Człowiek jest istotą społeczną. Nie trzeba wielkiej filozofii, by to zrozumieć. Wystarczy spojrzeć w lustro. Jesteśmy w ciągle pogłębiającym się kryzysie wspólnoty, poczynając od największych: narodu, państwa, Kościoła, na rodzinie, szkole, społecznościach lokalnych kończąc.
„Tymczasem żyjemy w epoce, która niepostrzeżenie, powoli i stopniowo (jak przysłowiową żabę gotowaną na wolnym, acz stale wzrastającym ogniu) odziera nas z naszej wspólnotowości, za pomocą wyrafinowanych technik pcha nas w stronę samotności, która ciągle nosi zewnętrzne pozory świetnej zabawy z innymi” - pisał w felietonie W. Gadowski („Zręcznie przygotowana samotność”). Dlaczego? Ano po prostu ludzie samotni, odcięci od realnej wspólnoty, są słabsi, bardziej podatni na manipulację i zastraszenie. Są także… głupsi, bo pozbawieni realnej rady i doświadczenia innych”. To prawda. Dziś ta tendencja przybrała na intensywności, a to głównie za sprawą możliwości, jakie dają media posługujące się obrazem - multiplikowane przez nie „hologramy życia” mają nam stworzyć namiastkę realności na tyle silną i atrakcyjną, aby oderwać nas od uczestnictwa w realnej wspólnocie. Sztucznie wygenerowany świat wielkiej masie ludzi wystarcza. Nie mają sił ani chęci, aby poszukać czegoś poza nim. Stajemy się więźniami wirtualnej rzeczywistości i „przenośnej pamięci”.
I to jest przerażające.
Boimy się siebie?
Żyjemy w ciągle pogłębiającym się kryzysie wspólnoty, poczynając od tych największych: narodu, państwa, Kościoła, rodziny, szkoły, społeczności lokalnych. Jest to fakt empirycznie sprawdzalny. Ludzie mówią: skoro można porozmawiać przez telefon, ba!, nawet zobaczyć z kimś na drugim krańcu świata przez dowolny komunikator? Po co się trudzić, skoro wirtualne więzi zdają się z powodzeniem zastępować te w realu?
To jedno z większych (i okrutniejszych) złudzeń, z jakimi mamy dziś do czynienia. Ludzie siebie nie potrzebują - tak im się wydaje. Ale jest dokładnie odwrotnie. Emotikon nigdy nie zastąpi brzemienia prawdziwego śmiechu, ikonka oznaczająca łzy - ich słonego smaku na policzku, szklane odbicie to nie to samo, co głębia spojrzenia w oczy. I my to wiemy. I tęsknimy za tym.
Skąd zatem lęk przed wspólnotą? Z obawy, że trzeba będzie skonfrontować siebie z innymi? Z lenistwa? Braku czasu? Kryzys wspólnoty ma jeszcze inne źródła: wspólnota niesie ze sobą prawa i obowiązki, wzajemne zobowiązania, a tych jak ognia dziś się boimy. Wiedzą to doskonale zelatorzy czy koordynatorzy kół żywego różańca, księża pragnący zakładać np. nowe KŻR w parafiach. Wielu ludzi mówi: my się modlimy w domu sami, nie chcemy zobowiązań, nie potrzebujemy grupy.
Co nam może dać wspólnota? Co może wnieść w moje życie Ecclesia - Kościół, czyli „święte zwołanie”? Albo któraś z setek, tysięcy wspólnot ją tworzących? Czy modlitwa indywidualna i wspólnotowa są tym samym? Nie. Zarówno w wymiarze ciała, ale też ducha.
Widząc ich wiarę…
Sięgnijmy do tekstu Ewangelii: „On wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka leżącego na łożu. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Ufaj, synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy». Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: On bluźni. A Jezus, znając ich myśli, rzekł: «Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: odpuszczają ci się twoje grzechy czy też powiedzieć: wstań i chodź! Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów» - rzekł do paralityka: «Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!». On wstał i poszedł do domu. A tłumy ogarnął lęk na ten widok, i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom” (Mt 9,1-8; por. też Łk 5,17-26).
Dlaczego ten tekst ewangeliczny? Różni się od innych opisów uzdrowień. Jezus najczęściej, zanim dokonał uzdrowienia, pytał o wiarę chorego (np. kobieta cierpiąca na krwotok usłyszała słowa: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!” - por. Łk 8,45). Bywało, że ta wiara wyrażana była gestem („Gdy [trędowany] ujrzał Jezusa, upadł na twarz i prosił Go: «Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić»” - por. Łk 5,12), a przynajmniej - powiedzielibyśmy dziś - „świadomą obecnością”, np. w synagodze czy w bliskości Chrystusa. Niekiedy do uzdrowienia prowadzi wiara najbliższych - vide: uzdrowienie córki Jaira.
W przypomnianym wyżej opisie mamy do czynienia z chorobą i WIARĄ WSPÓLNOTY. Ona sprawiła, że paralityk znalazł się przed Jezusem. Chory był ubezwłasnowolniony podwójnie: paraliżem ducha i ciała. Nie wiemy, kim byli jego bliscy: czy była to rodzina, sąsiedzi, przyjaciele? Ważne, że nie pozostawili go samego sobie. Zatroszczyli się o niego. Ponieśli go.
Wspólnota sprawia, że jesteśmy mocniejsi
Bywa, że choroba (jak każde inne nieszczęście) spada znienacka. Pojawia się inny kłopot, samotność - jakaś forma paraliżu. Przychodzą negacja, bunt, nawet przeciwko Panu Bogu, ludziom. Mówimy: drewnieją wargi. To, co do tej pory było oczywiste, takim być przestaje. Wiara zamienia się w wątły płomyk. Nie masz siły, by podejść bliżej Jezusa, prosić o uzdrowienie czy umocnienie. Natychmiast zły duch zaczyna ci podpowiadać swoje rozwiązania, budować nieufność wobec Pana Boga. Dzieją się różne inne straszne rzeczy…
Jeśli jesteś we wspólnocie, przychodzi moment na JEJ działanie! Ci, z którymi się modlisz - tworzysz różę różańcową, grupę modlitewną - biorą Cię na ręce i niosą! Jak przyjaciele ewangelicznego paralityka. Twoja wiara może być słaba. Masz prawo do kryzysu. Nie szkodzi. Jezus patrzy w tym momencie na ICH WIARĘ i cię uzdrawia!
Czujesz się mocny? Dobrze! Ale bywa, że role się odwracają: ktoś, kto był mocny, słabnie. A ktoś, kto się wzmocnił, w pewnym momencie zaczyna nieść tego, który osłabł. Jezus mówi: „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga 6,2).
Na tym polega Kościół. I takiego Kościoła bardzo nam dziś brakuje.
Wspólnota niesie
Ważne jest też, by odbudować wspólnotę narodową. Największe bitwy jako naród wygrywaliśmy, gdy byliśmy razem - gdy „policzyliśmy się” podczas pielgrzymek papieskich, Mszy za ojczyznę, strajków Solidarności. Komuniści bali się tego panicznie. Przegrywamy, gdy zaczynamy zamykać się, izolować od siebie, tracić wiarę w sens bycia razem.
Wszystkie siły polityczne mówią o potrzebie wspólnoty. Ale często przeczą temu czyny i słowa. Może dlatego, że ludźmi skłóconymi, podzielonymi łatwiej jest rządzić?
Nie uniesie ciężaru odpowiedzialności wspólnota wirtualna, wygenerowana na profilu fb. Nie ma takiej sprawczej mocy, choć doraźnie może się wydawać inaczej. Podobnie jest z technologią: „pomaga pokonywać odległości, ale nie tworzy bliskości” - ktoś napisał. I słusznie. Ryszard Kapuściński, odnosząc się do znanego McLuhan’owskiego stwierdzenia, iż dzięki internetowi świat stał się globalną wioską, pisał: „Nie żyjemy w globalnej wiosce, ale raczej w globalnej metropolii, na globalnym dworcu czy stacji, przez które przewala się «samotny tłum», tłum mijających się obojętnie, zapędzonych, znerwicowanych ludzi, którzy nie chcą się wzajemnie znać i zbliżyć. Prawda jest raczej taka, że im więcej elektroniki, tym mniej ludzkich, człowieczych kontaktów” (R. Kapuściński, „Lapidaria”).
Czy chcemy godzić się na świat łatwych namiastek i bolącej samotności?
Echo Katolickie 4/2024