O "Dawnym ustrój i rewolucji" Alexisa de Tocqueville, na marginesie sporu o Trybunał Konstytucyjny
Niegasnący spór o Trybunał Konstytucyjny, którego kolejną, gorącą odsłonę będziemy mogli lada chwila obserwować, wzmógł dyskusję na temat sensowności samego istnienia Trybunału. Trudno w krótkim artykule omówić racje obu stron a tym bardziej zaproponować rozwiązanie. Z jednej strony sensownym wydaje się być istnienie ciała dbającego, by prawodawca przestrzegał obowiązującej konstytucji, z drugiej zaś można powziąć wątpliwość, czy grupa tak czy inaczej (zwykle pośrednio) wybranych sędziów może uchylać decyzje wybranego bezpośrednio parlamentu, którego skład jest emanacją woli suwerena, czyli narodu. A dalej, jeśli uznamy zasadność istnienia ciała kontrolującego konstytucyjność ustaw co wcale nie jest oczywiste to czy powinno to być, jak obecnie, specjalnie powołane ciało, czy też należy pozostawić te kwestie sądom powszechnym. To temat na długą dyskusję a ja chcę jedynie pokazać to, co o sądownictwie specjalnym, zwanym administracyjnym, pisał klasyk myśli politycznej Alexis de Tocqueville w swym dziele Dawny ustrój i rewolucja (LAncien régime et la Révolution).
W książce tej de Tocqueville, nazwany przez francuskiego historyka Françoisa Fureta Monteskiuszem dziewiętnastego wieku, obala wiele powszechnym mitów na temat przedrewolucyjnego ustroju Francji. W przeciwieństwie do Monteskiusza i wielu innych ówczesnych (i nie tylko) myślicieli, de Tocqueville swoje wnioski oparł nie ma intelektualnej spekulacji a na rzetelnej i dogłębnej analizie dokumentów archiwalnych. Naprawdę dużo przeczytał, wertując przez wiele lat archiwa nie tylko centralne, lecz również prowincjonalne, docierając do pism różnych szczebli urzędników i zwykłych obywateli. Kwestia sądownictwa administracyjnego jest tylko małym fragmentem jego rozważań i ten fragment chcę przybliżyć.
Autor zaczyna stwierdzeniem, że w przed rewolucją Nie było w Europie kraju, w którym sądy zwykłe byłyby mniej niż we Francji zależne od rządu; ale nie było też kraju, w którym częściej stosowano by sądownictwo wyjątkowe. Tę pozorną sprzeczność de Tocqueville wyjaśnia bardzo prosto. Król nie miał prawie żadnego wpływu na sędziów, ponieważ nie mógł ich ani odwołać, ani przenieść, ani awansować. Dlatego wygodnym było dla niego ustanowienie sądów specjalnych, złożonych z ludzi przez niego mianowanych i od niego zależnych. Podobnie jak w dzisiejszej Polsce: sędziowie są prawie tak samo niezależni od rządu i parlamentu jak w przedrewolucyjnej Francji, natomiast sądy specjalne, czyli Trybunał Stanu i Trybunał Konstytucyjny, powoływane są przez parlament przy współdziałaniu prezydenta.
Z czasem pod jurysdykcję sądów specjalnych przekazywano coraz więcej spraw, podległych dotychczas sądom powszechnym. Praktycznie przy każdym królewskim rozporządzeniu wskazywano sądy administracyjne jako właściwe do rozpatrywania spraw wynikających z ich stosowania z żelazną formułą: Zabrania się rozpoznawania ich naszym sądom i trybunałom.
Powody takich działań wyjaśnia w znalezionym przez de Tocquevillea dokumencie prowincjonalny urzędnik: Zwykły sędzia musi trzymać się sztywnych zasad, które mu nakazują potępić postępek sprzeczny z prawem; ale rada (będąca sądem specjalnym przy. ZK) mając pożytek na oku zawsze może naruszyć przepisy.
Jeszcze jaśniej pisze naczelny inżynier w sprawie dozorcy pilnującego szarwarku, czyli obowiązkowych prac przy utrzymaniu dróg, który pobił chłopa i został przez niego pozwany do sądu: Mówiąc szczerze, dozorca jak najbardziej zasłużył na naganę, ale to nie powód, by sprawa miała się toczyć zwykłym trybem; dla administracji dróg i mostów jest bowiem rzeczą najwyższej wagi, by zwykłe sądy nie rozpatrywały i nie otrzymywały skarg wnoszonych przez odrabiających szarwark na nadzorców tych robót; gdyby ten przykład znalazł naśladowców, roboty drogowe byłyby stale zakłócane przez procesy, wynikające z ogólnej niechęci, jaką ci funkcjonariusze wzbudzają.
Przytoczone cytaty dotyczą w mniejszym stopniu Trybunału Konstytucyjnego, który sam usiłuje wykraczać poza swoje konstytucyjne uprawnienia, nie czekając na inicjatywę prawodawcy, a w większym Trybunału Stanu i tu nie sposób zauważyć podobieństwa sytuacji. Trybunał Stanu został powołany przez rządzących do sądzenia tychże rządzących i, pomimo wielu afer wśród polityków III RP, nie pamiętam, by kiedyś zrobił komuś większą przykrość. Jedyny efekt to skazanie na symboliczną karę jednego z winnych dużej afery z lat dziewięćdziesiątych, zwanej aferą alkoholową. Szumnie zapowiadany proces Emila Wąsacza podobno zmierza do zakończenia postępowania przygotowawczego i wkrótce ma trafić na wokandę Trybunału. Młodszym czytelnikom przypomnę, że Emil Wąsacz był ministrem w latach 1997 2000, więc jego sprawa ciągnie się od co najmniej szesnastu lat. Przy tym tempie postępowania, spokojnie dociągnie do przedawnienia.
A co do Trybunału Konstytucyjnego, to zacytuję fragment pisma prowincjonalnego urzędnika do władzy centralnej w sprawie osądzania przedsiębiorstwa państwowego: Nie mogę dostatecznie przestrzec, jak wielką szkodę przyniosłoby administracji pozostawienie jej przedsiębiorców jurysdykcji zwykłych sądów, których zasad nie da się w żaden sposób pogodzić z ich zasadami. Heroiczny bój prezesa Rzeplińskiego przeciwko obecnie rządzącym w interesie tych, którzy powołali go na to stanowisko, stanowi doskonałe dopełnienie faktów i cytatów zebranych przez de Tocquevillea.
Wnioskiem, jaki można wyciągnąć z rozważań de Tocquevillea, a nie sformułowanym bezpośrednio przez niego, jest pozostawienie wszelkich osądów sądom powszechnym jako niezawisłym, niezależnym od władzy administracyjnej i kierujących się literą prawa. Wniosek dla Polski zbyt prosty, bo nie uwzględniający odejścia znaczącej liczby sędziów od sędziowskiego etosu. To jednak zupełnie inny temat.
Na koniec mały odnośnik do spraw bieżących. Rodzimi obrońcy demokracji, zatroskani o niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego i skarżący gdzie się da w demokratycznym świecie, widzą zamach na jego niezawisłość w sytuacji, gdy prezydent będzie mógł wybrać prezesem Trybunału nie tego sędziego, którego namaści ustępujący prezes, czyli, według nich, nie mającego poparcia większości sędziów. Otóż w kraju uchodzącym za wzorzec z Sevres demokracji a przy tym wiodącym w Unii Europejskiej, do którego kierują swe skargi i który szczerze niepokoi się upadkiem demokracji w Polsce, sposób wyłaniania prezesa tamtejszego Trybunału Konstytucyjnego określony jest w § 9 Ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Mówi on ni mniej ni więcej, tylko to, że prezesa i wiceprezesa Trybunału wybierają naprzemiennie wyższa i niższa izba parlamentu. To znaczy, że jeśli prezesa wybiera Bundestag, to wiceprezesa Bundesrat a w następnej kadencji odwrotnie. Sędziowie Trybunału nie mają tam nic do powiedzenia, nie mogą nawet przedstawić swoich kandydatów. Bowiem prezes nie jest reprezentantem sędziów wobec innych władz, lecz jedynie organizatorem pracy Trybunału.
opr. ab/ab