Trzy Ukrainy

Analizy wyników wyborów 2007 na Ukrainie

Wyniki wyborów w państwach dawnego Związku Sowieckiego są zazwyczaj znane, zanim jeszcze wybory się odbędą. Nie tylko dlatego, że dość powszechne są wyborcze fałszerstwa. Przede wszystkim z tej przyczyny, iż mamy tam do czynienia z bardzo kulawą demokracją.

Monopol informacyjny rządzących w połączeniu z ustrojem prezydenckim daje rządzącym ogromną przewagę. A nawyki administracji, „poprawiającej" w razie czego niekorzystne dla władzy wyniki głosowań, załatwiają resztę.

Prawdziwym sukcesem Ukrainy było więc to, że w napięciu i niepewności czekaliśmy na wyniki głosowania w wyborach parlamentarnych. Nikt nie miał wątpliwości co do uczciwości wyborów. I jeżeli mówi się o słabościach kijowskiej władzy, o marnowaniu rezultatów pomarańczowej rewolucji itd., to warto zauważyć, iż prawdziwe wybory i fakt, że to parlament decyduje o rzeczywistej władzy na Ukrainie, stanowią dowód na sukces ukraińskiej rewolucji i solidną legitymację do udziału w kręgu państw demokratycznych.

Nieco mniej optymistyczny będzie obraz Ukrainy, kiedy przeanalizujemy wyniki wyborów. Dowiodły one jednego - że podziały wewnętrzne w tym kraju są bardzo głębokie. Ciągle o tym, na kogo mieszkańcy Ukrainy oddają swój głos, decyduje miejsce zamieszkania i wyznawana religia, a nie „zachodnie" kryteria polityczne. Wiadomo, że wschód Ukrainy głosował na Partię Regionów Wiktora Januko wy cza, a zachód i centrum Ukrainy na Blok Julii Tymoszenko. Bardzo charakterystyczne, że na popierany przez prezydenta Juszczenkę sojusz Nasza Ukraina zagłosowało zaledwie 14 procent obywateli.

A właśnie Nasza Ukraina była jedynym spośród poważnych ugrupowań, które próbowało prezentować jakiś realny program polityczny. Zarówno jeśli chodzi o gospodarkę, jak i w dziedzinie polityki zagranicznej. Dwie zwycięskie partie, czyli Regiony i BJuT, głosiły czysty populizm, obiecując wyborcom co tylko sobie zamarzą.

Kto jest kim

Wyborczy populizm nie oznacza jednak, że za poszczególnymi partiami nie stoi program polityczny. Partia Regionów, która uzyskała poparcie ponad 34 proc. obywateli, to reprezentacja wschodniej Ukrainy. Tej mówiącej po rosyjsku, zdominowanej przez prawosławie Patriarchatu Moskiewskiego i kierowanej w istocie przez potężnych oligarchów związanych z energetyką i przemysłem ciężkim. Ukrainy patrzącej na północ i wschód - ku Rosji. Blok Julii Tymoszenko jest partią, która dominuje na zachodzie. Jej zwolennicy mieszkają na zachodzie Ukrainy, częściej wyznają katolicyzm obrządku wschodniego (unici), częściej rozmawiają w domu po ukraińsku i są przywiązani do wartości narodowych. Ponad 30 proc. głosów na partię pięknej Julii to głosy ludzi przywiązanych do tradycji pomarańczowej rewolucji i niezadowolonych z rządów oligarchicznych. Wreszcie 14 proc. Ukraińców, zwolenników kierowanej przez byłego ministra spraw wewnętrznych Jurija Łucenkę, a w rzeczywistości przez prezydenta Juszczenkę, Naszej Ukrainy, to lepiej wykształceni mieszkańcy Ukrainy centralnej, często wyznawcy prawosławia w wersji ukraińskiej Cerkwi autokefalicznej i przede wszystkim zwolennicy szybkiego związania Ukrainy z Zachodem. Pozostałe dwie partie, które dostały się do parlamentu, otrzymały śladowe poparcie, odpowiednio 5 i 4 proc. głosów. Komuniści i blok Wołodymyra Łytwyna odwoływali się do elektoratu tęskniącego za przeszłością w wersji sowieckiej.

Opisane podziały zostały rzecz jasna nieco uproszczone, bo Julia Tymoszenko uzyskała całkiem spore poparcie na wschodzie Ukrainy. W istocie jednak są to podziały o charakterze geograficznym i cywilizacyjnym. Niestety, nakładają się one na mapę bogactwa i rozwoju i na podziały o charakterze historycznym. Geografia wyborcza Ukrainy oddaje bowiem dość dokładnie ostatnie 300 lat historii. Wewnętrzne granice przebiegają niemal dokładnie tam, gdzie biegły linie graniczne I i II Rzeczypospolitej. Twierdza Partii Regionów to okręgi Doniecki i Łużański, które nigdy w skład I Rzeczypospolitej nie wchodziły. Z kolei zachód, do linii rzeki Zbrucz, zagarnięty przez Sowiety po pakcie Ribbentrop-Mołotow, a wcześniej znajdujący się w zaborze austriackim i w II Rzeczypospolitej, jest domeną Julii Tymoszenko. Środkowa Ukraina z Kijowem jest podzielona pomiędzy te dwie opcje, ale też stanowi prawdziwy zwornik państwa.

Niebieski i pomarańczowy

Większość zachodnich komentatorów, opisując nadspodziewanie dobry wynik partii będących dziedzicami pomarańczowej rewolucji 2004 roku, które uzyskały ponad 45 proc. głosów, ucieszyła się, że na Ukrainie wygrała opcja prozachodnia. Tymczasem prezydent Juszczenko, będący owej prozachodniej orientacji symbolem i przywódcą, zaapelował po wyborach o współpracę wszystkich trzech zwycięskich ugrupowań. Wzbudziło to natychmiast protesty zwolenników pięknej Julii. Ale Juszczenko udowodnił tylko, że jest prawdziwym mężem stanu. Bo Ukraina jest podzielona i polityk myślący w kategoriach interesu narodowego musi

dążyć do jakiejś formy porozumienia pomiędzy Donieckiem a Lwowem. Co prawda większość Ukraińców deklaruje przywiązanie do idei własnego państwa, ale nie można zapominać, że rosyjski sąsiad nie porzucił wcale myśli o zdominowaniu Ukrainy. Jeśli nie uda się całej, to chociaż południowo--wschodniej. A właśnie w Doniecku, Dniepropietrowsku i Ługańsku bije dzisiaj serce ukraińskiej gospodarki. I tworząc rząd, a zwłaszcza tworząc programy polityczne rządu, nie można sobie pozwolić na odepchnięcie wschodu.

Nie bez znaczenia jest również fakt, że tą siłą, która zmierza ku modernizacji państwa, wprowadzeniu gospodarki rynkowej i zbliżeniu z Unią Europejską, są właśnie wschodnioukraińscy oligarchowie. To oni spowodowali zmianę orientacji Wiktora Januko wy cza z pro-rosyjskiej na umiarkowanie prozachodnią. Oligarchowie uwłaszczywszy się na narodowym majątku chcą teraz stabilizacji. Regulacje unijne, gwarantujące nienaruszalność własności i ograniczające ingerencję państwa w gospodarkę kiedyś przeszkadzały oligarchom w - mówiąc brutalnie - rozkradaniu majątku, teraz jednak są przez nich pożądane jako gwarancje stabilizacji. Rinat Achmetow czy Wiktor Pińczuk doskonale wiedzą, co spotkało ich rosyjskich kolegów, wiedzą, że Michaił Chodorkowski siedzi w obozie pracy. I nie zamierzają podzielić jego losu. Dlatego stali się zwolennikami orientacji na Zachód. Zdają sobie przy tym sprawę z tego, że Unia Europejska jest odbiorcą ukraińskiej stali i węgla i że tylko z Unii mogą przyjść technologie unowocześniające Ukrainę, w tym zmniejszające zależność Kijowa od rosyjskich surowców energetycznych.

Moskwa już wysłała sygnał, że nie zamierza spokojnie przypatrywać się odpływaniu Ukrainy na Zachód. Koncern Gazprom będący narzędziem polityki Kremla ogłosił natychmiast po wyborach, że zamierza podnieść ceny na gaz i „przypomniał sobie" o ukraińskim zadłużeniu za gaz. Rzecz o tyle śmieszna, że większa część gazu kupowanego przez Ukrainę pochodzi nie z Rosji, a z Turkmenistanu i jest sprzedawana na mocy oddzielnych kontraktów. Tyle że gaz ten płynie rurami należącymi do Gazpromu. I Rosjanie bezwzględnie wykorzystują swoją monopolistyczną pozycję, mając w nosie umowy zawierane przez Kijów z Aszchabadem.

Ukraińcy podczas ostatnich wyborach udowodnili, że są państwem demokratycznym. Teraz stoi przed nimi dużo trudniejsze zadanie. Stworzenia sprawnego rządu, który zdoła wprowadzić Ukrainę do rodziny państw zachodnich, nie powodując kryzysu gospodarczego ani rozpadu państwa. Z trójki czołowych polityków Ukrainy najlepiej zdaje się to rozumieć prezydent Juszczenko. Julia Tymoszenko jest skupiona na walce o władzę. A że za rok Ukraińcy będą wybierali prezydenta państwa, to można sądzić, że Julia już myśli o walce o prezydenturę. Wiele wskazuje na to, że dążeniu do najwyższego stanowiska w państwie podporządkuje swoje działania w rządzie. Tymczasem najważniejszym zadaniem rządu jest przekonywanie obywateli, zwłaszcza tych mieszkających na wschodzie, że NATO nie jest wrogiem Ukrainy (a tak wciąż myśli ponad 50 proc. Ukraińców) i że przyszłość kraju to gospodarka rynkowa i zachodnie instytucje polityczne.

Trzy Ukrainy

Futbol i gaz

Polska od dawna była dla Ukrainy przykładem sukcesu w budowaniu demokracji i wolnego rynku. Od 1 stycznia wyjazdy do Polski będą dla Ukraińców trudniejsze, bo będą obowiązywały regulacje związane z naszym wejściem do strefy Schengen. Również polskie poparcie w instytucjach międzynarodowych jest mniej warte ze względu na to, że Polska jest postrzegana - szczególnie w Unii - jako partner lekko nieobliczalny. Jednym z najważniejszych zadań dla rządu, który powstanie po wyborach 21 października w Warszawie, będzie sformułowanie nowej polityki wobec Ukrainy. Polityki, która pozwoli nam zachować rolę strategicznego partnera Kijowa w drodze na Zachód. Czas gadania w polityce wschodnioeuropejskiej się skończył. Potrzebne są realne działania - inwestycje gospodarcze wiążące Ukrainę z Europą i budowa systemu bezpieczeństwa energetycznego, który zapobiegnie stosowaniu przez Rosję szantażu gazowego i naftowego wobec sąsiadów. Szczególnie ta ostatnia kwestia wymaga od Polski aktywności i wyobraźni. Pozostaje mieć nadzieję, że nie zabraknie jej zarówno w Warszawie, jak i w Kijowie. Bo warto na zakończenie powtórzyć słowa Zbigniewa Brzezińskiego, który zawsze podkreśla, iż bez niepodległej Ukrainy polska niezależność też staje się zagrożona. Dostaliśmy wspólną szansę w postaci Euro 2012. I warto na koniec zdać sobie sprawę, że sukces Euro to warunek konieczny, by nasze starania o wejście Ukrainy do Europy zyskały realne podstawy. A klęska organizacyjna mistrzostw nie tylko grozi kompromitacją, ale również przekreśleniem na lata ukraińskiego marzenia o Europie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama