Jak można być skrajnym, skoro otrzymuje się połowę głosów wyborców? Czyżby połowa głosujących Austriaków należała do jakiejś skrajności?
Nie da się ukryć, że ilustracja na okładce tego numeru „Gościa” jest naiwna, dla niektórych może nawet kiczowata. Na pewno prezentowany oleodruk nie jest też wielkim dziełem sztuki. Ale ma jedną zaletę – w prosty sposób próbuje pokazać świętość Eucharystii. Nie ukrywam, że coraz bardziej lubię te i podobne święte obrazki sprzed lat. Zresztą chyba nie ja jeden. Od wielu już lat trwa proces przywracania starym kościołom pierwotnego wyglądu. Na swoje miejsca wracają nastawy ołtarzowe i figury. Dzieje się to powoli, ale konsekwentnie.
I co ważne, przez nikogo nie jest inspirowane. Nie ma odgórnego zalecenia. Jakby księża i wierni wyczuwali, że lepiej będą się czuli w kościele wypełnionym obrazami świętych. Wydaje mi się, że w tym procesie daje o sobie znać jakiś rodzaj tęsknoty za większą sakralnością przestrzeni kościelnej, za jej wyjątkowością. Za większym szacunkiem do tego, co święte. Ta tęsknota jest tym bardziej zrozumiała, że przestrzeń publiczna, choć w wielu miejscach pięknieje, to jednak nie ma w niej miejsca na nowe elementy religijne. No, może poza przydrożnymi krzyżami, stawianymi samowolnie przez bliskich ofiar wypadków drogowych, ale to już zupełnie inna historia.
Być może nadmierne odarcie kościołów i liturgii z sakralności jest jeszcze jedną przyczyną tego, że w wielu krajach zachodniej cywilizacji Kościół się kurczy, a chrześcijanie tracą na znaczeniu. Na ciekawe zjawisko zwrócił uwagę Jacek Dziedzina w tekście „Na wschód od Edenu”, ss. 47–49. Co prawda sprawa bezpośrednio nie dotyczy katolików, ale jest wielce symptomatyczna. Po raz pierwszy od 40 lat w wyborach prezydenckich w USA nie liczy się głos tzw. religijnej prawicy. Jak przekonuje autor, do tej pory nikomu nie udało się zdobyć nominacji republikanów bez wsparcia liderów ewangelikalnych Kościołów. Dziś Donald Trump kompletnie się z nimi nie liczy. Miał odwagę powiedzieć: „Nigdy nie prosiłem Boga o wybaczenie”. A wierni i tak na niego głosują.
I na koniec jeszcze jedne wybory. Kiedy piszę te słowa, nie wiadomo jeszcze, czy w wyborach prezydenckich w Austrii zwyciężył prawicowy kandydat Norbert Hofer, czy popierany przez zielonych Aleksander Van der Vellen. Nie chcę się zagłębiać w szczegóły polityki austriackiej. Chodzi mi tylko o jeden szczegół. We wszystkich chyba mediach Hofer przedstawiany jest jako polityk skrajny i populistyczny. Nie zamierzam bronić jego poglądów, ale określenia kierowane pod jego adresem wydają się wątpliwe. Jak można być skrajnym, skoro otrzymuje się połowę głosów wyborców? Czyżby połowa głosujących Austriaków należała do jakiejś skrajności? Może Hofer jest populistą i głosi poglądy, które z chrześcijańskiego punktu widzenia należy odrzucić. Dlaczego jednak pejoratywnych określeń nie odnosi się do partii, które opowiadają się za zabijaniem dzieci nienarodzonych? A takich w Europie jest zdecydowana większość. Te są uważane za poważne i godne szacunku. Na pewno na to nie zasługują.
opr. ac/ac