Co za czasy! Co za zwyczaje!
"Idziemy" nr 6/2011
Co za czasy! Co za zwyczaje! Nie, nie zamierzam twierdzić, że ludzie są dziś wyjątkowo podli. Pewno nie są gorsi, niż dawniej. A w pewnych sprawach może czasem lepsi? Tyle że dzisiaj zło i głupota mają nieporównywanie większe możliwości, by swym wrzaskiem wypełniać świat. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkiemu winne są media. Wszak media to tylko środek, który może służyć złemu i dobremu. Jeśli już mówić o winie, to winny jest zły lub głupi człowiek, który dziś dysponuje większymi możliwościami zabierania głosu. Ale sam fakt, że takie możliwości istnieją, nie jest przecież zły.
We Włoszech trwa niebywałe zamieszanie wokół premiera Silvia Berlusconiego, który urządzał w swoich willach różne imprezy z paniami o mentalności prostytutek, jeśli nie po prostu z prostytutkami. Premier kupował im drogie prezenty, opłacał apartamenty itp. Tego rodzaju praktyki we Włoszech nie są przestępstwem, ale prokuratura chce udowodnić, że niektóre z tych pań były nieletnie, co podpada już pod kodeks karny. Ciekawe, że choć sprawa budzi zrozumiałe zażenowanie Włochów, z sondaży wynika, że większość wciąż głosowałaby na Berlusconiego. Można to zrozumieć, gdyż zideologizowani, lewaccy prokuratorzy i sędziowie zupełnie nie budzą zaufania jako obrońcy moralności. Przecież ludzie ich pokroju pierwsi obsypaliby przywilejami wszelkie zboczenia, a do szkół wprowadziliby rozdawnictwo prezerwatyw. „Berlusconi może napawać odrazą, ale włoska prokuratura – przerażeniem” – napisał Piotr Kowalczuk, polski dziennikarz w Rzymie. I chyba ma rację.
Nie zachwycają też tzw. intelektualiści, którzy jak faryzeusze potrząsają głowami nad upadkiem dobrych obyczajów, podczas gdy sami do ich psucia wydatnie się przyczyniają. Kiedy na Facebooku urządzono sobie zabawę pt. „Zabijamy Berlusconiego”, włoskie autorytety nie protestowały. Tymczasem owa „zabawa” polegała na proponowaniu różnych wymyślnych sposobów pozbawienia Berlusconiego życia. Ktoś zaproponował, aby premiera przywiązać do łóżka i zagłodzić, a powolną śmierć pokazywać w telewizji. Ktoś inny twierdził, że nie należy zwlekać, tylko zatłuc Berlusconiego szpadlem. Wielu innych pomysłów nie godzi się tu przytaczać. „Zatroskani o standardy” intelektualiści zdawali się po cichu popierać te facebookowe wygłupy „radosnej młodzieży”.
Przypomina się tutaj to, co niedawno różne „autorytety” urządziły sobie na łamach tygodnika „Nie”. Kutz, Najsztub, Wenderlich, Palikot, Senyszyn, Oleksy i Widacki, Arłukowicz i Żakowski, Lepper i Celiński oraz paru innych polityków, dziennikarzy i dwóch rysowników-satyryków (Czeczot i Raczkowski) odpowiedziało na pytanie Urbanowej gazety: „Jak skończy Kaczyński?”. Kutz z Palikotem orzekli, że Jarosław popełni samobójstwo. Najsztub też wyrokował śmierć. A niejaki Biedroń, jeden z przywódców gejów w Polsce, wykazał się gejowską tolerancją i stwierdził: „Podobno już jest seksualnym impotentem”. Co gorsza, niektórzy uczestnicy tej ankiety pytani, czy tego rodzaju wypowiedzi nie są po prostu niestosowne, zamiast przeprosić, robili zdziwioną minę i twierdzili, że to przecież tylko taka zabawa. O tempora! O mores!
Episkopat Włoch zareagował na kryzys włoskiej polityki. Głos biskupów przyjęty był z uwagą, choć – z drugiej strony – każda ze stron konfliktu cytowała wygodne dla niej fragmenty. Nie słyszałem, aby ktoś krytykował włoski episkopat, że miesza się do polityki. Chciałoby się, aby w Polsce biskupi zdołali wypracować wspólny list na temat polityki jako dobra wspólnego i przypomnieli kilka podstawowych zasad moralnych ważnych w życiu politycznym i społecznym. Zdziczenie niektórych polityczno-medialnych środowisk sięgnęło takiego poziomu, że stoimy wszyscy nie tylko wobec problemów ściśle politycznych, ale przede wszystkim wobec kwestii moralnych. Kościół powinien w tej sytuacji sięgnąć do swoich najlepszych tradycji, aby znaleźć właściwe słowo i je głośno wypowiedzieć.
opr. aś/aś