Polska nie jest solidarna [GN]

O rozłamie w opozycji i koncepcji Polski solidarnej rozmawiają Tadeusz Cymański i Bogumił Łoziński

O programie „Solidarne państwo”, o rozłamie w opozycji i o przyszłości PiS z Tadeuszem Cymańskim, europosłem PiS, rozmawia Bogumił Łoziński.

Bogumił Łoziński: Był Pan namawiany, aby przejść do inicjatywy Polska Jest Najważniejsza?

Tadeusz Cymański: — Otwarcie nie, padały jedynie nieśmiałe sugestie, że drzwi do nowego ugrupowania są dla mnie otwarte.

I jak Pan zareagował?

Nie noszę się z zamiarem opuszczenia PiS, ponieważ wciąż jestem przekonany, że ta partia jest jedyną siłą zdolną zrealizować program „Solidarne państwo” z 2005 r., autorstwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dążenie do wypełnienia tego programu to cel mojej aktywności politycznej.

Jakie są założenia „Solidarnego państwa”?

Prezydent Kaczyński postawił diagnozę, że Polska od 1989 r. dokonała olbrzymiego skoku cywilizacyjnego, staliśmy się bardziej zamożni, ale jednocześnie gwałtownie pogłębiły się różnice w poziomie życia. Ubiegając się o prezydenturę, Lech Kaczyński obiecał, że uczyni wszystko, aby grupy społeczne, które nie są beneficjentami przemian, które żyją w ubóstwie, jak wielu emerytów czy rodziny wielodzietne, w większym stopniu partycypowały w owocach wzrostu gospodarczego. Chodziło mu o to, aby państwo podejmowało działania łagodzące dysproporcje w dochodach.

Dlaczego PiS, rządząc przez dwa lata, nie zrealizował tych celów?

Ponieważ w kwestiach ekonomicznych przeważało stanowisko wicepremier Zyty Gilowskiej, która w ogóle tego programu nie chciała realizować, bo ma poglądy liberalne. W efekcie w okresie rządów PiS doszło do działań wymierzonych przeciwko „Solidarnemu państwu”.

Na czym to polegało?

PiS obniżył podatki, przez co w kieszeniach podatników zostało około ośmiu miliardów złotych. Ale te środki nie zostały rozdzielone sprawiedliwie. Najbardziej na tym obniżeniu skorzystali ludzie bogaci i średniozamożni, którzy, stanowiąc mniej niż sześć procent z ponad 21 milionów podatników, dostali dzięki tej obniżce połowę zaoszczędzonej kwoty. Druga połowa została w kieszeniach 20 milionów Polaków najmniej zarabiających, których zarobki nie przekraczały pierwszego progu podatkowego. W efekcie doszło do zwiększenia dysproporcji majątkowych, bo bogaci otrzymali kilkanaście razy więcej niż najmniej zarabiający. Także rezygnacja z podatku od spadków służy najbogatszym. Takie działania tylko pogłębiły różnice społeczne. W konsekwencji dwóch lat naszych rządów państwo stało się mniej solidarne.

A może większe szanse na realizację „Solidarnego państwa” miałby Pan w stowarzyszeniu Polska Jest Najważniejsza?

Znacznie mniejsze, ponieważ poglądy liderki oraz większości polityków tego stowarzyszenia na sprawy społeczne są bardzo zbliżone do koncepcji Zyty Gilowskiej, czyli skrajnie liberalne, a nie solidarne. To widać w podejściu poseł Kluzik-Rostkowskiej do polityki prorodzinnej. Jej program polega na zapewnieniu kobiecie lepszych warunków pracy, pomocy matkom w powrocie do zawodu, m.in. poprzez stworzenie sieci żłobków i przedszkoli, czy dążenie do wprowadzenia parytetów, natomiast zupełnie nie docenia ona różnych form materialnego wsparcia rodziny. Na przykład krytykuje becikowe. Jej program można określić hasłem: „wszystko dla rodziny oprócz pieniędzy”. Tymczasem w Europie w większości krajów rodziny otrzymują konkretną pomoc finansową czy różnego rodzaju ulgi.

Ale w tym stowarzyszeniu są osoby, jak Elżbieta Jakubiak, które zapowiadają wprowadzenie różnorodnych form polityki prorodzinnej, łącznie ze wsparciem finansowym.

To pokazuje, że jest to grupa zróżnicowana programowo. Obawiam się jednak, że w sprawach społecznych dominować będą poglądy poseł Kluzik-Rostkowskiej. Oczywiście nie odmawiam nikomu dobrych intencji, cieszyłbym się, gdyby w programie prorodzinnym opierano się na zasadzie solidarności.

Dlaczego doszło do odejścia tej grupy z PiS?

Trudno mi oceniać ich intencje, ale przestrzegałbym moich kolegów z PiS przed patrzeniem na nich jak na spiskowców i handlarzy miejscami w parlamencie. Warto się zastanowić nad przyczynami, które podają. Przynajmniej część tych ludzi nie kierowała się ambicjami, lecz była rozczarowana tym, co działo się w partii. Niekwestionowane przywództwo i charyzma Jarosława Kaczyńskiego nie powinny przekreślać dyskusji nad stylem uprawiania polityki.

Ze strony PiS padają jednak opinie, że politycy odchodzący z tej partii to zdrajcy.

Nie jestem zwolennikiem używania tak ostrych sformułowań. Rzeczy należy nazywać po imieniu, ale słowa należy ważyć. Kiedyś liderzy LPR mówili o nas „zdrajcy” w kontekście wchodzenia do Unii Europejskiej, a za kilka lat stworzyli z nami rząd. Przecież w Piśmie Świętym jest napisane, że jeśli powiesz na swojego brata — „ty głupcze”, to pójdziesz do piekła. Potępiać trzeba czyny, a nie ludzi.

Ale to politycy PiS oceniają innych ludzi, mówią, kto jest złym człowiekiem, kto z powodów moralnych powinien wycofać się z życia publicznego.

Na ludzi trzeba patrzeć z miłością. Nawet jeśli ktoś zdradził, nie oznacza to, że można nazywać go zdrajcą. Nasza wiara zakłada szacunek dla godności człowieka, grzechem powinniśmy się brzydzić, ale człowieka miłować. Nie można też wykluczać, że w przyszłości podejmiemy z tymi ludźmi współpracę. Nie powinniśmy więc palić między sobą mostów. Jeśli ktoś został wybrany zgodnie z prawem, to mogę go oceniać krytycznie, ale muszę uznać jego wybór i demokratyczne procedury. Jeśli są jakieś zarzuty, które stawiają pod znakiem zapytania obecność tej osoby w życiu politycznym, to od rozstrzygnięcia tej sprawy jest wymiar sprawiedliwości.

Czy odejście grupy posłów było powodem słabszego, niż się spodziewano, wyniku PiS w wyborach samorządowych?

Bez wątpienia, być może jest to nawet główny powód osiągnięcia wyniku, który nas nie satysfakcjonuje. Jednak to byłoby zbyt proste wytłumaczenie takiego wyniku, zwalniające z głębszej refleksji. Są też inne przyczyny.

Jakie?

Myślę, że powodem była także nasza oferta programowa i styl uprawiania polityki, a szczególnie sposób prowadzenia sporu z Platformą Obywatelską. W sytuacji, gdy nie dorównujemy PO zapleczem i potęgą finansową, nie mamy poparcia elit, a w mediach dominują zwolennicy Platformy, powinniśmy iść w stronę większej ideowości, wskazywać różnice programowe z PO nie tylko w polityce zagranicznej, ale w sprawach wewnętrznych.

PiS nie przebił się ze swoim programem w wyborach samorządowych?

Warto takie pytania sobie zadawać, jednak nie publicznie, lecz w łonie partii. Wynik wyborów był słaby i trzeba zastanowić się dlaczego.

Ale czy taka krytyczna dyskusja w łonie PiS jest możliwa? Doświadczenie grupy Kluzik-Rostkowskiej pokazuje, że raczej nie.

Tylko że w tym przypadku granice krytyki zostały przekroczone. Według mojej wiedzy, komitet polityczny PiS miał niezbite dowody, że ta grupa prowadziła cały cykl rozmów z posłem Januszem Palikotem na temat tworzenia nowej inicjatywy politycznej. Przyjmuję, że takie rozmowy były, więc decyzja o wykluczeniu z partii mnie nie zaskakuje.

Jednym z powodów odejścia grupy polityków z PiS jest spór o ocenę kampanii prezydenckiej. Czy według Pana ta kampania była źle prowadzona?

Sposób prowadzenia kampanii dał bardzo dobry wynik. Nawet najlepszy socjolog nie jest w stanie dziś stwierdzić, że gdyby była ona prowadzona inaczej, to Jarosław Kaczyński by wygrał. Taka dyskusja nie ma sensu, a tym bardziej formułowanie surowych ocen wobec autorów tej kampanii. Według mnie, formuła łagodzenia wizerunku i otwarcie na nowe środowiska było słuszne. Gdybyśmy tę formułę jeszcze bardziej udoskonalili, moglibyśmy odnieść zwycięstwo.

A jak Pan ocenia wojnę polsko--polską między PO a PiS?

Tak prowadzony konflikt szkodzi Polsce. Zostaliśmy w ten spór wciągnięci, choć w pewnym stopniu daliśmy się też w to wciągnąć. Jednak taka sytuacja jest przede wszystkim na rękę Platformie, bo strach przed PiS jest główną siłą napędową poparcia dla nich. To oczywiste, że jeśli nie wchodzimy w ten spór, PO słabnie. Przecież jedyną reformą, jaką PO zrealizowało, było odsunięcie PiS od władzy.

Po wyborach prezydenckich PiS przyjął ostrą retorykę i skupił się na wyjaśnianiu tragedii smoleńskiej oraz kultywowaniu pamięci Lecha Kaczyńskiego. Czy to wystarczy do zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych?

Ostra retoryka scementuje nasz elektorat, ale go nie rozszerzy. Trzeba myśleć, jak pozyskać nowych wyborców. Jest poza wszelką dyskusją, że okoliczności tragedii smoleńskiej muszą być wyjaśnione. To sprawa honoru. Ale nie można skupiać się tylko na tym, trzeba też zająć się problemami zwykłych ludzi. Najlepszym uhonorowaniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego byłaby realizacja jego programu „Solidarne państwo”. Powrót do tego programu może dać nam zwycięstwo, a jego wypełnienie byłoby największą korzyścią dla Polaków. Mimo wszystkich trudności mam nadzieję, że to się nam uda.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama