O takich ludziach mówi się: żal, że to pokolenie odchodzi. Odchodzą świadkowie czasów i wydarzeń, o których wiemy tylko z książek do historii. Ślady tamtych lat tak mocno wycisnęły się na ich życiorysach, że zdają się nam jakby z innego świata.
O takich ludziach mówi się: żal, że to pokolenie odchodzi. Odchodzą świadkowie czasów i wydarzeń, o których wiemy tylko z książek do historii. Ślady tamtych lat tak mocno wycisnęły się na ich życiorysach, że zdają się nam jakby z innego świata.
Do takich wyjątkowych świadków historii należy major w stanie spoczynku Stefan Michalczak ps. „Brzoza”, „Jodła”, który w lutym 2021 r. będzie obchodził 100. urodziny! Jego żona zmarła 20 lat temu, córka w ubiegłym roku.
Nasz bohater działalność patriotyczną rozpoczął w 1939 r. w strukturach Związku Walki Zbrojnej. W 1943 r. wstąpił do Armii Krajowej, zaprzysiężony przez plut. Bolesława Papi ps. „Czerw”. W AK pełnił funkcję łącznika w drużynie dywersyjno-sabotażowej działającej na terenie radomsko-kieleckim, podokręg Iłża, inspektorat Iłża „Baszta”, placówka Starachowice.
Do dziś bierze czynny udział w uroczystościach patriotyczno-niepodległościowych upamiętniających wydarzenia związane z działalnością Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego, a także w przysięgach wojskowych żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Został uhonorowany wieloma odznaczeniami państwowymi, wojskowymi i związkowymi.
– Pamiętam, gdy dostałem polecenie rozbrojenia trzech gestapowców – Polaków, którzy pracowali na korzyść Niemców. Moim zadaniem było w biały dzień zabrać ich żywcem do lasu. Miałem wtedy 23 lata, to był zaszczyt, że dostałem takie wyróżnienie – ze śmiechem wspomina nasz rozmówca.
Akcja się nie udała, a Niemcy ich rozszyfrowali. Trzeba było uciekać jak najszybciej do lasu, do partyzantki.
– Wybieram się po jednego z kolegów z naszej grupy, godzina 5.00 rano, i żeby zmylić tropy (trwała łapanka), wziąłem dwa wiadra, udając, że idę po wodę. Nieopodal stał Niemiec. Wezwał mnie do siebie. „Ręce do góry!”. A ja w kieszeni miałem rozkaz! Gdy byłem przez niego trzymany, odmówiłem Różaniec i chciałem uciekać. Okazało się jednak, że ten Niemiec to był bardzo dobry człowiek. Złapał mnie za rękę i mówi „Stój!”. Proszę sobie wyobrazić, gdyby udało mi się wtedy uciec, wpadłbym w ręce gestapowców! Matka Boska i ten Niemiec mnie wtedy uratowali – stwierdza pan Stefan.
Wspominając bogactwo życiowych przeżyć, ratunek z sytuacji, które po ludzku wydawały się beznadziejne, nasz rozmówca podkreśla jedno – zawdzięcza to obecności Matki Bożej i różańca, z którym nigdy się nie rozstawał.
– Dostałem tajną prasę. Zapomniałem wyjąć ją z kieszeni i pojechałem do pracy. W sąsiedniej wiosce zaczepił mnie gestapowiec. Ja obładowany w kieszeniach nielegalną prasą… Mówię: „Matko Boska, koniec mojego życia!”. A gestapowiec kazał pokazać dokumenty. Zapytał, gdzie pracuję… i puścił mnie. To był pierwszy taki cud – wspomina żywo pan Stefan.
Drugi przypadek, podobny, także był związany z konspiracyjną prasą. Kontrola, rewizja, a jego puszczają wolno.
– Czy to nie było dla mnie cudowne ocalenie? To na pewno zasługa różańca, który miałem zawsze ze sobą – wyznaje AK-owiec.
Jeszcze jedno wspomnienie związane z dużą łapanką na roboty do Niemiec w Starachowicach we wrześniu 1944 r.
– Mam rozkazy w kieszeni. Złapano mnie na ulicy, zatrzymało mnie gestapo. Wezwałem pomocy Matki Boskiej. Zostałem wylegitymowany i otoczony przez żołnierzy frontowych. Powiedziałem, że chcę iść do toalety (chciałem zniszczyć te rozkazy). Niemiec się już niecierpliwił i stukał w drzwi. Na co ja, że miałem problemy żołądkowe. On się uśmiał, a ja już nic nie miałem w kieszeni – wspomina pan Stefan.
Mjr Michalczak swoją działalność w strukturach AK ujawnił w 1966 r. Po wojnie przez 2 lata był inwigilowany i przesłuchiwany przez UB.
– Pamiętam, jak ubecy trzymali mnie za ręce i zmuszali do podpisania dokumentów. A ja na to: „Medalika, który noszę od dziecka, z szyi nie zdejmę i zwłok mamy z grobu nie wyciągnę. Nigdy się nie splamię żadną współpracą”. W końcu im mówię: „Dajcie mi spokój, z bandytami nie będę współpracował”. A oni na to: „Coś ty powiedział?”. Powtórzyłem. „Będziesz tego żałował”. Zdawałem sobie sprawę z tego, co powiedziałem, i że z tego powodu mogli mnie nie puścić. Ówczesny szef UB pracował u nas wcześniej w starostwie. To był dla nas nadzwyczaj dobry kolega, życzliwy. Spotkaliśmy się. A ja mówię: „Dzień dobry, panie szefie”. On zaś do swoich współpracowników: „No i co? Co z nim?”. „Nic z tego”. Co oznaczało, że nie udało się nakłonić mnie do współpracy. Ale puścili mnie. „Jeszcze ci się odechce tego, coś zaszczekał”, usłyszałem na odchodne. Nie powiedziałem ani słowa. Jednak trzeba było uciekać ze Starachowic. Pojechałem do Rzeszowa, gdzie było wielu AK-owców – wspomina pan Stefan.
Od 1992 r. pan Stefan pracuje społecznie w Światowym Związku Żołnierzy AK, pełniąc w kadencji 2018-2021 funkcję prezesa Honorowego Koła Rzeszów ŚZŻAK. Przy Zarządzie Okręgu działał także w specjalistycznych komisjach: Komisji Weryfikacyjnej, Komisji Awansów i Odznaczeń, Komisji Socjalno-Bytowej. W ramach działalności związkowej szczególnie angażuje się w propagowanie historii walk o niepodległość oraz tradycji wojskowych, tę swoją aktywność kieruje do młodzieży szkolnej, uczniów klas mundurowych, imienia Armii Krajowej oraz płk. Łukasza Cieplińskiego. Pan Stefan należy do Rodziny Jasnogórskiej, a od 25 lat – do Żywego Różańca w parafii Matki Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie, pełniąc funkcję zelatora (w parafii służył także do Mszy Świętej – aż do 90. roku życia). Należy także do Apostolstwa Pomocy Duszom Czyśćcowym i Apostolstwa Dobrej Śmierci. Odmawia zatem trzy Różańce dziennie!
Możliwość spotkania i choćby krótkiej rozmowy ze świadkiem wiary oraz najważniejszych dla naszej Ojczyzny wydarzeń XX w. jest niezwykle cennym przeżyciem. Jest też podróżą w czasie i niezapomnianą lekcją życiowej mądrości w świecie, który nieraz zdaje się chętniej koronować głupotę… Oby nasze pokolenie nie zmarnowało skarbu wiary i polskości, o które odważnie walczyło i którego z dumą broniło pokolenie majora „Brzozy”…
opr. ac/ac