Dobrze, że Dzień Matki obchodzimy w maju – miesiącu poświęconym tradycyjnie Matce Bożej. Dzięki temu wskazujemy na odniesienie do Tej, która jest patronką i wzorem macierzyństwa. Tak jest prawie na całym świecie, chociaż tylko w Polsce obchodzimy to święto akurat 26 maja.
Treść święta jest jednak wszędzie ta sama. Chodzi o wdzięczność naszym matkom za to, że nas nie tylko urodziły i wychowały, ale swoją miłością i modlitwą otulają nas do końca naszych wspólnych z nimi dni. Co więcej, wspomagają nas nawet z nieba. W Polsce ta rola matki chyba od zawsze była szczególna. Z jednej strony ze względu na kult Matki Bożej i wynikający stąd wyjątkowy w skali całego świata szacunek dla niewiasty i białogłowy. Mieliśmy ten szacunek głęboko wpisany w polski etos. Zaowocował między innymi tak szybkim, jak to było możliwe, przyznaniem płci pięknej pełni praw obywatelskich i wyborczych już w listopadzie 1918 r. Dla porównania: w USA panie uzyskały takie prawa dwa lata później, we Francji w roku 1944, w Szwajcarii zaś dopiero w roku 1971!
Z drugiej zaś strony nasza trudna historia, przepełniona walkami o niepodległość, powstaniami narodowymi, zsyłkami i represjami ze strony zaborców sprawiała, że to kobieta – matka – często samotnie musiała zajmować się dziećmi i domem. Troszczyła się o chleb, o zachowanie mienia i kultury ojczystej, uczyła pacierza i polskich pieśni. Tę siłę polskich niewiast rozumiał nawet taki polakożerca jak Otto von Bismarck, który ostrzegał swoich ziomków przed braniem za żony „pięknych Polek”, bo te, nucąc nad kołyskami ich synów polskie i katolickie pieśni, podstępnie wychowają ich na Polaków. Nie tylko w zaborze pruskim dzięki takim Polkom polskość i wiara katolicka przetrwały, a nawet zdołały się umocnić. Podobnie było zresztą w czasach II wojny światowej i sowieckiego zniewolenia. Za to też trzeba naszym matkom dziękować.
Na podziękowaniach, kwiatach i laurkach nie może jednak się skończyć. Zarówno w Polsce, jak i w Kościele trzeba pilnie odbudować godność macierzyństwa. To nasze być albo nie być. Bez tego nie mamy przyszłości jako naród i jako wspólnota wiary. Tu nie wystarczą same pieniądze i zasiłki, choćby przedwyborczo rewaloryzowane, o czym zdążyliśmy się już przekonać. Dzietność w Polsce wciąż spada, osiągając poziom 135 dzieci na 100 kobiet w wieku rozrodczym – grubo poniżej naturalnej zastępowalności pokoleń. Ale spada też liczba zawieranych małżeństw: wyznaniowych i cywilnych. Konieczna jest zmiana mentalności, przeformatowanie systemu wartości i hierarchii społecznej nie tylko kobiet, ale także mężczyzn. Tych ostatnich trzeba znowu zacząć wychowywać do odpowiedzialności, a nie tylko do bezrefleksyjnej konsumpcji. Bo do rodzicielstwa, bardziej niż do tanga, potrzeba dwojga.
Jeśli mamy przetrwać, to matka wychowująca kolejne dziecko nie może być przedstawiana jako nienowoczesna i życiowo nieporadna. W szeroko rozumianej kulturze, w mediach i urzędach trzeba natychmiast skończyć ze szkodliwym i niesprawiedliwym utożsamianiem wielodzietności z patologią. Przykłady, jak to zrobić, są w zasięgu ręki. Spójrzmy na Izrael. Nikt chyba nie ma nic przeciwko temu? Jeszcze przed kilkunastu laty islamscy Palestyńczycy mówili Żydom: „Pokonamy was brzuchami naszych kobiet”. W arabskich rodzinach bowiem przychodziło na świat dwukrotnie więcej dzieci niż w rodzinach żydowskich. Ale dzisiaj to się całkowicie odwróciło. Nie tyle za sprawą polityki socjalnej, ile przez przebudowę mentalności.
Izraelczycy uświadomili sobie, że naturalne wymieranie ich narodu byłoby zwycięstwem Hitlera zza grobu. Zrozumieli też, że ich gotowość do poświęceń, włącznie z wieloletnią służbą wojskową mężczyzn i kobiet, na nic się nie zda, jeśli w ich rodzinach nie będzie więcej dzieci niż w rodzinach arabskich. Przy czym dotyczy to nie tylko tradycyjnie wielodzietnych rodzin ortodoksów. Dzisiaj dzietność wśród izraelskich kobiet jest ponad dwukrotnie wyższa niż wśród Polek: wynosi 320 dzieci na 100 żydowskich kobiet w wieku rozrodczym (średnia dla wszystkich obywatelek Izraela 290 na 100). Ale tam kobieta z dziecięcym wózkiem na ulicy jest traktowana z nie mniejszym szacunkiem niż żołnierka w mundurze, z karabinem przewieszonym przez ramię. Kto zna specyficzne realia Izraela, ten rozumie, o czym piszę.
Może na polskie matki też powinniśmy zacząć patrzeć jak na narodowe bohaterki i katolickie święte? Z pewnością na to zasługują. I z pewnością warto!