Partia nas nie obroni

Polityka obywatelska jest równie ważna jak "wielka" polityka partyjna

"Idziemy" nr 9/2011

Jacek Karnowski

PARTIA NAS NIE OBRONI

W rozmowie z „Super Expresem” prof. Leszek Balcerowicz zapytany, czy nie korci go, by wrócić do polityki, odpowiedział: „Jestem w polityce obywatelskiej. Mieszkałem trochę na Zachodzie i wiem, że demokracja potrzebuje nie tylko polityki partyjnej, ale także antyroszczeniowej aktywności społeczeństwa. Każdy rząd potrzebuje presji z różnych stron”. Chodzi o „politykę obywatelską”, o której — pod nazwą „ciał pośredniczących” pomiędzy władzą a społeczeństwem — pisał już klasyk demokracji Alexis de Tocqueville. Balcerowicz rozumie, że polityka obywatelska bywa nawet skuteczniejsza niż polityka partyjna, siłą rzeczy uwikłana w tysiące zależności i niejawnych powiązań.

Skuteczność zewnętrznej presji na polityków widzimy zresztą na co dzień. Wielka operacja „lepienia Polaków na nowo”, która na naszych oczach wyraźnie przyspiesza, to wynik właśnie presji finansowanych głównie przez Unię Europejską rozmaitych lobby i grup nacisku. Wystarczy wskazać na kwestię parytetów na listach wyborczych, którą przepchnęły środowiska formalnie unikające partyjnych szyldów; to politycy ulegli presji i poparli projekt — w dużej mierze dla świętego spokoju. Podobnie wygląda sprawa promocji kultury homoseksualnej, która wchodzi do szkół czy na uniwersytety bocznymi drzwiami, przy strachliwej bierności oficjalnych władz edukacyjnych. Politycy — przynajmniej ci obecnie rządzący — kultury homoseksualnej nie promują, ale przeciwstawić się jej nie potrafią, bo wiedzą, że lewicowi aktywiści nie daliby im spokoju, piętnując jako „homofobów”.

„Politykę obywatelską” uprawiają również współczesne media. Niektóre relacje, formalnie reporterskie, są de facto zapisem działań agitacyjnych w terenie, z reporterami w roli aktywistów. W każdym miasteczku można znaleźć np. przeciwników pomnika Jana Pawła II, którzy zazwyczaj by milczeli, ale skutecznie zmotywowani przez dziennikarzy stają się oddolnym głosem sprzeciwu, a nawet zastraszania większości. W prezencie dostają gotową argumentację (np. prości ludzie mówią nagle zdaniami wyjętymi z esejów publicystycznych) i obietnicę medialnej ochrony w razie kłopotów. Ta ochrona, połączona z rodzajem mołojeckiej sławy, jest ważnym czynnikiem motywującym np. licealistów, którzy błysną pomysłem zdjęcia krzyża w szkole, katolickiej zresztą.

W sumie więc to media i politycy-niepolitycy stają się forpocztą zmian w naszym kraju. Nie są im się w stanie przeciwstawić politycy szeroko pojętej prawicy. Politycy nie ochronią na dłuższą metę tkanki społecznej i cywilizacyjnej, choć oczywiście mogą pomóc. Tę Polskę, którą lubimy i którą chcielibyśmy przekazać dzieciom, możemy obronić wyłącznie z pozycji polityki obywatelskiej. Potrzebne są więc stowarzyszenia, organizacje pozarządowe, silne media. Jest to myślenie już dość powszechne: powstaje coraz więcej oddolnych inicjatyw, których pomysłodawcy, bez oglądania się na pasywny świat polityki, biorą sprawy w swoje ręce. Bo dorobek polityków jest w tej dziedzinie więcej niż martwy: pomimo finansowania partii z budżetu państwa nie powstają konserwatywne think-tanki. Co więcej, partie prawicowe nie walczą szczególnie np. o podtrzymanie nauczania historii w szkołach (sprawa kluczowa dla polskiej tożsamości), ponieważ „nie czują w tym” zbyt wielu głosów. Takich przykładów można by podać więcej.

Partie nie obronią naszego świata. Zawsze cofną się przed walką o sprawę, którą popiera mniejszość (większość sensownych propozycji popiera mniejszość). Ten szczególny, praktyczny konformizm partii wpisany jest w logikę systemu demokratycznego i nie jest specyfiką polską. Ale jest specyfiką polską, że w obliczu pewnych wyzwań stajemy pokolenie później niż Zachód — i możemy z doświadczeń Zachodu skorzystać.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama