O tym, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, najdobitniej chyba świadczą losy prawa prasowego w Polsce
"Idziemy" nr 20/2012
O tym, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, najdobitniej chyba świadczą losy prawa prasowego w Polsce. Ciągle obowiązujące u nas ustawodawstwo w tej materii, aczkolwiek po kilku nowelizacjach, pochodzi z 26 stycznia 1984 r. Z czasów stanu wojennego! I jakoś żadna z koalicji rządzących po 1989 r. nie zdobyła się na wypracowanie gruntownie nowych przepisów. Ale dlaczego ci, którym udało się akurat zdobyć władzę, mieliby cokolwiek zmieniać, skoro wspomniana ustawa interesy władzy chroni aż nadto? Dodatkowo jest w praktyce bardziej restrykcyjna dla prasy niż dla innych mediów. Dla rządzących to ważny atut. Bo prasa jest z natury bardziej pluralistyczna niż telewizja czy radio, które podlegają koncesjom wydawanym przez organy państwa. Dlatego właśnie prasy dotyczy ciągle – nieznany już na Zachodzie i niestosowany w innych mediach – obowiązek autoryzacji wywiadów czy zamieszczania uprawnionej polemiki do opublikowanych tekstów. W dobie multimediów, kiedy ten sam wywiad zamieszczony w oryginalnej wersji dźwiękowej na portalu znacząco różni się od wydrukowanego w prasie po obowiązkowej autoryzacji i wycofaniu się rozmówcy z części stwierdzeń, zakrawa to na kpinę z ludzkiej inteligencji.
Żeby było jasne, presji na rzecz uchwalenia nowego prawa zabrakło także po stronie właścicieli mediów i środowisk dziennikarskich. Część anachronicznych przepisów zakwestionował 1 grudnia 2010 r. Trybunał Konstytucyjny. Przestają one obowiązywać od 14 czerwca tego roku. Chodzi o obowiązek zamieszczania w prasie sprostowań informacji nieprawdziwych lub nieścisłych oraz rzeczowych odpowiedzi na stwierdzenia zagrażające dobrom osobistym osób zainteresowanych. Wobec tego zdominowana przez PO senacka komisja ustawodawcza pod koniec lutego tego roku przyjęła projekt nowelizacji, według którego redakcja musiałaby nieodpłatnie opublikować każdą odpowiedź prasową, nawet dwukrotnie dłuższą od tekstu, do którego się ona odnosi, jeśli zażąda jej ktokolwiek, kto poczułby się dotknięty jego treścią. W praktyce oznacza to, że nawet jeśli artykuł będzie zawierał same prawdziwe informacje, ale niekorzystne dla jakiegoś polityka, firmy czy partii, to redakcja będzie zmuszona miesiącami drukować rzekome „odpowiedzi” dostarczone przez rzeczników zainteresowanych osób lub instytucji, które mogą się w ten sposób reklamować się za darmo. Już sama wzmianka w artykule, że wypadek drogowy spowodował poseł PO jadący BMW byłaby wystarczającym powodem, aby redakcja musiała drukować wielostronicowe i nie merytoryczne „odpowiedzi” rzeczników i PO, i BMW!
Zagrożenie takim absurdem spowodowało zjednoczenie w proteście wielu środowisk od prawa od lewa. Przyjęcie zmian zaproponowanych przez komisję senacką oznaczałoby bowiem faktyczną likwidację prasy, bo nie byłoby już dla niej tematów bezpiecznych. Byłaby to również kompromitacja Polski na forum europejskim, ponieważ tak kneblujących przepisów nie ma nawet w ustawie z roku 1984! „Jesteśmy zdumieni, że taki projekt rodzi się w senacie, w którym większość posiada partia mająca w nazwie przymiotnik „Obywatelska” – piszą solidarnie w Apelu do Senatorów RP redaktorzy naczelni polskich gazet i czasopism. W tym wypadku nie chodzi już o zaprzestanie domykania układu medialnego, ale o zwyczajny rozsądek i wzniesienie się polityków wszystkich opcji ponad ich doraźne interesy.
opr. aś/aś