W trwającej od grudnia 2010 roku arabskiej wiośnie ryzyko rozlania się konfliktu na skalę globalną nigdy nie było tak realne jak obecnie
"Idziemy" nr 36/2013
W trwającej od grudnia 2010 roku arabskiej wiośnie ryzyko rozlania się konfliktu na skalę globalną nigdy nie było tak realne jak obecnie
Apel papieża Franciszka o post i modlitwę w intencji pokoju w Syrii jest sygnałem, że sytuacja jest wyjątkowo poważna. W trwającej od grudnia 2010 roku arabskiej wiośnie ryzyko rozlania się konfliktu na skalę globalną nigdy nie było tak realne jak obecnie. Wcześniej ogarnięte rewolucją kraje arabskie sytuowały się zasadniczo w orbicie interesów państw zachodnich. Ciche bądź jawne wspieranie przez Zachód rewolty przeciwko nieusuwalnym dyktatorom nie zmieniało więc światowego układu sił. W przypadku Syrii jest inaczej. Na terenie Syrii od 1971 roku mieści się jedyna w basenie Morza Śródziemnego i ostatnia poza terenem dawnego ZSRR baza marynarki wojennej Federacji Rosyjskiej. Rosja jest także głównym dostawcą uzbrojenia dla Syrii i jej sojusznikiem na arenie międzynarodowej. Dodatkowo Syria znajduje się w strategicznym położeniu między Izraelem i Turcją. Relacje z obydwoma sąsiadami od lat nie układają się najlepiej. Osłabienie Syrii leży zatem w interesie zarówno Izraela, jak i Turcji. W konsekwencji także w interesie USA.
Przewrót w Syrii i odsunięcie od władzy prezydenta Baszara al-Asada od początku było chyba najbardziej wyczekiwanym na Zachodzie momentem arabskiej wiosny. Media głównego nurtu, również w Polsce, zaklinały rzeczywistość, przekonując, że rewolucja islamska musi w końcu dotrzeć również do Syrii, chociaż na tle Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Jemenu zakres swobód obywatelskich można by tam uznać za zadowalający. Szczególnie jaskrawo widać to na przykładzie chrześcijan, którzy w Syrii, podobnie jak niegdyś w Iraku, cieszyli się dotąd względną wolnością i bezpieczeństwem. Ewentualne zwycięstwo antyrządowego powstania może tę sytuację jedynie pogorszyć, o czym dobitnie świadczy przykład Egiptu. A już ewentualna interwencja z zewnątrz w syryjski konflikt wprowadziłaby największy zamęt i terror. Trwająca od lat destabilizacja Iraku powinna być dla wszystkich ostrzeżeniem.
Analogia z Irakiem jest tym bardziej uzasadniona, że bezpośrednim usprawiedliwieniem interwencji w tym kraju przed dziesięciu laty były dane wywiadowcze o nagromadzeniu tam broni masowego rażenia. Ostatecznie nic takiego nie znaleziono. Podobnie może być i tym razem, gdy powodem interwencji ma być rzekome użycie przez wojska rządowe zakazanych gazów bojowych na przedmieściach Damaszku. Nikt nie może zapewnić, że nie była to jednak prowokacja mająca skłonić Zachód do wsparcia islamskiej rewolucji w Syrii. Prezydent i jego oddziały nie miały przecież interesu w użyciu zakazanej broni na tak w gruncie rzeczy niewielką skalę, przez co więcej można stracić niż zyskać. Kimkolwiek są odpowiedzialni za ten atak, powinni zostać ukarani. Ale na obecnym etapie angażowanie się po jednej ze stron konfliktu zdaje się co najmniej wątpliwe.
Przeciwko zagranicznej interwencji są syryjscy chrześcijanie. O powstrzymanie się od wojny apeluje też papież Franciszek. W jedności z nim 7 września o pokój w Syrii i na całym Bliskim Wschodzie modlą się i poszczą katolicy na całym świecie. Zaproszeni są do tego dzieła również wszyscy ludzie dobrej woli, niezależnie od wyznawanej religii. Pokój jest bowiem wspólnym dobrem całej ludzkości. My zaś mamy ten dodatkowy powód troski o pokój na Bliskim Wschodzie, że głównymi ofiarami toczących się tam konfliktów są nasi bracia w wierze. To, czy za kilka lat będzie tam dla nich jeszcze miejsce, zależy od naszej modlitwy i umiejętności wpływania na rządy naszych krajów, aby w sprawach Bliskiego Wschodu prowadziły mądrą politykę. Apel polskiego MSZ z 27 sierpnia o zapewnienie bezpieczeństwa chrześcijanom w Egipcie jest krokiem w dobrą stronę.
opr. aś/aś