżim Saddama Husajna przeprowadził planową eksterminację ludności kurdyjskiej. Zrównano z ziemią 5 tys. wiosek, zabito prawie 200 tysięcy Kurdów. Użyto broni chemicznej. Podczas najbardziej znanego światu bombardowania gazami bojowymi miasta Halabdża w ciągu kilku minut zginęło 5 tysięcy Kurdów. Po wojnie o Kuwejt w roku 1991, za zachętą prezydenta Busha, Kurdowie wzniecili powstanie przeciwko Saddamowi. Ten stłumił je krwawo, zginęło kilkaset tysięcy Kurdów, około 3 milionów uciekło z Iraku. ONZ ustanowiła dla nich strefę ochronną, kontrolowaną początkowo przez wojska koalicji antyirackiej, a następnie kurdyjskich peszmergów. Dziś w tej strefie tzw. wolnych lotów, czyli w północnej części Kurdystanu Irackiego, funkcjonuje kurdyjska autonomia o nazwie Region Kurdyjski, która, de facto, jest samodzielnym państwem. Zdecydowanie inaczej wygląda sytuacja w Kurdystanie Tureckim. Często dochodzi do konfliktów pomiędzy wojskiem i bojownikami PKK (Kurdyjska Partia Pracy, oficjalnie zdelegalizowana, nieoficjalnie bardzo silna). Ostatnio w ramach deklarowanego pojednania narodowego liczba incydentów zbrojnych zmniejszyła się. Niemniej Kurdowie nadal walczą o swoje prawa. I nadal giną.

Mentalność zwycięzców

W Turcji, w której żyje 20—25 milionów Kurdów, jeszcze kilka lat temu za rozmawianie po kurdyjsku czy za słowo „Kurd” trafiało się do więzienia. Kwestia poszanowania praw Kurdów do języka, kultury i tożsamości narodowej jest bowiem jedną z głównych przeszkód w przystąpieniu Turcji do Unii Europejskiej. Pod wpływem Unii restrykcje rządu tureckiego niby zelżały, ale... w centrum 400-tysięcznego Van, stolicy tureckiej prowincji graniczącej z Iranem, zamieszkanej przez Kurdów oraz tureckich policjantów i urzędników, obserwują nas kamery. Ogromne osiedle mieszkaniowe dla policji i wojska na przedmieściach Van otoczone jest płotem z drutem kolczastym, wjazdu na teren osiedla strzeże posterunek wojskowy. Punkty kontrolne w tym regionie to zresztą norma, przy każdym z nich stoją transportery opancerzone i kilku tureckich żołnierzy w hełmach z wyciągniętymi karabinami. Na ogromnych płaszczyznach zielonych górskich zboczy często widać ułożoną z kamieni flagę turecką oraz napisy: „Jesteśmy jednym narodem”. Bowiem Turcy nie chcą przyznać Kurdom statusu narodu, uważając ich za „Turków górskich”. Tymczasem język turecki i kurdyjski są zupełnie różnymi językami — wywodzą się z innych grup językowych, mają odmienną gramatykę, Kurdów od Turków różni historia i kultura. Nic nie szkodzi, siła, pieniądze i polityczne wpływy znaczą więcej niż racje ludzkie. I Turcy to dobrze wiedzą.

— To mongolska mentalność — podsumowuje krótko niezdolność Turków do uznania praw Kurdów Bedir, handlarz z Van. Ta mentalność pozwala policjantce tureckiej zdzierać z niemowlaka śpioszki, bo mają kolor zielono-czerwono-żółty, narodowe barwy kurdyjskie, a żandarmowi zakatować na śmierć kolbą karabinu dziecko przyglądające się manifestacji wolnościowej. Rządowi — zamykać za udział w zamieszkach 11-latków w więzieniach. Porywać kurdyjskie dzieci z górskich dróg jako najtańsze źródło narządów do przeszczepów. Uciskać i traktować Kurdów jak obywateli trzeciej kategorii na tysiące administracyjnych sposobów.

Kobieta, która nie wie, co to jest środa

Mizgin przytula się, głaszcze swoją rączką bez dłoni, uśmiecha i wpatruje ufnie czarnymi oczyma: — Ti voglio bene! — powtarza po włosku, wyrażając radość ze spotkania. Kim będziesz, mała Mizgin, za parę lat? Jest pierwszą w rodzinie, która umie pisać i czytać. Może Şahin nazbiera pieniędzy i pozwoli jej studiować? Czy też wkrótce zostanie żoną i matką? Choć radość i otwartość kurdyjskich dzieci są nadzwyczajne, dręczą mnie pytania o ich przyszłość. Społeczność kurdyjska wprawdzie zmienia się szybko, ale wiele problemów nie da się łatwo przezwyciężyć, jak brak wodociągów czy kanalizacji. Wielkimi problemami są analfabetyzm starszego pokolenia, konflikty między klanami, status kobiety w patriarchalnym społeczeństwie. — Przemoc czy zamknięcie kobiet jak w domowym więzieniu nadal się zdarzają. Kiedyś umawiałam się z pewną kobietą na spotkanie. Mówię: spotkamy się w środę albo w piątek. A ona: co to jest środa albo piątek? Nie miała nawet poczucia czasu. Kobiety nie potrafią się podpisać ani używać telefonu — mówi Costanza Ugolini, Włoszka, wolontariuszka organizacji założonej przez kurdyjskie studentki dla obrony kobiet.

Inna strona półksiężyca

Kurdowie zachwycają nas gościnnością. Behçet, patriarcha rodu z wioski Yanal w pobliżu granicy z Iranem, po trzech minutach rozmowy, w połowie pierwszego papierosa proponuje, żebyśmy zostali na noc. — To nie kurtuazja, oni mówią poważnie — tłumaczy mi Gabriella Ugolini, mama Costanzy. Behçet nie bardzo wie, co to jest „Polonia” i gdzie ona jest, ale widocznie spodobaliśmy się mu.

Siedzimy w kucki na podłodze w pokoju gościnnym, w otoczeniu synów Behçeta i jego wnucząt. Kobiet nie może być na pierwszym spotkaniu, tłumaczy szef rodu. Pijemy herbatę, palimy papierosy, co jest tu ważnym rytuałem. Mijają trzy papierosy, Behçet zgadza się na modlitwę o. Andrzeja Madeja, przełożonego misji sui iuris Stolicy Apostolskiej w Turkmenistanie, który w filcowej czapeczce na głowie sam wygląda trochę jak nomada. Śpiewamy w trójkę: o. Andrzej, Heniek, fotoreporter zyskujący przychylność Kurdów dzięki swojej brodzie, i ja. „Królowej Anielskiej śpiewajmy”. O. Andrzej spontanicznie wychwala Boga, unosząc ręce, błogosławi gospodarzy. Za oknami góry, w których chronią się partyzanci kurdyjscy, za górami Iran. Czy jeszcze kiedykolwiek zabrzmi w tym miejscu chrześcijańska modlitwa? Polityka mówi: nigdy. Analitycy mówią: wojna cywilizacji. A o. Madej mówi: „Kluczem do zrozumienia prostych ludzi Wschodu są słowa Jezusa z Góry Błogosławieństw. Z ubogimi zawsze znajduję wspólny język: zaufania, wiary i prostoty”. — Kurdowie na ogół traktują islam dosyć pobieżnie, wplatając w swoją religijność odwieczne zwyczaje. Wielu z nich tylko na zewnątrz jest muzułmanami. Osobiście znam muzułmanów, którzy w rzeczywistości są chrześcijanami. Wschód jest wielką tajemnicą — tłumaczy dr Maria Giedz, dziennikarka, politolog, ekspert spraw kurdyjskich.  Przy pożegnaniu na ganku pojawiają się zaciekawione kobiety, żony synów Behçeta, wschodniej urody, o pociągłych twarzach i czarnych oczach. Zastanawiam się, która z nich jest najbardziej podobna do Miriam z Nazaretu.

Gelek spas!

Mizgin rysuje w moim notatniku swój dom, wspólną ucztę i podpisuje po włosku z małym błędem: Indrey, molto abe kure ditti (Andrzej, dbaj o siebie). — Powiedz o nas wszystkim swoim znajomym, bo nikt o nas nie chce słuchać — prosi na pożegnanie jej ojciec Şahin. Obiecałem, więc opowiadam. Niestety, Obama, Putin ani Erdoğan czy Ahmadineżad nie są moimi znajomymi. Klucz do wolności Kurdów leży w rękach wielkich tego świata. Los małej Mizgin przejmuje mnie, więc na lotnisku w Van nie zważam na to, że zwracam się do naszych włoskich gospodarzy i przewodników po kurdyjsku: Gelek spas! Dziękuję bardzo! Włosi są nieco zmieszani moją nieostrożnością, ale śmieją się. Przechodzący obok mężczyzna na dźwięk kurdyjskich słów w ustach cudzoziemca aż się rozpromienia. Policjanci są za daleko, żeby słyszeć. Włosi mają łzy w oczach, ja mam łzy w oczach, Kurdowie mają nadzieję.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama