Komu ma służyć szkoła - uczniom czy nauczycielom?
Komu ma służyć szkoła - uczniom czy nauczycielom?
Polskie szkolnictwo po wielu reformach ostatniego ćwierćwiecza jest na kolejnym zakręcie. Fakt, że najbardziej prestiżowe polskie uniwersytety według Academic Ranking of World Universities plasują się dopiero w piątej setce najlepszych uczelni na świecie, mówi chyba sam za siebie (na miejscu 451. Uniwersytet Jagielloński i na 462. Uniwersytet Warszawski). A jeśli do tego dodać, że większość polskiej młodzieży studiuje na uczelniach, które w żadnych międzynarodowych rankingach się nie mieszczą, to obraz staje się jeszcze bardziej przygnębiający. Dla wielu z nich priorytetem nie jest wcale przekazywanie wiedzy, a tym bardziej prowadzenie badań naukowych, tylko systematyczne zbieranie czesnego. Potocznie nazywane są „Akademiami Dobrego Samopoczucia” lub „Wyższymi Szkołami Tego i Owego”. Były odpowiedzią na rosnący popyt w tej dziedzinie w okresie transformacji, szczególnie zaś po roku 1999.
Zabiegi wokół szkolnictwa w Polsce, prócz oficjalnie deklarowanych celów, miały jeszcze jeden cel, nie zapisany wyraźnie w ustawach. Chodziło o jak najdłuższe powstrzymanie przed wejściem na rynek pracy kolejnych pokoleń Polaków, co spowodowałoby gwałtowny wzrost wskaźników bezrobocia. Jedną z form ukrywania faktycznej liczby obywateli, dla których w Polsce nie było zatrudnienia, stało się masowe wysyłanie pracowników likwidowanych zakładów na wcześniejsze emerytury, drugą była masowa emigracja, zwłaszcza młodego pokolenia. Wreszcie trzecią metodą było statystyczne wydłużenie czasu edukacji. Dokonano tego przez faktyczną likwidację ponadpodstawowego szkolnictwa zawodowego, które masowo wypuszczało na rynek pracy ludzi w wieku 18 lat. Po wprowadzeniu sześcioletniej podstawówki, trzyletniego gimnazjum i trzyletniego liceum minimalny okres edukacji wydłużył się przynajmniej o rok. To na rynku pracy o prawie 400 tys. bezrobotnych mniej! Biorąc zaś pod uwagę studia, jako powszechny standard, liczbę faktycznie bezrobotnych można było zmniejszyć o kolejne prawie półtora miliona.
Skutki społeczne i mentalne wspomnianych rozwiązań okazały się jednak fatalne. Młodzież w najtrudniejszym okresie hormonalnego dojrzewania trafiała do trzyletniego gimnazjum i wyrwana z dotychczasowego środowiska, była utrapieniem dla nauczycieli. Atmosfera tymczasowości i ciągłego zaczynania nie sprzyjała pogłębionemu zdobywaniu wiedzy. Po aklimatyzacji i oswojeniu się z gimnazjum trzeba już było myśleć o liceum, a potem natychmiast o studiach. Taka fragmentaryzacja powodowała, że nic nie było na poważnie. Studia też trudno było traktować poważnie, bo przyjęcie zasady, że prawie wszyscy muszą je skończyć, zaowocowało spadkiem ich poziomu. Młodzież nie stała się przecież z dnia na dzień zdolniejsza, trzeba więc było dostosować kształcenie wyższe do możliwości i oczekiwań tych, którzy gotowi byli za nie płacić. Ich absolwenci tłumnie, aczkolwiek z opóźnieniem, zasilali szeregi bezrobotnych albo lądowali na londyńskim zmywaku. W Polsce rzadko podejmowali pracę poniżej swoich iluzorycznych kwalifikacji. Sprzedając im złudzenia, wyrządzono im i całemu społeczeństwu krzywdę. Zbudowano mit, jakoby bezrobotny politolog był kimś lepszym od rzetelnie pracującego i godnie zarabiającego na swoje utrzymanie spawacza – zaczął go obalać w ubiegłym roku prezydent Andrzej Duda.
Zapowiedziany na przyszły rok stopniowy powrót do ośmioletniej podstawówki, trzyletnich zawodówek, czteroletnich liceów i pięcioletnich techników oraz „wygaszanie” gimnazjów już wzbudza spore kontrowersje, zwłaszcza wśród pracowników oświaty. Oznacza to bowiem likwidację 7635 gimnazjów, do których uczęszczało trochę ponad milion uczniów i które dawały zatrudnienie kilkudziesięciu tysiącom nauczycieli oraz innych pracowników oświaty. I właśnie w tych zatrudnionych w gimnazjach jest największy problem. Po reformie kilkanaście tysięcy z nich straci kierownicze stanowiska, a niektórzy stracą pracę. Nie wszystkich przecież wchłoną rozszerzone podstawówki i licea. Dlatego opór przeciwko reformie jest dość szeroki, nie wyłączając placówek katolickich.
Podstawowe pytanie, które trzeba sobie w tym momencie postawić, dotyczy tego, komu ma służyć szkoła. Uczniom czy nauczycielom? Czy jej pierwszym zadaniem jest doraźne przeciwdziałanie bezrobociu wśród nauczycieli czy jak najlepsze przygotowanie młodzieży do odnalezienia się na rynku pracy i w życiu?
"Idziemy" nr 36/2016
opr. ac/ac