Pić albo nie być

Refleksja nad stanem kraju przed jesiennymi wyborami do Parlamentu

- Stoimy w samym środku sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski, po lewej - kościół św. Doroty, z cudownym obrazem Maryi, i kościół Matki Boskiej Częstochowskiej, po prawej - Golgota, a przed nami budynek Licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym - pokazuje ks. Dariusz Kwiatkowski, jego dyrektor. - To dar księży marianów dla Ojca Świętego, w ten sposób przyjęliśmy jego zaproszenie do służby "nowym ubogim" - rodzinom w kryzysie, uzależnionym. Pachnie żywicą rozgrzanych świerków. Piosenki młodzieży mieszają się z głosem modlących się na Drodze Krzyżowej. Wchodzimy po schodach. - Niejeden, zanim tu przyszedł, przebył swoją życiową drogę na Golgotę - mówi Ksiądz.

Drzwi Centrum Pomocy są otwarte dla potrzebujących od 7.00 do 21.00.

- Ludzie trafiają tu nieprzypadkowo - twierdzi ks. Dariusz. - To dla nich najlepszy moment, kiedy nagromadzone cierpienia przebrały miarę i wreszcie są gotowi na przyjęcie pomocy, bo wcześniej twierdzili, że dadzą sobie radę sami. Tu jest miejsce łaski. Matka Boża przygotowuje ich do tego spotkania. Często bodźcem staje się spowiedź. Przychodzą skruszeni, niesieni mocą Bożą, a przedtem byli bezsilni.

W sali pierwszego kontaktu Iza Grzelak, wolontariuszka z Warszawy. Co roku na pracę tutaj przeznacza część wakacji. Przestaje zajmować się swoim sklepem na Pradze i razem z mężem Grzegorzem jadą do Lichenia. Przed pięciu laty przyjechali po raz pierwszy. Ktoś jej powiedział, że tu odbywają się Ogólnopolskie Spotkania Trzeźwościowe. Byli wtedy dla siebie jak wrogowie, skłóceni, zniechęceni.

- Jestem współuzależniona, mam męża alkoholika - tłumaczy. - Już przed przyjazdem podejmował próby trzeźwienia, ale Licheń pomógł mu zdrowieć. Ja wtedy nie wiedziałam nawet, czego chcę, a tu nagle poczułam ciepło, Bożą opiekę, spokój. To moje miejsce.

Zaczęła pracować w grupach samopomocowych i z wdzięczności za łaskę trzeźwości męża i rodziny pomagać innym.

Naszą rozmowę przerywa wejście starszego mężczyzny z laską. Wita się serdecznie.

- Mam złą wiadomość, syn zmarł, ale już nie pił - mówi. Jak najbliższej rodzinie opowiada szczegóły śmierci. Na karteczce wypisuje intencję. Dokładnie o godz. 15.00 w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej słyszę, jak ks. Emil Gallo, pomagający ks. Dariuszowi, czyta ją podczas odprawianej codziennie Koronki do Bożego Miłosierdzia: "O uwolnienie z nałogu dwóch synów - matka", "O trzeźwość córki i wnuków - Anna", "Za zmarłego syna - Florian".

* * *

Upał, ks. Dariusz Kwiatkowski ubrany w luźną koszulę nie odróżnia się od odwiedzających Centrum. Z wykształcenia jest inżynierem mechanikiem. Po studiach i wojsku przez trzy lata pracował w ośrodkach resocjalizacji. Kiedy wstąpił do marianów, zauważył, że lubelskie grupy AA, Al-Anon, DDA potrzebują obecności kapłana. Zaczął chodzić na mityngi. W 1991 r. latem został wysłany do tworzącego się w Licheniu punktu pomocy ludziom z problemami alkoholowymi. Był jednym z projektodawców Centrum, a od roku nim kieruje. Z perspektywy 12 lat pracy z "pomagaczami" uzależnionym wie, że w pracy nad ich zdrowieniem najważniejszy jest złoty środek - zachowanie równowagi między pomocą terapeutyczną a duchową, leczenie ciała i psychiki, a równocześnie otwieranie na sens życia, szukanie wyjścia z pustki, bólu istnienia.

- Ciało ludzkie ma powody, żeby prosić o bóstwo, dążyć do czegoś nieskończonego, bo Chrystus stał się człowiekiem - podkreśla.

Sam pracował nad swoimi emocjami, analizował życie, dzieciństwo podczas regularnych rekolekcji ignacjańskich i pracy terapeutycznej nad sobą.

- Przeszedłem drogę osobistych doświadczeń - jestem kapłanem, zakonnikiem, człowiekiem; im więcej w nas człowieka, tym więcej kapłana - uśmiecha się.

Odkąd zaczął pomagać alkoholikom, został abstynentem.

- Traktuję to jako ofiarę, ale i środek pomocny w pracy, coś nas łączy - mówi.

W jego pokoju duszpasterza leżą Księga Pamiątkowa Trzeźwiejących, gdzie znajdują się ich listy i świadectwa (zamierza ją opublikować), oraz Księgi Abstynencji stałej i czasowej, z których jest dumny. W podzięce za zgodę i trzeźwość rodziny składają Matce Boskiej wota. Codziennie do ośrodka zagląda ktoś uśmiechnięty, żeby powiedzieć księdzu: "Darek, u nas wszystko dobrze, dziękujemy". Ale on pamięta tych, którym, jak mu się wydaje, nie umiał pomóc. Narkomana, który odszedł wściekły, kiedy jako pierwszy uświadomił mu, że ma problem. Matkę trzech synów i żonę alkoholika, której nie wiedział, co dać prócz modlitwy. Mężczyznę hazardzistę, który wszystko stracił, a on położył przed nim 100 zł.

Jednak zachowuje pogodę, którą doceniają współpracownicy. Bo według niego "pomagacze" muszą mieć smykałkę do tego, co robią, pomagając innym pomagają sobie.

- Ważna jest wrażliwość, pasja, szacunek dla drugiego - tłumaczy. - Człowiek uzależniony, rodzina to współczesne "tereny misyjne", niewielu się tam wybiera.

* * *

W centrum uwagi pracowników ośrodka znajduje się rodzina. Bo jeśli chce się pomagać alkoholikowi, to trzeba pomóc jego rodzinie. Pani Jadwiga wstydziła się pójść z problemem do swojej parafialnej poradni. Teściowie piją, jej syn spędza u nich dużo czasu i bierze z nich przykład. Dopiero tu, gdzie nikt jej nie zna, odważyła się wyżalić. Wyszła uśmiechnięta.

- Ci państwo poradzili, żeby stanowczo zerwać kontakty z rodzicami męża - mówi.

"Ci państwo" to Irena i Stanisław Zielińscy z Krakowa. Pani Irena pracuje w poradni życia rodzinnego przy bazylice Mariackiej w Krakowie. W czasie urlopu działa w Licheniu jako wolontariuszka. Mąż służy jej wsparciem. Zawsze lepiej widzi się problem rodziny z perspektywy dwojga małżonków.

- Alkohol niszczy rodziny, kobiety są zmuszane do współżycia, dzieci molestowane seksualnie - wypunktowuje pani Irena.

Kiedy zainteresowani nie zaglądają do środka, państwo Zielińscy wynoszą przed Centrum stolik z ulotkami, pismami trzeźwościowymi. Są zgodni, że w pracy tutaj obowiązuje twarda miłość. Pomaga się choremu, ale nie toleruje zła, które wyrządza.

- Jeśli przychodzi mężczyzna, który pije i zaprzecza swoim problemom, a wcześniej od żony dowiedziałem się, że ją bije, nie pracuje, rozbił auto, to nie mogę się na to nabrać - mówi ks. Dariusz. - Tłumaczę, że jest chory przewlekle i śmiertelnie. Czasem słyszę trzaśnięcie drzwiami. Ważna jest empatia, ale nie tanie współczucie, bo wtedy sam będę potrzebował pomocy, a nie diagnozował chorobę.

Bliskich alkoholika uczą konsekwencji - niezastępowania go w pracy, zgłaszania na policję pobicia, kradzieży. Tylko wtedy może poczuć, że jest na dnie.

- W normalnej chorobie daje się termometr, leki, a w chorobie alkoholowej każdy ludzki gest jest wykorzystywany, dlatego nie można chorych kryć, tuszować zła - podkreśla pani Iza.

- Trzeba mówić prawdę, stawiać wymagania, pokazywać punkty odniesienia - wyjaśnia ks. Dariusz. - Wielu z tych, którzy z powodu picia zostawili rodziny i żyją w związkach niesakramentalnych, w czasie trzeźwienia zaczyna żałować tego, co stracili. Ale też uczą się akceptacji siebie w wynikłej z grzechu sytuacji.

Cztery piąte odwiedzających Centrum to bliscy uzależnionych. Trzeba im uświadomić, że nie są winni choroby alkoholowej mężów, synów, kierować do grup samopomocowych. Uprzedzić, że proces zdrowienia będzie trwał miesiące. Pani Iza serdecznie współczuje matkom alkoholików. Do tej pory głupio kochały dzieci, ochraniały je, bały się agresji, wstydziły otoczenia.

- Najpierw płaczą, chcą uciekać, a kiedy wychodzą, uśmiechają się, widzą światełko nadziei, przez chwilę czują się ważne - opowiada.

A potem idą na Koronkę do Bożego Miłosierdzia, i tak jak 70-letnia pani Helena, zaczynają odmawiać ją w domu.

Każdą osobę przyjmuje się tu inaczej, z uwagą i wyczuciem. To "mistrzynie pierwszego kontaktu" - mówi o "pomagaczach" - paniach Małgosi i Krysi - ks. Dariusz. Krótkie spotkanie z pielgrzymem, który często pierwszy raz w życiu odważył się mówić o swoich bólach, i właściwe "rozpoznanie" decyduje o powodzeniu leczenia.

Do państwa Zielińskich, siedzących przy stoliku z wydawnictwami, podchodzi mężczyzna. Zniszczona twarz, może pięćdziesiąt kilka lat, czyste ubranie. Zaczyna rozmawiać, radośnie podskakuje na jednej nodze. To bezrobotny alkoholik. Tu zaczął trzeźwieć, znalazł dom. Cieszy się z tego jak dziecko.

Ksiądz Dariusz czasem się denerwuje, że trzeźwość to pojęcie rozumiane zbyt wąsko. Sprowadza się ją do problemu - "pić albo nie pić", a przecież to nasze "być albo nie być".

- Powstrzymywanie się od alkoholu to część składowa cnoty, zwanej wstrzemięźliwością - mówi. - A wstrzemięźliwość to życie w odpowiedzialności, kierowanie emocjami, odpowiedzialność za drugiego.

Słychać uderzenia niespóźniających się ani o minutę licheńskich dzwonów.

opr. ab/ab

Copyright © by Gość Niedzielny (31/2001)

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama