Z prof. Stanisławem Dylakiem o tym, czego szkoła nie daje uczniom, a co mogłaby dawać, rozmawia Piotr Jóźwik
Z prof. Stanisławem Dylakiem o tym, czego szkoła nie daje uczniom, a co mogłaby dawać, rozmawia Piotr Jóźwik
Czy polska szkoła potrzebuje zmiany?
– Szkoła potrzebuje systematycznych zmian, żeby nadążać za tym, jak zmienia się nasze życie, to wokół szkoły. Niestety, brakuje jej wewnętrznych mechanizmów pozwalających na takie ewolucyjne dostosowywanie się do warunków. Dziś zmiany są najbardziej potrzebne w aspekcie wychowania moralnego, nie tylko patriotycznego. Większość szkół wychowuje w zasadzie poprzez indoktrynację pedagogiczną, na lekcjach wychowawczych czy historii. W bardzo ograniczonym zakresie obecne jest wychowanie przez praktykowanie moralności.
Mówi Pan o potrzebie ewolucji, tymczasem likwidacja gimnazjów to rewolucja.
– Nie mam wątpliwości, że gimnazja przyczyniły się do poprawy jakości naszego szkolnictwa. Widać to po wynikach badań PISA. Na początku wypadaliśmy w nich słabo, teraz nasi 15-letni uczniowie, czyli właśnie gimnazjaliści, plasują się w ścisłej czołówce państw OECD. To ich praca oraz praca ich nauczycieli przyczyniła się do tego i o tym musimy pamiętać, aby pochopnie nie marnotrawić wysiłku obu tych grup.
Co takiego jest w gimnazjach, że przyniosły aż taką poprawę?
– Kłopot w tym, że właśnie tego dokładnie nie wiemy, przynajmniej jeżeli chodzi o mnie. Nie dysponujemy raportami o stanie oświaty. Może jednak kluczem było to, że badano uczniów z trzeciej klasy, którzy lada moment mieli podjąć decyzję o wyborze kolejnej szkoły i dlatego ciężej pracowali? A może gimnazja zbudowały zintegrowane społeczności i uczniów, i nauczycieli?
Dlaczego więc je likwidować?
– W latach 70. podejmowano próby wprowadzania dziesięciolatki, jednak przedtem przygotowane zostały raporty o stanie oświaty. Dzisiaj, co bardzo mnie dziwi, takimi nie dysponujemy. Z ust decydentów nie usłyszałem ani jednego przekonującego mnie argumentu za likwidacją gimnazjów. Nie znam też żadnych badań, które by uzasadniały taką decyzję. Być może faktycznie trzeba to zrobić, ale do dziś nie poznaliśmy ani jednego istotnego powodu, dlaczego gimnazja muszą zostać zamknięte. Prezydent Andrzej Duda poinformował, że konsultował się ze różnymi środowiskami w sprawie decyzji o zmianie systemu szkolnego. Wiadomo mi jednak, że zdecydowaną krytykę tej reformy przedstawiła Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich, Rada Języka Polskiego, ZNP, Zespół Edukacji Elementarnej Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN oraz grupa kilkudziesięciu polonistów i ponad stu pedagogów polskich. Nie wiadomo nadto, jaka była opinia kilkudziesięciu instytucji, które zwykle pytane są przez ministerstwo przy podejmowaniu ważnych decyzji edukacyjnych.c
A kumulacja młodzieży w tzw. trudnym wieku, co może prowadzić do stosowania przemocy?
– Przemoc w gimnazjach związana jest raczej z wiekiem i wynika z niedojrzałości kory przedczołowej dzieci w tym wieku, nie zaś z tego, że są w gimnazjum. To oznacza, że uczniowie będą się w podobny sposób zachowywać także w siódmej i ósmej klasie szkoły podstawowej, ale wtedy skutki ich czynów będą też dotykały młodszych dzieci.
Ośmioletnia podstawówka to szansa, by uczeń czuł się pewnie w dobrze znanym otoczeniu.
– Być może tak, ale to nie jest bezwarunkowo korzystne. Zmiana podstawówki na gimnazjum przynosiła nowe otwarcie, dawała szansę, by wystartować z bardziej czystą kartą. Zgodnie z teorią samospełniających się przepowiedni lepsi uczniowie rzadziej są pytani, a w konsekwencji mogą się przestać uczyć, bo nie mają po co, gdyż oceny i tak dostają za nazwisko, czyli dotychczasowe osiągnięcia. Są badania, które pokazują, że nauczyciele dłużej czekają na odpowiedź, gdy odpytują – w ich przekonaniu – zdolniejszego ucznia niż tego mniej zdolnego.
Skoro w gimnazjach jest tak dobrze, to dlaczego jeszcze zdecydowana większość Polaków była przeciwnikami tych szkół?
– Ale dziś jest to znacznie mniejsza grupa! Może na początku z sentymentem myśleli o ośmioklasowej szkole podstawowej, którą sami kończyli? Jednak później wobec braku przekonujących argumentów zaczęli wątpić w sens takiej zmiany, bo zdali sobie sprawę, że takie powroty do przeszłości w edukacji są niemożliwe. Młodzież się zmieniła. W czasach PRL nie miała gdzie się schować, chyba że na podwórku czy parkach. Dziś ucieka w internet, a szkołę marginalizuje. Uczniowie wiedzą więcej niż kiedyś i nie muszą już czekać na lekcje, aby zdobyć informacje. Wystarczy jedno kliknięcie. Do szkoły, jeżeli już, młodzież chodzi po coś innego: po kontakty społeczne, mapę moralną, po perspektywę na dorosłe życie, po docenianie jej wiedzy i tego, co robi poza szkołą, co już umie, a co niekoniecznie jest związane z nauczaniem szkolnym, czy wreszcie po praktyczne umiejętności.
I to, po co przychodzą, mogą znaleźć w szkole?
– Podstawą efektywności szkoły jest jej akceptacja przez uczniów, zwłaszcza jeżeli idzie o wychowanie, czyli kształtowanie sfery moralnej. Nie jest tak, że wszyscy uczniowie nie lubią szkoły, że nie mają marzeń co do tego, jak taka szkoła ich życia mogłaby wyglądać. Czy ktoś z planujących tę reformę zapytał o to młodzież tak na serio? Młodzi ludzie dzisiaj potrzebują zdecydowanie mniej pakietów wiedzy, potrzebują bardziej map moralnych. Stosowanie ich w praktyce wymaga ponoszenia pewnych kosztów: czasowych, psychologicznych, finansowych. To kosztuje i dzieci powinny się tego uczyć. I to muszą znaleźć w szkole, bo inaczej…
Dlatego szkoła bardziej niż do tej pory ma skupiać się na wychowywaniu.
– Ale nie chodzi tutaj o więcej lekcji wychowawczych czy jak najlepiej pojętą indoktrynację pedagogiczną, ale o to, by uczniowie mieli okazję praktykować moralność. Takie akcje jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy czy różne dzieła podejmowane przez Caritas temu sprzyjają. Nic nie da takich rezultatów jak praktykowanie moralności, dlatego dajmy im szansę, by się dobrze zachowywali. Czy możemy mieć nadzieje na praktykowanie moralności, gdy w telewizji publicznej, która powinna realizować misję, pierwszą wiadomością w dniu finału WOŚP jest informacja sportowa, a informacja o Orkiestrze pojawia się tylko w słownej, zdawkowej formie? Marshall McLuhan mówił o tym, że przekaźnik jest przekazem. I z tym mamy do czynienia w tym przypadku.
Co jeszcze powinno się zmienić w szkole?
– Przede wszystkim powinniśmy umożliwić uczniom podejmowanie różnorodnych, ważnych dla nich działań, w ramach których mogliby podejmować decyzje, spierać się, dawać coś drugiemu. Dlaczego powszechnie w szkołach nie ma teatru, chóru, kabaretu, radia, telewizji czy gazety? W mieście Dundee, w Szkocji, robiłem film o szkole licealnej, w której funkcjonowała uczniowska rozgłośnia radiowa, nadająca program dla szkoły, ale i poza nią. Kiedyś zapytałem nauczycieli, gdzie młodzież uczy się poprawnej polszczyzny. Usłyszałem odpowiedź, że na języku polskim. Ale zaraz ktoś zapytał „kiedy?”, skoro uczeń przeważnie tylko odpowiada na pytania? Ale jeśli na potrzeby spektaklu uczyłby się roli, to utrwalałby dobre językowe nawyki. Uczeni z siedmiu uniwersytetów amerykańskich i jednego kanadyjskiego dowiedli, że sztuka (muzyka, teatr, recytacje, śpiew, taniec…) ma istotny wpływ na rozwój zdolności poznawczych uczniów, np. intensywna aktywność muzyczna wpływa istotnie korzystnie na to, jak rozwiązujemy zadania z geometrii…
Taką szkołę znamy właśnie z amerykańskich filmów…
– Szkoła nie powinna mówić o życiu. W szkole powinno toczyć się życie, nawet kosztem zajęć lekcyjnych, żeby uczniom chciało się tam przychodzić. Oddajmy im szkołę w większym stopniu! Samorządy szkolne powinny mieć realne znaczenie, przedsiębiorczości można uczyć np. poprzez prowadzenie szkolnych sklepików, uczniowie powinni pracować nie tylko metodą projektów, ale także wykonując eksperymenty, biorąc udział w debatach, pracując w parach, organizując wzajemne uczenie się, uczniowskie grupy samopomocowe itd. W modelu edukacji opartej na wyobraźni Kierana Egana każdy uczeń już w I klasie podejmuje problem, który go fascynuje, to może być wojsko rzymskie albo bakterie, i przez całą szkołę podstawową co tydzień spotyka się z nauczycielem. Na dalszych etapach również. Może to być sposób na złamanie systemu klasowo-lekcyjnego. Nad tym powinniśmy pracować, nad jego zmodyfikowaniem, a nawet wyeliminowaniem, by każdemu uczniowi dać szansę rozwoju bogatego potencjału, w jaki został wyposażony, a nie tylko szansę poprawiania swoich osiągnieć szkolnych.
Według Humberto Maturany, chilijskiego neuronaukowca, każdy człowiek przychodzi na świat z dużym potencjałem intelektualnym i moralnym. Wszystko zależy od tego, co z tym bogactwem zrobimy, najpierw w domu, a potem w przedszkolu i szkołach. Bardzo często to szkoła wywołuje zniechęcenie… Czy można powiedzieć, że ktoś urodził się z niechęcią do szkoły? Wprowadziłbym tu rozróżnienie między dzieciństwem a dziecięctwem. Dzieciństwo może nam zabrać wojna czy bieda, ale dziecięctwo może zabrać szkoła, bo może pozbawić nas ciekawości świata, zabrać ufność, wiarę w dobro drugiego człowieka. To wszystko często zabija szkoła, wymagając jednej poprawnej, konkretnej interpretacji czy odpowiedzi na każde pytanie i proponując gotowe rozwiązania w każdej sytuacji, przede wszystkim proponując w każdym wypadku jedną gotową interpretację faktów – społecznych, politycznych, naukowych czy historycznych. Bardziej niż zmiany struktury szkoły potrzebujemy zmiany kultury pedagogicznej w szkole, bo zmiana struktury niekoniecznie prowadzi do zmiany kultury. Może się okazać, że wywrócimy do góry nogami cały system i nic się nie zmieni.
To od czego powinniśmy zacząć?
– Od nauczycieli. W filmie Nauczyciele z Nickiem Nolte uczeń mówi, że szkoły nie są po to, żeby nauczyciele mieli pracę. Z jednej strony to prawda, ale z drugiej taka praca wymaga komfortu ciągłości zatrudnienia. To nie jest tak, że z dnia na dzień nauczyciele mogą wzmocnić swoje kompetencje. Dlatego nie wierzę w to, że zmiana struktury szkolnictwa, zwłaszcza wobec braku racjonalnych powodów dla tej zmiany, nagle coś zmieni. Tak, mamy problem z kształceniem nauczycieli. Powinniśmy kształcić ich w taki sposób, w jaki chcemy, żeby oni kształcili uczniów. Tymczasem brakuje im codziennej praktyki, dlatego model ich kształcenia powinniśmy przybliżyć – jak twierdzi prof. Linda Darling-Hammond, uczona znająca kształcenie nauczycieli w kontekście światowym – do sposobu kształcenia lekarzy. Jeśli ktoś uczy przyszłych nauczycieli, jak uczyć np. fizyki czy tego, jak motywować, to przychodzi taki moment, żeby ten sam profesor poszedł do szkoły i po prostu pokazał w szkolnej klasie, jak to się robi.
Jakby tego było mało, przed nauczycielami jeszcze pięcioletni okres przejściowy, zanim nowy system zacznie w pełni działać.
– Nie sądzę, że będzie to wielki problem. Jeśli nie będzie działań w kierunku zmiany kultury pedagogicznej szkoły, to nauczyciele nie będą musieli się zmieniać. Wystarczy być kilka lekcji do przodu, opowiedzieć i odpytać. Niestety, na podstawie lektury proponowanych podstaw programowych nie widzę, żeby ta kultura miała się znacząco zmienić. Wiedza nadal traktowana jest jak towar do przekazania. To błąd, bo wiedza to kompleks będący funkcją osobistego doświadczenia, informacji, postaw i emocji. Powiedziałbym nawet, że to nieustanny, dynamiczny proces tworzenia. Uczeń musi się uczyć konstruowania i budowania wiedzy, by móc krytycznie myśleć, ale przede wszystkim by mógł tę wiedzę modyfikować adekwatnie do zmieniającego się otoczenia. Dzisiejsza szkoła tego nie daje. Przede wszystkim nie stawia na wykorzystanie wcześniej zdobytej przez ucznia wiedzy, na jej modyfikowanie w szkole, wspólnie z nauczycielami oraz rówieśnikami, a później samodzielne budowanie nowej.
Nowa podstawa programowa jest tak samo przeładowana jak poprzednia. Zakłada ona osiągnięcie konkretnych rezultatów – myślę tu o osiągnieciach szkolnych zapisanych w postaci obserwowalnych zachowań – a to nie jest główny element podstawy programowej, ale programu nauczania. Kiedy w latach 90. byłem w zespole opracowującym ideę podstawy programowej, chodziło nam o to, by była ona punktem wyjścia dla programów nauczania – to miał być taki zbiór wytycznych, dotyczących tego, czego i jak uczyć, oraz jakie są główne standardy osiągnięć uczniów. Szczegółowe opisy planowanych osiągnięć uczniów powinny być zapisane w odrębnym dokumencie, który łatwo mógłby być modyfikowany w zależności od zmieniających się okoliczności.
Gdyby Pan mógł zmienić polską szkołę, to o czego by Pan zaczął?
– Były minister oświaty prof. Krzysztof Kruszewski nie wierzył w to, że jedną decyzją można zmienić szkołę, bo nie można zadekretować zmiany nauczycieli. Trudno to zmienić odgórnie, natomiast można to zrobić oddolnie. Zacząłbym od reformy kształcenia nauczycieli, bo nie można zmienić szkoły, nie mając ich za sobą. W końcu to nauczyciele na swoich barkach wnoszą do szkół reformę i realizują ją w ciszy klasy szkolnej. Druga ważna sprawa to podmiotowość uczniów. Uczniowie to podmioty, nie przedmioty nauczania. Mniej lekcji, więcej działania, szkoła powinna tętnić życiem. Żeby uczniowie chętniej do niej przychodzili. Może nie wszyscy, ale większość.
Prof. zw. dr hab. Stanisław Dylak - wykładowca na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zajmuje się kształceniem nauczycieli, ich pracą i kompetencjami. Jest autorem kilku książek, w tym o programach nauczania oraz wiedzy w szkole, i współautorem cyklu filmów o szkołach w Europie. Wykładał na uniwersytetach w USA.
opr. ac/ac