Choć staram się być na co dzień patriotą, co jest dla mnie dumą a nie jakimś upiornym zachowaniem, to „styropianowej” przeszłości, mimo wieku, nie mam!
"Idziemy" nr 21/2010
Choć staram się być na co dzień patriotą, co jest dla mnie dumą a nie jakimś upiornym zachowaniem, to „styropianowej” przeszłości, mimo wieku, nie mam! Moim chyba najbardziej „czynnym” wspieraniem odrodzenia Polski był udział w mszach za Ojczyznę w parafii św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. To była wówczas taka oaza wolności – środek świątyni i mniej więcej hektarowy plac przed nią. Czasem tajniacy wyłapywali kogoś ale nie takie płotki jak ja! To, co działo się wtedy dobrze oddaje coś co już pewnie nieprędko się zdarzy. Zgodny szereg ludzi z różnych środowisk, ale chcących normalnej, niezakłamanej, wolnej i godnej Polski. Obok siebie stali robotnicy, studenci i profesorowie.
Myślę że niektórzy parę lat potem, po roku 1989, już nigdy nie pojawiali się w kościele. Ale wtedy wszyscy byli razem, aż do końca długiej mszy, po której z palcami w górze w kształcie litery V obowiązkowo śpiewało się „Boże coś Polskę” i „Ojczyzno ma tyle razy we krwi skąpana”. Dla nas był to symbol zwycięstwa, w które ufaliśmy że kiedyś przyjdzie, Dla rzecznika rządu Jerzego Urbana – były to tylko jakieś „zajączki”, z których kpił. A po mszy były jeszcze wiersze i pieśni wykonywane zgodnie przez tych artystów, z których dziś wielu pewnie by sobie nawet nie podało ręki, bo są w zupełnie różnych komitetach poparcia.
Wówczas w połowie lat 80. wierzyłem, że jak wytrzymam na modlitwie i przez te 10 minut z ręką w górze, to w Polsce kiedyś będzie dobrze! Czy jest? Chyba nie do końca. Wydarzenia ostatniego weekendu pokazują to bardzo wyraźnie. Niektórych słów które padły w królewskich (!) łazienkach wielu z nas wolałaby pewnie nigdy nie usłyszeć. Atmosfera w Pałacu na Wodzie była mało pałacowa. Satyryk nazwał przeciwników psychopatami, a Pan profesor znany do niedawna z zapisania pięknej karty historii, kpił w żywe oczy i obrażał tego, który po doświadczeniu osobistej tragedii tkwi w innym, bolesnym świecie. Nie usprawiedliwia go tłumaczenie, że może mówić, co chce, bo jest bezpartyjnym emerytem. To nie przystoi nikomu. Tym razem głupie i wulgarne określenia padły nie z ust ludzi stojących za liderem formacji krawatów w pasy, ale ze strony tych, których wielu z nas wciąż podziwia za to co oni robią w swoich zawodach, mimo światopoglądowych różnic.
Powie ktoś może, że to nie pierwszy i nie ostatni taki wybryk. I nie tylko z jednej strony. Niestety, będzie miał rację. No bo jak inaczej traktować słowa innych harcowników, którzy mówią o „odzyskiwaniu zawłaszczonego” kraju i wskazują że tylko oni mają patent na prawdziwy patriotyzm? Dlaczego wszystkich inaczej pojmujących interes państwa porównują do targowicy? Czy to jedynie brutalna walka o elektorat? W kampanii wyborczej często stosuje się tzw. metody skuteczne, czyli te które przynoszą widoczny rezultat w postaci wzrostu poparcia. Ale czy to usprawiedliwia używanie języka agresji w politycznej debacie?
Teraz, w połowie maja widzę jak bardzo się myliłem po tragedii w Smoleńsku, wierząc, że wreszcie będziemy mieć spokojną i godną kampanię wyborczą. Niedługo później wiadomo było, że tym razem cepy do rąk wezmą nie kandydujący politycy, ale ludzie z ich bliższego i dalszego zaplecza. I tak się stało. Dwa główne sztaby wyborcze, przynajmniej na razie zapewniają o woli współpracy i zgody narodowej w najważniejszych sprawach. Jarosław Kaczyński zapewnia że jest gotowy do kompromisu i chce otworzyć się (poniekąd już to zrobił patrząc na jego sztab) na inne niż tylko PiS środowiska. Bronisław Komorowski w warszawskich Łazienkach wzywał do pojednania polsko-polskiego
Kto więc i po co dzieli Polaków? To przecież w interesie zaplecza partyjnego kandydatów leży wywołanie poczucia wielkich różnic, które ich dzielą. Różnic często sztucznych, mających pobudzać emocje. W ten sposób politycy i ugrupowania uzasadniają swoje istnienie. Granice tego, dokąd się jeszcze można posunąć, testują nie tylko partyjni spin doktorzy, ale i zastępy niemłodych już ludzi zaprawionych w boju podczas wojny na górze na początku lat 90. Tamten podział, mimo że często uzasadniony merytorycznie i ideowo, został nam w sporej mierze narzucony. Daliśmy się ponieść i wejść w ich narrację, za którą stoją często zwykłe personalne rozgrywki.
Dlaczego od lat nie mamy prawdziwej politycznej i ideowej debaty obejmującej szerokie kręgi społeczne? Dlaczego zamiast budować pozwalamy się wciągać w niszczenie państwa, jego struktur i w końcu nas samych? Nie mam wątpliwości że spór jest istotą polityki i wolności jako takiej. Ale od sporu do szukania wrogów wokół siebie jest przecież daleka droga. Za 2 tygodnie będziemy świadkami beatyfikacji ks. Jerzego. Może warto przy tej okazji na nowo przemyśleć jego wezwanie, aby również dzisiaj „zło dobrem zwyciężać”?
opr. aś/aś