Kto zepsuł nam święto?

Czy lokal na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej był dla anarchistów bazą wypadową?

"Idziemy" nr 47/2011

ks. Henryk Zieliński

Kto zepsuł nam święto?

W wydarzeniach, które rozgrywały się na ulicach Warszawy 11 listopada uczestniczyłem osobiście. Nawet nie ze względu na politykę, ale z uwagi na dziennikarską powinność. Bo jak można pisać albo mądrzyć się przed kamerami o czymś, co zna się jedynie z wyselekcjonowanych przekazów medialnych?

Na trasie Marszu Niepodległości, zmienionej w ostatniej chwili ze względu na lewacką blokadę, nie było kamer telewizyjnych, mikrofonów radiowych czy fotoreporterów. Co ciekawe, praktycznie nie było także policji, z wyjątkiem wmieszanych w tłum tajniaków ze słuchawkami w uszach. Zaledwie kilku mundurowych przyglądało się około dwudziestotysięcznemu pochodowi, który spokojnie przemieszczał się przed ambasadą rosyjską, Belwederem i Kancelarią Premiera.

Pod biało-czerwonymi sztandarami szli uśmiechnięci młodzi mężczyźni i sympatyczne dziewczyny, chętnie pozujący do zdjęć, bez zasłaniania twarzy. Byli wśród nich członkowie Młodzieży Wszechpolskiej, Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy i kilkudziesięciu patriotycznych stowarzyszeń od Śląska po Gdańsk. Obok nich szli niezrzeszeni: rodziny z dziećmi na wózkach i nieco starszymi, emeryci i kombatanci. Normalni ludzie, którzy przypominali, że „Miłość do Boga i Ojczyzny nie jest faszyzmem”. To wszystko okazało się „niemedialne”.

Kamery stały tam, skąd godzinami można było pokazywać powyrywaną z chodnika kostkę, urwany sygnalizator i rozbitą szybę przystanku na placu Konstytucji. Były też Na Rozdrożu, przed pomnikiem Dmowskiego, bo tam też można się było spodziewać szalikowców, którzy wyjdą dosłownie z podziemi i zaczną rozróbę. I tak ci, których faktycznie na Marszu Niepodległości nie było, zmontowali i puścili w świat jego fałszywy obraz z polskimi, a rzadziej niemieckimi chuliganami w roli głównej. Przypadek? A może celowe kreowanie faktów i narracji, aby ośmieszyć nasz „nieeuropejski” patriotyzm? Bo czy nasze państwo jest aż tak słabe, żeby o zmianie programu obchodów Święta Niepodległości mogło zdecydować kilkudziesięciu niemieckich bojówkarzy, jak to było na Nowym Świecie, i aż tak bezbronne, by w gruncie rzeczy puścić im to płazem? Czy policja nie zdążyła zabezpieczyć trasy Marszu Niepodległości, czy nie było takiego rozkazu?

Trzeba osądzić kiboli bijących się z policją, ale i pociągnąć do odpowiedzialności policjantów, którzy bezlitośnie kopali młodych ludzi z biało-czerwonymi flagami. Jednak najpilniejsze dzisiaj jest wyjaśnienie roli, jaką w zaproszeniu przeciwko uczestnikom Marszu Niepodległości niemieckich bojówkarzy odegrało Porozumienie 11 Listopada i współtworząca je lewacka „Krytyka Polityczna”. Czy jej lokal na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej był dla niemieckich anarchistów bazą wypadową? Dlaczego znaleziono tam kastety, drewniane pałki, miotacze gazu i inne narzędzia powadzenia politycznych sporów? Kontrolowani przez policję na trasie dojazdu niemieccy anarchiści nie mieli tego arsenału przy sobie.

Odpowiedź na te pytania jest dzisiaj najważniejsza, bo dotyczy organizacji dotowanej z naszych pieniędzy. Samo tylko Ministerstwo Kultury przyznało jej w tym roku dotację w wysokości 140 tys. złotych. A władze Warszawy udostępniają jej lokal w prestiżowym miejscu za 12 zł za metr kwadratowy, podczas gdy cena rynkowa, jak informuje „Rzeczpospolita”, dochodzi tam do 400 zł za metr. Od wyjaśnienia tej sprawy zależy dzisiaj nie tylko powaga, ale i bezpieczeństwo naszego państwa. Przykład przedwojennej KPP pokazuje, że z lewackimi międzynarodówkami nie ma żartów.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama