Pomoc udzielana migrantom przez jednych postrzegana jest jako działanie humanitarne, przez innych - jako przestępstwo. Czy jesteśmy w stanie spotkać się w pół drogi?
«‘Włącz telewizję, szybko! Zobacz, co on zrobił, zobacz!'. Nie pamiętam dokładnie, kto mi to krzyczał do telefonu, cały rozemocjonowany. Czy był to najpierw Maso, czy Erasmo, czy też Mattia. Lecz pamiętam dokładnie, co poczułam patrząc na ten krzyż, umieszczony przy wejściu do Pałacu Apostolskiego w Watykanie. Nasz krzyż, zrobiony przez Maso ze sztucznej żywicy, z nałożoną kamizelką ratunkową, którą znaleźliśmy na Morzu Śródziemnym. Kamizelkę, pierwszą rzecz napotkaną przez nas na tych wodach, która przypominała nam, po co tam byliśmy, przez kolejne dni, która wskazywała nam drogę i którą zabraliśmy ze sobą na ląd. Papież Franciszek mówi o tym, mówi o nas, poprzez nas mówi o historii, w której zawierają się wszystkie historie: ‘Krzyż jest przezroczysty i wzywa do patrzenia z większą uwagą oraz do tego, by zawsze szukać prawdy'».
Tymi słowami Alessandra Sciurba kończy książkę Salvarsi insieme ([Ratowanie się razem], Ponte alle Grazie, 2020), dziennik akcji ratunkowej, przeprowadzonej przez żaglówkę «Alex», jedną z dwóch łodzi Mediterranea Saving Humans, organizacji pozarządowej, która powstała w 2018 r., by ratować migrantów płynących z Libii.
Alessandra Sciurba — aktywistka, badaczka, działaczka społeczna i przewodnicząca Mediterranea — opowiada historię «żaglówki trzymającej się kursu na człowieczeństwo» (jak mówi podtytuł); jest to świadectwo bezpośrednie, pełne pasji, a przede wszystkim bardzo potrzebne.
Historia ta wydarzyła się w lipcu 2019 r., kiedy «Alex» udzieliła pomocy 59 osobom w części morza kontrolowanej przez Libię. Jedenastu członków załogi złamało zatem zakaz okazywania solidarności i sprzeciwiło się ogłoszeniu o zamknięciu włoskich portów, by zawieźć w bezpieczne miejsce dziesiątki kobiet, dzieci i mężczyzn uciekających przed bombami, głodem i torturami. Autorka opowiada o akcji ratunkowej z punktu widzenia osoby, która uczestniczyła w podjęciu decyzji i widziała wszystko z bliska; zachęca nas, byśmy posłuchali o rzeczach, które dotyczą nas wszystkich.
O ile bomby, głód i tortury nie są niczym nowym, to nowością jest — o czym opowiadają od pewnego czasu (w sposób głęboki i inteligentny) kobiety i mężczyźni, dziennikarze, pisarze i aktywiści — przekształcanie operacji ratunkowych na morzu z aktów człowieczeństwa i solidarności w działania przestępcze. Był bowiem czas, w którym «ta część morza, gdzie się znajdujemy, była pełna floty — statków cywilnych i wojskowych, było też centrum koordynujące działania ratownicze różnych krajów europejskich, które dawało wskazówki również jednostkom należącym do organizacji pozarządowych. Był bowiem jeden cel: ratować jak najwięcej osób, ratować wszystkich. Natomiast teraz to morze-cmentarz opustoszało. Nawet rybacy tam nie pływają, bo boją się abordażu ze strony Libijczyków — pisze Alessandra Sciurba — a przede wszystkim dlatego, że nie chcą stanąć przed strasznym dylematem, zmuszającym do wyboru między ratowaniem rozbitków i koniecznością poniesienia konsekwencji, jeśli to zrobią — bo zamiast medali w tym świecie na wspak grozi im zatrzymanie kutra na parę tygodni, czyli utrata pracy, a nawet cięższe jeszcze kary i niekończące się procesy».
Dziennik żaglówki «Alex» zaczyna się jak powieść albo kino akcji, podczas gdy wszystko jest dramatycznie prawdziwe — Alarm Phone (telefon powtarzający sos migrantów dryfujących na morzu) uprzedza, że gumowy ponton koloru granatowego wzywa pomocy. Czas jest cenny nie tylko ze względu na wielkie niebezpieczeństwo zagrażające osobom na pokładzie, ale dlatego, że trzeba do nich dotrzeć przed Libijczykami, którzy odwieźliby je do piekła. «‘Szybciej, szybciej, już jesteśmy na miejscu'. Teraz widać głowy, mnóstwo głów, jedna wielka sylwetka o nierównych brzegach. Ile ich jest? Dziesiątki, co najmniej pięćdziesiąt osób. Słyszycie? Słychać nawet płacz dziecka, cienki, wysoki, przerywający ciszę pustyni i niemal poruszający otaczającą nas wodę».
Te być może szczegóły dziennika znów są jak uderzenie pięścią. Fakt, że sytuacje i opowiadania o sytuacjach ekstremalnych — a zatem z definicji dalekich — zawierają również sceny i obrazy tak znajome, jak płaczące niemowlę, matka karmiąca piersią, menstruacje, rutynowe pytania («‘Jak się czujesz?'. To pytanie ich dezorientuje. Być może od lat nikt ich o to nie pytał»).
Taki sam bodziec wywołał ogólne wzruszenie (i wydaje się, że również od tego momentu minęły stulecia) na widok zdjęcia martwego ciała Alana Kurdiego, leżącego na tureckiej plaży w Bodrum — ten obraz «nie mieścił się w stereotypach o migrantach — pisze Alessandra Sciurba — bo nie przypomina żadnego z opuchniętych i pełnych wody czarnych ciał, które przyzwyczailiśmy się widzieć na milczącym Morzu Śródziemnym». Natomiast «wszyscy wiedzieliśmy, od pierwszego rzutu oka na to zdjęcie, że Alan był jedną z setek tysięcy osób, z których składa się tzw. ‘zjawisko migracyjne', opisywane jako inwazja i szturm, z którymi musimy walczyć».
Między jedną refleksją a drugą rozbitkowie wchodzą na pokład żaglowca «Alex» i tam Alessandra Sciurba zauważa, że wszyscy — mężczyźni, kobiety, kobiety w ciąży i dzieci — są ponumerowani. «Flamastrem na ubraniach wypisany jest numer przydzielony każdej z tych osób. (...) Jakby byli towarami, zwierzętami», jak w kolejnym obozie koncentracyjnym.
Przyjęcie ich na pokład to jednak tylko pierwszy krok. Teraz trzeba znaleźć port, w którym będą mogli zejść na ląd, ziemię, która da im gościnę, która przywróci im człowieczeństwo. Zaczyna się wspinaczka, podczas której Mediterranea Saving Humans (podobnie jak inne organizacje pozarządowe działające na morzu) szuka punktów oparcia w prawie, «bo to jest dobre prawo, prawo morskie», i właśnie dlatego ciągle łamane, zdradzane, omijane. Rozpoczyna się żenujący dialog z władzami. «Biedny jest kraj, który boi się osób uciekających i proszących o schronienie», komentuje Alessandra Sciurba, świadoma tego, w jaki sposób postrzegana jest działalność organizacji pozarządowych — jak zwykle bowiem w historii, «jesteś bez wartości, jeśli bronisz tych, którzy w oczach świata są bez wartości».
Tymczasem na pokładzie narodziła się wspólnota. Na pokładzie żaglówki długości 18 m siedemdziesiąt osób — nie numerów, pamiętajmy o tym, ale kobiet, mężczyzn, dzieci, niemowląt i mających się urodzić — staje się wspólnotą, która potrafi ratować się razem. Razem są bohaterami historii o życiu i miłości, która nie chce się poddać w obliczu strachu i murów; historii, która ukazuje jeden z fundamentalnych tematów naszej epoki, demaskując podejście instrumentalne i przedstawiając w szczegółach politykę i łamanie praw człowieka, które sprawiły, że dziś Morze Śródziemne jest cmentarzem i pustynią.
«Po jednej stronie jest życie, a po drugiej śmierć — pisze Sciurba. — Ludzkość może jeszcze wybrać. Statki społeczeństwa obywatelskiego, a niekiedy żaglówki wskazują jej drogę». Wspólnota nie jest słowem pustym, dobrodusznym. Wspólnota oznacza, że «wszystko to, co mnie otacza, troszczy się o mnie, a troszczenie się o innych i pozwalanie innym, by troszczyli się o nas», są «tym samym».
Poprawna definicja tego, czym (jak inne) Mediterranea jest — i co robi — brzmi ong, organizacja pozarządowa. Być może jednak powinniśmy nazwać ją «ang — pozarządowa akcja posłuszeństwa obywatelskiego (...) zaskoczyliśmy wszystkich bardzo prostą prawdą — dzisiaj rewolucyjną rzeczą jest dochowywanie wierności zasadom naszej Konstytucji i praw ludzkich». I Ewangelii.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (www.osservatoreromano.va)