Idea POPiS-u - co zostało z niej po latach?
Jest ich coraz mniej, choć jeszcze 2, 3 lata temu stanowili zauważalne, całkiem istotne polskie „plemię” polityczne. Wyróżniali się nostalgią w oczach i nieco naiwnym, niemal romantycznym spojrzeniem na naszą politykę. Wierzyli, że po aferze Rywina solidarnościowe elity są w stanie głęboko i trwale przebudować kraj, ponieważ podzielają marzenie Polaków o lepszej Ojczyźnie. Nie ukrywam, w pewnej mierze podzielałem ich emocje.
Oczywiście mowa o „POPIS-owcach”, czyli wyznawcach przekonania o wielkiej szansie, jaką dla naszego kraju stanowić miała koalicja 2 w miarę nowych, nieskompromitowanych partii. To była wówczas postawa dość wygodna. Zwalniała od trudnego dla wielu wyboru pomiędzy rynkowym Tuskiem a antykorupcyjnym Kaczyńskim, dawała możliwość, by cenić zalety obu. Później, w okresie 2-letniej „wojny”, pozwalała niektórym umiejętnie zejść z linii strzału, i dzięki temu zachować życzliwość — lub krytyczny dystans — wobec obu stron. Nie mogło to jednak trwać wiecznie; konflikt był zbyt silny — a konflikt oddala i wyjaskrawia różnice. Z polemistów robi wrogów.
Dziś postawa POPIS-owa jest już oznaką nietrafnej diagnozy rzeczywistości. Pomija bowiem istotne zmiany, które zaszły zarówno w PiS-ie, jak i w PO. Partia Jarosława Kaczyńskiego przesunęła się w prawo, dokonując powolnej, ale konsekwentnej wymiany kadry na bardziej ludyczną, prowincjonalną. Platforma zmieniła się, paradoksalnie, znacznie mniej; partia Tuska „jedynie” wróciła do dawnych, establishmentowych korzeni, porzucając wolę przebudowy Polski, za to z wdzięcznością przyjmując poparcie realnych władców III RP, działających zza kulis. Porywinowskie, moralno-polityczne poruszenie w jej przypadku okazało się tylko drobnym epizodem, dziś starannie skrywanym. Zresztą było to poruszenie, które nigdy nie obejmowało partyjnych dołów. Tam duch III RP nie został naruszony.
Ciekawe, że do dziś nie doczekaliśmy się żadnej książki, która opisywałaby klęskę idei POPIS-u. Fakty są właściwie znane. POPIS powstałby, gdyby Lech Kaczyński nie wygrał wyborów. To Platforma, w obawie przed dominacją partnera, odrzuciła plan wspólnych rządów. Ale prawdą jest, że PiS szybko się z tym pogodził. Dziś sądzę, że był to ruch słuszny. Czy w koalicji z PO rząd Kaczyńskiego zrobiłby więcej? Wątpliwe. Może nawet mniej, ponieważ mniejszym partnerom — Samoobronie i LPR — łatwiej było narzucić np. rozwiązanie WSI. Manewr z „brudną” koalicją okazał się, z punktu widzenia PiS, w zasadzie słuszny — o porażce w wyborach zdecydowały istotne, ale jednak pojedyncze, błędy, wzmocnione asymetrią strukturalną w mediach.
Platformie rozstanie z POPIS-em także przyniosło korzyść — dzięki temu samodzielnie doszła ona do władzy. Skorzystała także Polska, bo rozłam w obozie sprawił, iż Polacy mają wyjątkowy wśród krajów postkomunistycznych komfort zmieniania władzy bez dopuszczania do niej postkomunistów. Czy więc wszystko jest w porządku? Byłoby, gdyby nie fakt, że każda z wymienionych wyżej partii jest zbyt słaba kadrowo, by zmienić kraj. Po objęciu rządów mamy więc paniczne poszukiwanie ministrów, których nie ma kim zastąpić, bo w kolejce czekają tylko gorsi, albo mniej uczciwi. Ale na to już nic nie poradzimy, PO i PiS razem rządzić nie będą, bo już nie mogą. Dziś jedni są z Marsa, inni z Wenus. Doświadczenia zmieniają ludzi. Oby na lepsze.
Kończę, składając Czytelnikom i Redakcji tygodnika „Idziemy” serdeczne życzenia radosnych, pełnych radosnej wiary Świąt Bożego Narodzenia.
opr. mg/mg