Dlaczego my nie rozliczamy polityków z danego słowa, z prawdomówności, a choćby i z wierności jednej żonie?
"Idziemy" nr 42/2012
Z mieszanymi uczuciami wysłuchałem ostatnio wykładu inauguracyjnego prof. Jerzego Buzka: „Jak leczyć Europę w trudnych czasach?”. Prelekcja miała miejsce na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Samo sformułowanie tematu i osoba prelegenta wydawały się zatem jak najbardziej właściwe, bo były premier i były przewodniczący Parlamentu Europejskiego ma wiele przesłanek, aby dzielić się całościowym oglądem europejskich problemów.
Trudno nie zgodzić się, z pierwszą częścią diagnozy prof. Buzka, że kryzys ekonomiczno-polityczny w Europie zaczął się od kryzysu moralnego. Doprowadziła do niego niepohamowana żądza zysku w sektorze finansowym, fałszowanie danych księgowych i ratingowych, nieodpowiedzialność polityków i nadmierna konsumpcja, wielokrotnie przerastająca realne dochody. Ma także rację prof. Buzek, że zadłużanie się na konto przyszłych pokoleń jest niemoralne, bo długi dzisiejszych Greków spłacać będą jeszcze ich wnuki. I ma rację, gdy nawołuje do zażegnania kryzysu wartości. Na tym się jednak moja zgodność z prof. Buzkiem kończy, a protokół niezgodności jest o wiele dłuższy.
Osią niezgody jest przebijająca się w wystąpieniu profesora zasada: „Co złego, to nie my”. Jakże typowa dla formacji politycznej, z którą prelegent się związał. Całe zło kryzysu według profesora przywlokło się do Europy z USA, gdzie zaczęły upadać banki, które nagminnie udzielały konsumentom niespłacalnych kredytów. No właśnie, bo gdyby nie amerykański kryzys, który otworzył światu oczy na problem tzw. bańki kredytowej, to Grecy, Hiszpanie, Włosi i Polacy mogliby się dalej beztrosko zadłużać. Nie posądzam profesora o celowe mylenie objawów choroby z jej przyczyną. Najwyraźniej jednak kilka lat spędzonych w Brukseli sprawiło, że przesiąkł modnym tam antyamerykanizmem. Wręcz obowiązującym w trójkącie Berlin – Moskwa – Paryż.
Co najmniej dziwnie, zwłaszcza w środowisku medyków, brzmiało również podkreślanie sukcesów polskiej gospodarki i polityki pod obecnymi rządami, w zestawieniu z dramatyczną sytuacją południa Europy. Tak się bowiem złożyło, że kilka dni wcześniej Centrum Zdrowia Dziecka ze względu na katastrofalną sytuację finansów ogłosiło wstrzymanie przyjęć małych pacjentów na czterech oddziałach, zaś na początku tygodnia przed siedzibą premiera protestowały zdesperowane pielęgniarki i położne z całego kraju. To Polska, a nie Grecja, ma najmniejszą w Unii Europejskiej liczbę lekarzy na 10 tys. mieszkańców! Nasza średnia pensja jest o połowę niższa nawet od greckiej. I póki co, to Polacy ciągle wyjeżdżają do pracy w Grecji, a nie odwrotnie. Jakoś nikt nie chce porzucać tonącej w kryzysie Grecji, aby by się osiedlić na naszej „zielonej wyspie”.
Ale przejdźmy do sedna sprawy, jakim był apel o zażegnanie kryzysu wartości. Terapia jak najbardziej właściwa dla chorej Europy i dla Polski. Dawno mówił już o niej Benedykt XVI, wzywając do ascezy, poszanowania człowieka i zasad Dekalogu. Innym językiem, ale w podobnym duchu wypowiadali się analitycy ekonomiczni z USA, ostrzegając szczególnie Polaków przed skutkami roztrwonienia tzw. „kapitału społecznego”, przez co rozumie się jakość stosunków międzyludzkich i poziom wzajemnego zaufania członków danej społeczności. Bez tego zaufania niemożliwy jest wyższy poziom rozwoju gospodarczego kraju, bo ludzie nie są zdolni do współpracy, a koszty funkcjonowania na rynku staja się za wysokie. Upraszczając, aby kraj mógł się rozwijać, każdy musi wiedzieć, że wszystkich obowiązują pewne normy: danego słowa zawsze się dotrzymuje, umowa nawet tylko ustna obowiązuje, pieniądze w banku nie przepadają, a sądy wydają sprawiedliwe wyroki. Bez tego ludzie uczciwi nie będą podejmować ryzyka inwestycyjnego, koszty obsługi prawnej będą rosnąć niebotycznie, nie dając poczucia bezpieczeństwa. Afery ostatnich miesięcy skutecznie podważyły zaufanie milionów Polaków do banków, sądów, służb specjalnych i polityków w szczególności. Jak wierzyć premierowi, który „towarzysko nie zna” wyjątkowo dyspozycyjnego sędziego, z którym na ujawnionym filmie jak kumpel przybija „piątkę” na stadionie? Jak wierzyć pani Marszałkini Sejmu, która zapewniała o przekopaniu ziemi na miejscu katastrofy w Smoleńsku na metr w głąb i „asystowała” Rosjanom przy sekcji zwłok ofiar tej tragedii?
Rzeczywiście trzeba zażegnać w Polsce i w Europie dramatyczny kryzys wartości. Bo Ameryka – o czym prof. Buzek w swoim wykładzie nie powiedział – już sobie z kryzysem poradziła. Szybko i skutecznie. Może dlatego, że ciągle uznaje fundamentalne dla judeochrześcijańskiej cywilizacji zasady? Tam dalej żadnych szans w polityce nie ma ktoś, kogo przyłapano na kłamstwie, ani ten, kto porzucił żonę! Zgodnie z ewangeliczna zasadą: „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest niegodny zaufania ten i w wielkiej nieuczciwy będzie."(Lk 16,10). Tymczasem wykład Buzka sprowadzał się do: „weźmy się i zróbcie”, bez jakiegokolwiek odniesienia się do postaw własnych i jego politycznych kolegów.
Dlaczego my nie rozliczamy polityków z danego słowa, z prawdomówności, a choćby i z wierności jednej żonie? Może dlatego, że sami jesteśmy za bardzo skundleni. Bo ludzi prawych musi w końcu uwierać to, że rządzą nami politycy, którzy za nic mają dane słowo i często mijają się z prawdą. Jeśli Węgrzy wyciągnęli już z tego wnioski, to może pora i na nas? Bo ma rację prof. Buzek, że wszystkiemu winien jest kryzys wartości.
opr. aś/aś