Co nam przyniesie rok 2004?
Będziemy z niepokojem i nadzieją spoglądali w stronę Rzymu, gdzie stary i schorowany Jan Pawel II pozostaje jedną z ostatnich ostoi zasad w polityce.
Na proste pytanie - co się wydarzy w polityce międzynarodowej w roku 2004 można odpowiedzieć już dzisiaj. Pierwsza połowa roku odbędzie się w cieniu procesu Saddama Husajna i prób uporządkowania sytuacji w Iraku. Skoro od 1 lipca Irakijczycy mają odzyskać podmiotowość międzynarodową, to siły sojusznicze muszą ograniczyć aktywność terrorystów i zapewnić warunki do budowy względnie normalnego państwa. Celowo używam tu słowa normalnego, bo marzenie o irackiej demokracji można włożyć pomiędzy bajki. Na dodatek bajki bardzo niebezpieczne. System demokratyczny nie powstaje z niczego. Aby działał konieczne jest istnienie społeczeństwa obywatelskiego, którego w Iraku nie ma. I to aż z dwóch powodów. Pierwszy, łatwiejszy do zrozumienia dla nas, to dziedzictwo totalitarnego reżimu. Sami, pomimo silnej tradycji demokratycznej w Polsce, borykamy się nieustannie z dziedzictwem komunizmu, a naszą demokrację oceniamy jako bardzo kulawą. W Iraku czynnik totalitarnego terroru oddziaływał wprawdzie krócej, ale znacznie silniej (tortury, masowe groby). Czynnik drugi daje się streścić w jednym zdaniu - nie ma ani jednej demokratycznej państwowości arabskiej. Wywód dotyczący przyczyn takiego stanu rzeczy wymaga napisania sporej książki biorącej pod uwagę historie arabów, czynnik religijny (wojujący islam), warunki naturalne i otoczenie międzynarodowe. W każdym razie sukcesem będzie stworzenie w Iraku umiarkowanego państwa prawnego, wolnego od opresyjnej dyktatury i od rządów islamskich fundamentalistów. Demokracja to odległa pieśń przyszłości.
Bez wątpienia przyszły rok będzie również rokiem największego w historii, przełomowego rozszerzenia Unii Europejskiej. Europa skoczyła z bardzo wysokiej trampoliny, bez upewnienia się czy w basenie jest woda. Wejście do Unii 10. nowych członków, w znacznej części skażonych doświadczeniem totalitarnym, a co ważniejsze znacząco biedniejszych od państw Starej Europy, będzie trudną próbą dla rządzących Unią zasad: solidarności i spójności. Tym trudniejsza, że najważniejsi płatnicy do unijnego budżetu - Niemcy, przeżywają głęboki kryzys gospodarczy. Nie wiadomo w gruncie rzeczy czy UE nie rozpadnie się w wyniku rozszerzenia. Na pocieszenie można tylko powiedzieć, że gdyby nie rozszerzenie, rozpadłaby się na pewno, bo od kilku już lat traciła jakąkolwiek dynamikę jako organizacja. Nie wiadomo również jak przystosują się do członkostwa nowe państwa. Gigantyczna ilość biurokratycznych regulacji broniących zachodnioeuropejskiego państwa dobrobytu nijak nie pasuje do rzeczywistości czeskiej, polskiej bądź estońskiej. Niewątpliwie najbardziej poszukiwana europejską cnotą w nadchodzącym roku będzie elastyczność. Szczególnie potrzebna zdemoralizowanej unijnej biurokracji, która musi zacząć rozumieć kłopoty nowych państw członkowskich.
Druga połowa roku 2004 to przede wszystkim kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych. Amerykański prezydent jest najpotężniejszym człowiekiem naszego globu. Od tego kim jest, jakie ma otoczenie i jakie cele zależy los całego świata, a nie tylko Amerykanów. Chyba po raz pierwszy będziemy te wybory obserwowali właśnie jako najważniejszy spektakl w skali globalnej. Silenie się dzisiaj na prognozy trąci rzecz jasna pustą futurologią. Wydaje się jednak, że staną przeciwko sobie urzędujący prezydent George Bush i demokratyczny senator Howard Dean. O ile iracką łamigłówkę uda się Bushowi rozwiązać bez niepotrzebnych ofiar i nadmiernych kosztów, o ile uda mu się zrobić znaczący krok w kierunku ustanowienia realnego pokoju w Izraelu, o ile osiągnie dodatkowe sukcesy w walce z terroryzmem to ma wielkie szanse na powtórny wybór. A wtedy będziemy mieli kolejne kilka lat dominacji amerykańskiej w polityce światowej. Jeśli przegra z reprezentantem lewicy - Partii Demokratycznej, zwolennikiem tak zwanych małżeństw homuseksualnych - Deanem, to polityka amerykańska może gwałtownie skręcić w stronę neoizolacjonizmu. Groźnego dla świata.
Groźnego ponieważ bez amerykańskiego zaangażowania w różnych częściach naszej planety mogą dojść do głosu tendencje antydemokratyczne. Daleko nie szukając, tuż za nasza wschodnią granica prezydent Putin, mający reelekcję w marcowych wyborach właściwie w kieszeni, wyraźnie zmierza w kierunku odbudowy tradycyjnego modelu władzy. Car jedynowładca dążący do powiększenia terytorium i kontrolowanej odgórnie modernizacji Imperium. Putinowi marzy się zostanie nowym Piotrem Wielkim, a za wzór skutecznej modernizacji państwa bierze on komunistyczne Chiny. Wyraźnie widzimy jak jedna po drugiej zanikają demokratyczne instytucje, jak wymuszonej unifikacji ulegają rosyjskie media, i wreszcie, jak rodząca się gospodarka rynkowa jest zastępowana przez różne formy kapitalizmu państwowego. Z drugiej zaś strony niemal tydzień po tygodniu obserwujemy wzrastające ciśnienie na byłe sowieckie republiki. Krok po kroku Białoruś, Ukraina, Mołdowa czy Gruzja stają się satelitami Moskwy, uzależnionymi gospodarczo i politycznie. A równocześnie likwidującymi wątłe elementy demokracji wewnętrznej. W roku 2004 rozegra się decydujące starcie o przyszły kształt władzy na Ukrainie. Prezydent Kuczma zamierza poddać pod głosowanie projekt zmiany sposobu wyboru prezydenta. Pragnie, aby na Ukrainie głowę państwa wybierał parlament. Taka decyzja otwierałaby możliwość wyboru Kuczmy na kolejna kadencje, albo też kontrolowanego przejęcia władzy przez któregoś z jego współpracowników. Jeśli mu się uda to będziemy mogli przekreślić całą dotychczasową politykę wschodnią Polski, gdyż na miejsce słabej i chorej, ale jednak zachowującej pozory, demokracji Ukrainy będziemy mieli ustanowioną w Kijowie azjatycką satrapię. Na Białorusi satrapia istniej już od jakiegoś czasu, ale w rozpoczynającym się roku Aleksander Łukaszenka staje wobec wyzwania jakim jest żądanie Moskwy by Białoruś przyłączyła się do Rosji. Od maja będzie płacił ceny rynkowe za gaz rosyjski, co oznacza całkowita ruinę białoruskiego budżetu i konieczność kapitulacji wobec Moskwy, lub zmiany systemu władzy, by pozyskać pomoc zachodu.
Znaków zapytania na wschodzie jest zresztą więcej. Pierwszym z nich są wybory w Gruzji i przyszłe losy państwa, o które zażarcie, chociaż po cichu rywalizują Rosja i USA. Będziemy oglądali również coraz silniejszą ekspansję Chin do Azji Środkowej, zasygnalizowaną już przez zorganizowane osadnictwo chińskie w Kazachstanie. A skoro wędrujemy na wschód, to jedna z największych niewiadomych przyszłego roku będą zachowania superdyktatora Korei Północnej Kim Dzong Ila. Kim uzbrojony w bombę atomową i obłędną ideologie może wysadzić w powietrze wszystkie nasze prognozy. Jeżeli doprowadzi do konfliktu na półwyspie koreańskim to Seul przesłoni w oczach świata zarówno Irak jak Rosję, o Czeczenii nie wspominając. Dla skomplikowania obrazu dodajmy jeszcze, że ciągle napięte pozostają relacje pomiędzy Indiami a Pakistanem, że talibowie coraz śmielej poczynają sobie w Afganistanie próbując obalić rząd ustanowiony po ich obaleniu, że w lasach Kambodżańskich świetnie czuje się partyzantka Czerwonych Khmerów.
Na koniec trzeba pamiętać o rzeczy bodaj najważniejszej. Światowa polityka straciła w ostatnich latach jakiekolwiek busole moralne. Z jednaj strony mamy przeróżnych dyktatorów i zbrodniarzy, z drugiej nagą siłę globalnej gospodarki. A pośrodku nie wspomnianych dotychczas mieszkańców Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji nie mogących liczyć nawet na tak śladową solidarność międzynarodową jak państwa europejskie lub bliskowschodnie. Będziemy więc w rozpoczynającym się roku oglądali kolejne spektakle bogatych antyglobalistów i kolejne spotkania przywódców bogatej północy. Wreszcie będziemy z niepokojem i nadzieją spoglądali w stronę Rzymu, gdzie stary i schorowany Jan Pawel II pozostaje jedną z ostatnich ostoi zasad w polityce. Będziemy modlili się o zdrowie Papieża nie tylko dlatego, że Go kochamy. W końcu poza Polską są tabuny brutalnych krytyków Ojca Świętego. Ale nawet dla nich Jan Paweł II jest gwarantem podniesienia głosu w sprawach dla współczesnego świata najważniejszych. Nie w stylu histerycznej komedyjki uprawianej przez ruch antyglobalistów, ale w powadze i poszanowaniu zasad rządzących naszą cywilizacją. Wbrew pozorom to bardzo, bardzo wiele.
Rok miniony był rokiem trudnym. Rokiem wojen, ale i rokiem nadziei na powściągnięcie międzynarodowego terroryzmu i totalitarnych reżimów. Pod sam jego koniec czytamy o aresztowaniu Saddama Husajna, ale widzimy też brutalne potraktowanie starego, przerażonego dyktatora. Oglądamy zamachy w Izraelu i czytamy o antysemickich wybrykach. To złe wróżby na rok przyszły. Wolę jednak być pesymistą i w kolejnych tekstach na łamach PK cieszyć się, że myliłem się. Bo mam ciągle cichą nadzieję na sukces rozszerzonej Europy, demokrację w Iraku i mądrą powściągliwość Ameryki.
opr. mg/mg