Klamka już chyba zapadła: w Polsce będzie wykorzystywana energia jądrowa
Klamka chyba już zapadła: w Polsce będzie wykorzystywana energia jądrowa. I choć oficjalnie podano wstępny termin uruchomienia pierwszej elektrowni atomowej — koniec 2020 r. — dotrzymanie go będzie trudne. Brakuje fachowców, są wątpliwości co do opłacalności przedsięwzięcia, trzeba liczyć się też z protestami ekologów.
Gdy przed ponad rokiem premier Donald Tusk zapowiedział budowę pierwszej elektrowni atomowej, wydawało się, że to kolejne hasło bez pokrycia. Tym bardziej że zapowiedź powołania pełnomocnika rządu do spraw rozwoju energetyki jądrowej nieszybko została spełniona. Wkrótce jednak do realizacji projektu wyznaczono Polską Grupę Energetyczną, rozpoczęto przymiarki do zmian w prawie atomowym i szukanie pieniędzy, przygotowanie analiz poprzedzających wybór technologii. Padł też termin uruchomienia pierwszego bloku przyszłej elektrowni.
Budowa pierwszej elektrowni (z co najmniej dwóch planowanych) ma kosztować kilkadziesiąt miliardów złotych, ale nie pieniądze są największym problemem. Jest nim brak odpowiednio wykształconych pracowników, a także przyzwolenia społecznego na budowę takiej elektrowni. Jak pokazują badania, przeciwników budowy elektrowni atomowej jest co najmniej tylu, ilu zwolenników. Są też wątpliwości natury etycznej. — Czy chcąc zapewnić sobie bezpieczeństwo energetyczne — zastanawia się franciszkanin o. Zbigniew Świerczek z Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu (REFA) — na pewno powinniśmy obciążać radioaktywnymi odpadami przyszłe pokolenia?
Po Czarnobylu
Ten rok ma być kluczowy dla decyzji w sprawie rozwoju energetyki jądrowej w naszym kraju — ocenia pełnomocnik rządu Hanna Trojanowska. Do końca roku ma dojść do opracowania i przyjęcia przez władze programu polskiej energetyki jądrowej, a także wskazania kilku możliwych lokalizacji budowy.
Wbrew planom resortu gospodarki, nie udało się ich jeszcze wytypować. Powód: zaskakująco dużo propozycji. Władze województw wskazały aż 28 miejsc. — Trzeba więcej czasu, żeby sprawdzić wszystkie możliwości — twierdzi Trojanowska. — I więcej czasu — dodajmy — żeby nagłośnić entuzjastów tej energetyki.
To po protestach społecznych (i po katastrofie w Czarnobylu) zatrzymano kiedyś budowę elektrowni w Żarnowcu. Dziś jest jednak inaczej, entuzjaści mają mocniejsze argumenty. Po pierwsze — twierdzą, że nie jesteśmy już skazani na wynalazki „made in USSR”. Elektrownie nowej generacji są niemal w stu procentach bezpieczne, a ich pracownicy nie zapadają na nowotwory częściej niż przedstawiciele innych zawodów. Ponadto są bardziej bezpieczne niż te tradycyjne.
Po drugie — nie damy sobie rady bez elektrowni tego typu. Wymusi to wzrastające zużycie energii i ograniczenia w emisji dwutlenku węgla. Liczyć się będzie bezpieczeństwo energetyczne i uniezależnienie od dostaw energii z krajów tak nieprzewidywalnych, jak Rosja. Poza tym prąd z siłowni jądrowych jest tańszy niż z konwencjonalnych elektrowni.
Cel dla terrorystów
Specjaliści powołują się m.in. na analizę Agencji Rynku Energii w ramach prac nad „Polityką energetyczną Polski do 2030 r.”, z której wynika, że nie uda się w dłuższej perspektywie racjonalnie pokryć rosnącego zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce bez uruchomienia takich elektrowni. Przeciwników siłowni atomowych to jednak nie wzrusza.
— Skoro tak, to trzeba zmniejszyć zużycie prądu tam, gdzie to możliwe. Trzeba zająć się przestarzałymi liniami przesyłowymi i niewydolnymi instalacjami, które sprawiają, że jesteśmy jednym z najbardziej energochłonnych krajów UE — podkreśla Jarema Dubiel z ekologicznej Inicjatywy Antynuklearnej.
Inicjatywa wskazuje na zagrożenia i społeczne obawy, szczególnie przed budową takiego obiektu w ich okolicy. W czasie transportu paliwa do reaktora lub podczas wywożenia odpadów może dojść do wycieku promieniotwórczych substancji. Wreszcie — elektrownia atomowa to wymarzony cel dla terrorystów. Wskazuje też na bagatelizowany aspekt finansowy: Polski, nawet Polskiej Grupy Energetycznej, nie stać na taką inwestycję. Jeśli nawet, to nie należy się łudzić, że firma nie wrzuci tego w ceny energii, które każdy z nas odczuje na własnej skórze. Miliardy lepiej wydać na modernizację. A gdyby dodać do tego inwestycje w odnawialne źródła energii, czyste elektrownie węglowe, wiatrowe i produkujące prąd z biomasy, możemy być spokojni przez kilka pokoleń...
Jednak energetyka węglowa (i wiatrowa) wcale nie jest tańsza od jądrowej — podkreślają zwolennicy „atomówki”. Jeśli, to tylko w kilku miejscach na ziemi — tam, gdzie węgiel jest bardzo płytko. Gdzie indziej jest droższa ze względu na tzw. koszty zewnętrzne, m.in. opłaty środowiskowe.
— Nie ma dokąd uciec przed energetyką jądrową. Wiatr jest niestabilny, słońce w nocy nie świeci, węgiel się kończy, a wodę już wykorzystaliśmy — tłumaczy doc. dr inż. Andrzej Strupczewski z Instytutu Energii Atomowej w Świerku. — Wybór jest prosty, jeśli chcemy być niezależni energetycznie — podkreśla.
Czy jednak Polska będzie miała w 2020 r. taką elektrownię? Technicznie jest to możliwe, jednak Międzynarodowa Agencja Atomistyki oblicza, że budowa pierwszej instalacji trwa kilkanaście lat, nawet krajom z atomowym doświadczeniem zajmuje to dziesięć lat. Problemem najbardziej opóźniającym inwestycje nie jest technika, ale ludzie. A kluczem do powodzenia jest silne i trwałe poparcie społeczne. Potrzebna jest akcja informacyjna, a także uczciwy dialog, który w Polsce jeszcze nawet się nie rozpoczął.
Odstraszanie gości
Przeciwnicy energii uzyskiwanej z atomów mają też sporo możliwości odwołań oraz zaskarżeń wszystkich możliwych decyzji urzędników. Budowę elektrowni można przeciągać. Jak zapowiada Dubiel, jego organizacja znalazła już prawników, którzy za darmo pomogą w zaskarżaniu decyzji urzędników. Ale największym sojusznikiem ekologów — jak twierdzi Dubiel — będą, jak kiedyś, mieszkańcy okolic przyszłej budowy.
Bo to, co zdaniem rządu jest konieczne dla kraju, wcale nie cieszy np. mieszkańców okolic Żarnowca, który wciąż znajduje się na czele listy możliwych lokalizacji. — Jesteśmy dziś gminą turystyczną, a elektrownia odstraszyłaby gości — mówi Bohdan Sokołek, sołtys Żarnowca.
Protesty mieszkańców są bardzo prawdopodobne, protestować będą ekolodzy. Tyle że jeśli jeszcze kilka lat temu przeciwnicy energetyki jądrowej mogli liczyć na poparcie ogromnej większości społeczeństwa, dziś jest inaczej. A niechcianą w Żarnowcu elektrownię chętnie wezmą do siebie inni, np. Bełchatów czy Nowe Miasto n. Pilicą. Albo Klempicz k. Wronek. Są tam wykupione tereny, które mogą pomieścić cztery bloki jądrowe po 1000 MW każdy. 12 ha ziemi pod elektrownię od kilkunastu lat jest otoczone ogrodzeniem, leży odłogiem i czeka na lepsze czasy. Tak jak podupadająca wieś. Projektowi budowy nie mówią „nie” władze kopalni i elektrowni Bełchatów.
— Gotowa infrastruktura i dobra lokalizacja pozwalają nam myśleć o elektrowni jądrowej. Przygotowaliśmy koncepcję budowy w są-
siedztwie obecnej elektrowni — deklaruje Jacek Kaczorowski, prezes Kopalni Bełchatów. W ocenie ekspertów, ta kandydatura stoi wysoko, jednak najpewniej nie wygra pierwszego rozdania, raczej drugie. Elektrownia w Bełchatowie powstałaby wtedy ok. 2030 r., kiedy to mają się wyczerpać okoliczne złoża węgla.
Odpady do środowiska
Przeciwnicy rozwoju tego typu energetyki wskazują na niebezpieczeństwo związane ze składowaniem odpadów jądrowych. Obecnie nie ma stuprocentowo skutecznej metody ich utylizacji. Nie jest ich dużo, lecz muszą być izolowane od środowiska przez co najmniej... 100 tys. lat.
— Mam wątpliwości, czy wolno byłoby nam zostawiać te odpady przyszłym pokoleniom. Na zasadzie: zostawiamy to wam, wy się o to martwcie. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo przeniknięcia odpadów do środowiska — mówi franciszkanin o. Świerczek z REFA. Także to zachęca do większego niż do tej pory zainteresowania się energią ze źródeł odnawialnych.
O. Świerczka nie przekonują zapewnienia, że w Polsce istnieją tzw. wysady solne (kilkukilometrowe słupy soli w głębi ziemi) na Kujawach, gdzie ponoć bezpiecznie można je składować. Zresztą te „schowki” to sprawa dalszej przyszłości, bo przez pierwsze 70 lat odpady paliwa są przechowywane przy elektrowni.
Zdaniem Państwowej Agencji Atomistyki, bardziej palącym problemem niż odpady jest brak odpowiednich specjalistów. Ekipa wyszkolona do obsługi Żarnowca postarzała się i nie ma następców. Spora grupa inżynierów wyjechała do pracy w USA, a na uczelniach zlikwidowano odpowiednie kierunki studiów. W Europie specjaliści są wręcz zasysani przez prywatne firmy. Wciąż brakuje pracowników mających potrzebne umiejętności.
Sieć na jeden blok
Z badań Politechniki Śląskiej wynika, że sieć energetyczną w obecnym stanie da się wykorzystać tylko przy jednym bloku o mocy 1,6 tys. MW, i to zlokalizowanym w Żarnowcu. — Oddanie do użytku kolejnych, a planowane są cztery, będzie wręcz groźne dla systemu, bo jest on za mały na takie bloki — twierdzi prof. Jan Popczyk.
Co w zamian? Powinniśmy się zainteresować bardziej odnawialnymi źródłami energii, także geotermią, która ma ogromne, niewykorzystywane dotychczas możliwości. A skoro już tak bardzo chcemy być krajem atomowym, można się przymierzyć do zastosowania rozproszonej energetyki jądrowej.
— Są firmy, które oferują małe bloki — twierdzi prof. Popczyk. — Gdybyśmy wybrali to rozwiązanie, zniknęłyby w dużym stopniu problem sieci i obawy o poziom bezpieczeństwa, moglibyśmy łatwiej dostosować moc takiej małej elektrowni do aktualnych potrzeb systemu — podkreśla.
Jednak Dubiela takie stwierdzenia o szkodliwości mniejszych elektrowni nie przekonują. — To tylko kwestia skali — ocenia. — Nasze bezpieczeństwo wymaga uniezależnienia się nie tylko od Rosji, ale także od atomu — uważa.
Decyzje rządu pokazują jednak, że elektrownie jądrowe w Polsce raczej powstaną. Ze względów społecznych (np. masowych protestów) mogą zostać tylko nieco odłożone plany.
opr. mg/mg