Wydobycie gazu w Polsce to nie tylko coraz bardziej mglista kwestia gazu łupkowego. Okazuje się, że konwencjonalne metody wydobycia dają również spore możliwości
Wydobycie gazu ziemnego w Polsce ma dwa oblicza. Jedno z nich — „łupkowe” — robi ostatnio zawrotną karierę. I wszystko to kosztem drugiego, „konwencjonalnego”.
Jednak to właśnie dzięki tradycyjnym metodom pozyskiwania gazu Polska jest przynajmniej w części samowystarczalna. A jak pokazują ostatnie odkrycia, mogłaby być nawet w połowie. Co takiego zmieniło się na mapie gazowej Polski, że od kilku tygodni śmiało mówi się o „rehabilitacji” gazu wydobywanego w tradycyjny sposób? Niby nic, czego by specjaliści nie wiedzieli od dłuższego czasu. Ale wiadomość, że spółki San Leon i Palomar, prowadzące odwierty pod Rawiczem, natrafiły na złoże, które dało obiecujące przepływy gazu, podsyca wyobraźnię niejednego zwolennika energetycznej niezależności naszego kraju. Czy słusznie?
Jak pokazują wciąż aktualizowane dane Państwowego Instytutu Geologicznego (PIG), Polska nie jest pozbawiona zasobów gazu, a w niektórych miejscach jest gonaprawdę dużo. — W sumie zarejestrowano 287 złóż, z czego aż 200 jest zagospodarowane — mówi Mirosław Rutkowski, rzecznik instytutu.Większość z nich, bo aż 69 proc., znajduje się na obszarze tzw. Niżu Polskiego. Pozostałe złoża, czyli około 26 proc., to gaz zgromadzony na Podkarpaciu, 1 proc.w Karpatach i 4 proc. na Bałtyku. Jak dużo błękitnego paliwa mamy? Ostatnie znane szacunki geologów mówią o 132 mld m3. W samej Wielkopolsce i województwie lubuskim istnieje ponad 20 kopalń. — Gaz w tamtych okolicach jest, choć trzeba dodać, że to paliwo o gorszych parametrach od tego wydobywanego na Podkarpaciu czy importowanego np. z Rosji — mówi Bartłomiej Derski, redaktor portalu „Wysokie Napięcie”. — Jest to tzw. gaz zaazotowany, który ma trochę mniejszą kaloryczność. I najprawdopodobniej to właśnie do niego, a nie do gazu niekonwencjonalnego, dokopały się San Leon i Palomar — dodaje Derski.
Wciąż pozostaje jednak pytanie, czy stać nas na niezależność gazową? W skrócie odpowiedź brzmi: nie. Głównie dlatego, że proces przygotowań i samo wydobycie byłyby zbyt obciążające dla naszej gospodarki. Ale to nie oznacza, że udział wydobywanego gazu ze źródeł konwencjonalnych w Polsce nie mógłby się zwiększyć. — Obecnie krajowym wydobyciem pokrywamy około 30 proc. naszego zapotrzebowania — mówi Mirosław Rutkowski. I jak się okazuje, to nie jest kres naszych możliwości. — Specjaliści sądzą, że jeżeli firmy włożą dodatkowy kapitał w rozpoznanie, to ta liczba mogłaby wzrosnąć nawet do 50 proc. — wyjaśnia ekspert PIG. Tym bardziej że szacunki geologów mówią o tym, że na terenie naszego kraju jest mnóstwo nieodkrytych złóż, które mogą mieścić ok.1,8 bln m3 gazu! Dlaczego więc się tego nie robi? Pojawiają się głosy, że lepiej gaz „trzymać” na czarną godzinę, bo to źródło, którego nie da się uzupełnić czy odnowić. Są kraje, takie jak Norwegia, które chętnie eksploatowały swoje zasoby, również na potrzeby eksportu, a teraz — choć oficjalnie nie chcą się do tego przyznać — wolą gazu ot tak nie wyprzedawać.
Nie zmienia to faktu, że niejednemu marzy się polskie gazowe eldorado, i to tuż za płotem. Co ciekawe, rzeczywiście są takie miejsca w Polsce. Jednym z nich jest Kościan, niedaleko Poznania. Tam gaz wydobywa się od wielu lat, a mieszkańcy — i to nie tylko tej gminy — zamiast kupować błękitne paliwo na ogólnym rynku, spalają coś, co wydobywa się tuż za ich „miedzą”. — Tu, u nas, jest wybudowany specjalny gazociąg, który bezpośrednio z kopalni w Kokorzynie zabezpiecza nie tylko mieszkańców naszej gminy, ale również całego Kościana i od dwóch lat takżeczęśćgminy Śmigiel — mówi wójt gminy Kościan Andrzej Przybyła. Korzystanie z miejscowego gazu nie byłoby jednak możliwe bez odpowiednich przeróbek w kuchenkach gazowych, piecach i tzw. junkersach. Wszystko przez wspomnianą już jakość tego gazu. — Na Podkarpaciu wydobywa się wysokometanowy gaz, który w zasadzie po niewielkiej obróbce jest wtłaczany wprost do gazociągów. Natomiast ten wydobywany w zachodniej części kraju jest zaazotowany i wymaga osobnego przesyłu — mówi Bartłomiej Derski. W Kościanie postawiono właśnie na dodatkowy, typowo lokalny rurociąg i to wymusiło przeróbki urządzeń. Mieszkańcy musieli wymienić dysze na takie, które umożliwiają spalanie gorszego gazu. — To ciekawe, bo takich rozwiązań się raczej już nie stosuje — mówi Mirosław Rutkowski. W wielu miejscach buduje się teraz specjalne stacje oczyszczające gaz z azotu, które podnoszą jego parametry do tego znanego w całej Polsce. Pytanie tylko, czy korzystanie z gorszego, ale własnego gazu się opłaca? Zdania są podzielone. — Przykład Zielonej Góry pokazuje, że dzięki lokalnemu gazowi można rzeczywiście mieć ciepło średnio aż o jedną czwartą tańsze niż to pochodzące ze spalania standardowego gazu — twierdzi Derski. Innego zdania jest wójt gminy Kościan. — Ten gaz powinien być tańszy, ale odczucia użytkowników nie zawsze to potwierdzają — tłumaczy Andrzej Przybyła. Mieszkańcy Kościana i sąsiednich gmin liczą na to, że sytuacja się całkowicie zmieni, gdy ceny gazu zostaną urynkowione. — Zakładamy, że wówczas dostawcy zaproponują o wiele korzystniejsze ceny, niż to, co dzisiaj wynika ze stawek narzuconych odgórnie, przez Warszawę — mówi Przybyła. Cóż, wydawałoby się, że skoro gaz jest tuż za płotem, to i cena powinna być znacznie niższa. Niestety. Życie nie pierwszy raz pokazuje, że logika logiką, teoria teorią, a rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana.
opr. mg/mg