Arka to taki "sklep", w którym towary ustawione według wartości pieniądza niepełnosprawni poprzestawiali na swój unikalny sposób
— Arka to taki sklep, w którym towary poustawiane według wartości pieniądza niepełnosprawni poprzestawiali na swój unikalny sposób — usłyszała od Jeana Vanier, pomysłodawcy L'Arche (Arka), Aleksandra „Ala” Nawrocka. I zapragnęła mieć własny sklep.
Dochodzący z kuchni zapach gotowanej kapusty miło łaskocze nozdrza. Do obiadu została ponad godzina. Dziś będzie kapuśniak. Kuchnia w blisko 350-metrowym domu to miejsce najbardziej „towarzyskie”. To w niej mieszkańcy Arki przy ul. Polańskiej w Poznaniu dyskutują częściej niż gdzie indziej. W towarzystwie Kasi serdecznie witam się z Olą. Jej otwartość łamie jakiekolwiek obawy. Podczas rozmowy na chwilę przystaje też Grzegorz. Spieszy się. Kosiarka czeka, a trawa wysoka. Jest co kosić w blisko ćwierćhektarowym ogrodzie. Za chwilę przy obiedzie poznam wszystkich: niepełnosprawnych i ich asystentów.
Obiad w pomieszczeniu obok, przy długim, nakrytym białym obrusem stole, to najważniejszy punkt dnia. Celebracja.
— Jesteśmy jedną z nielicznych już chyba rodzin, która obiady codziennie je razem. One są dla nas bardzo ważne. I często przeciągają się do półtorej godziny — wyjaśnia mi Aleksandra Nawrocka, dla domowników po prostu „Ala”, współtwórczyni poznańskiej wspólnoty L'Arche, mózg domu przy ul. Polańskiej. Przyznaje, że od kilku tygodni mają szczęście, bo gotuje Basia, wolontariuszka, która jest w domu cztery razy w tygodniu. Kapuśniak z wielkiego gara po modlitwie intonowanej przez niepełnosprawną Alicję, 40-latkę wyglądającą na wiecznie szczęśliwą nastolatkę, nalewają sobie wszyscy na talerze. Każdy talerz, „z innej parafii”. Podobnie jak łyżki. Smakuje jednak tak samo. Wybornie. Po zupie bigos, ziemniaki. Później kawa, ciastka, delicje, które przyniosła Ula. Dziś numerem jeden są imieniny Adama. Już za cztery dni. Więc Robert musi spisać listę prezentów. Na jej szczycie dezodorant, koszulka i kwiaty. Te ostatnie od Gosi, którą Grzegorz podpuszcza, by upiekła ciasto. Skutecznie.
W domu mieszka w sumie 11 osób. Olą, Arturem, Robertem, Rafałem, Alicją, Adamem i Elą opiekują się cały dzień Gosia, Marićka, Michał i Grzegorz. Za słowo „opiekują” ruga mnie ten ostatni. — My się nimi nie opiekujemy, tylko im towarzyszymy — prostuje mnie, człowieka z zewnątrz, kleryk poznańskiego seminarium, który na urlop dziekański wybrał dom Arki. Przy kawie w kuchni pytam go o jego historię w L'Arche.
Pierwszy raz z niepełnosprawnymi umysłowo zetknął się tuż po liceum. Dwa razy. Później, będąc w seminarium. — Od razu dostajesz od nich olbrzymi kredyt zaufania. Prawie automatycznej akceptacji. Przychodzisz z myślą, że pomożesz osobom niepełnosprawnym i będziesz... OK. A tu kop. To nie ty pomagasz, a oni. Są autentyczni, naturalni i nie grają. Pomagają nam, „pełnosprawnym”, odkryć swoją niepełnosprawność — mówi Grzegorz Zbiorczyk, który w Arce zakotwiczył poprzez siostrzaną wspólnotę „Wiara i Światło”.
Z Michałem od kilku miesięcy zajmują się w domu panami. Pytam o relacje asystent-niepełnosprawny. — Ich ideał widziałem ostatnio w filmie Nietykalni. Tam bezrobotny opiekuje się niepełnosprawnym fizycznie. Relacja jest twarda, podszyta ironią, dowcipem. Człowiek się nie cacka, nie próbuje z siebie robić wielkiego opiekuna — tłumaczy. „Ala” Nawrocka, odpowiedzialna za dom, podkreśla, że mottem Arki jest nie „bycie dla”, a „bycie z”. To ona ustala grafik. Dla każdego inny. — Zależy mi, by dzień przypominał ten zwykły w rodzinie. Każdy wstaje, kiedy musi. Nie ma wspólnych śniadań. Ważne są warsztaty, które kończą się przed obiadem — wyjaśnia. Ranne towarzyszenie ilustruje Grzegorz: „Towarzyszę w porannym przygotowaniu, czasem przy goleniu, podaniu ręcznika, kontroli czasu”.
Na warsztaty jeżdżą „nowym” od 1999 r. busem. — Na jego naprawy ostatnio wydajemy tyle, że pewnie za te pieniądze można by było kupić nowy — śmieje się Kasia Szubielska, fundraiser L'Arche, prościej — pozyskiwacz funduszy. — To auto to wspólny dar Caritas niemieckiej i polskiej. Wcześniej dostaliśmy od Niemców takiego żółtego volkswagena, który wyglądał jak pomoc drogowa na autostradzie — dopełnia motoryzacyjną historię „Ala” Nawrocka. Jak przyznaje jednak poważnie Kasia, samochód trzeba wymienić.
— Nie ma elektrycznego podnośnika do wózków. Ciągłe wpychanie i spychanie ich do auta nie jest dobre ani dla tych, co wpychają, ani dla tych, co są wpychani — ucina krótko.
Na nowy bus z podnośnikiem potrzeba 100 tys. zł. To tylko jedna z potrzeb, które wylicza Kasia. Comiesięczne utrzymanie obu domów — bo oprócz tego przy ul. Polańskiej jest też oddalony od niego o 30 minut drogi dom przy ul. Żytniej — kosztuje ok. 60 tys. zł. 30 proc. tej sumy daje miasto. O resztę muszą zadbać sami. — Pieniądze pozyskujemy od przyjaciół i wyjątkowych sponsorów. Mamy taką akcję „Razem możemy więcej”, poprzez którą nasi przyjaciele wpłacają miesięcznie przynajmniej 10 zł. Dla nich to niewiele, ale dla nas, gdy takie sumy daje
200 osób, to już 2 tys. zł — uświadamia. Potrzeba też środków na ubrania, żywność i pensje. — Te ostatnie są dla tych, którzy tu pracują. Oni też muszą przecież z czegoś żyć. Jak nie dostaną pieniędzy, to zmusimy ich do odejścia, a przecież ich doświadczenie jest dla nas cenne — mówi wprost. Środki pozyskują też przez zbiórki w kościołach, zdając się na hojność wiernych. — Ludzi z otwartym sercem jest wielu, tylko muszą wiedzieć, że istniejemy — zaznacza trafnie „Ala”.
O swoim istnieniu informują codziennie i od święta. Banał, ale prawdziwy. Codziennie, bo w ramach warsztatów terapeutycznych, nie tylko strugają przepiękne drewniane świeczniki, robią breloki do kluczy, magnesy czy choćby tańczą (umiejętność w domu niezbędna przy natłoku celebrowanych imienin i urodzin) i grają na keyboardzie, cymbałkach i przeszkadzajkach, bo — jak zauważa Kasia — „mają kapitalne wyczucie rytmu”. Wychodzą też między ludzi. Do sklepu, kawiarni, na lody, kina czy teatru.
— Kiedyś zaprosiłam Olę i Alicję na lody. Wyszłyśmy do miasta, usiadłyśmy w kawiarni, a ja widziałam w ich oczach wielką radość. To było coś niesamowitego — wspomina Gosia Krzysztofik, która towarzyszy dziewczynom od półtora miesiąca. Jak przyznaje, to także dla niej było mocne przełamanie. Swoją obecność w Arce Gosia — ratownik medyczny i kierowca karetki — tłumaczy krótko: „Czuję, że jestem w dobrym miejscu, w dobrym czasie”. W majowy weekend zaprosiła wszystkich do domu na wieś na grilla. — Mama fajnie ich ugościła, był inny klimat, moje trzy psy, a oni? Mieli luz, radość. Byłam szczęśliwa — wspomina. Tego luzu trzeba nauczyć się, idąc z niepełnosprawnymi do sklepu. — To naturalne, że jak ktoś głośniej mówi, zachowuje się inaczej, to wzbudza zainteresowanie, a czasem irytację. Ale jeśli komuś to przeszkadza, to przecież to tylko jego problem — trafnie podsumowuje Grzegorz.
Okazją na przełamanie się jest 30-lecie L'Arche w Polsce. Trzy dekady temu dom Arki nie powstał wcale w Poznaniu, a w Śledziejowicach. Ten poznański przy ul. Polańskiej ma ledwie 15 lat. Pełnoletność osiągnął za to ten na Żytniej. — Świętujemy już od jesieni zeszłego roku — zauważa Kasia. Najpierw był opłatek w poznańskim kościele pw. Wszystkich Świętych, który uświetnił prof. Stefan Stuligrosz ze swoim chórem. Zaproszenie otrzymało kilkaset osób. — To nie „nasza klasa”, w której zaprasza się czasem wszystkich. Nasze zaproszenia dostali przyjaciele, którzy przez lata nam pomagali — podkreśla. Największym przełamaniem chyba jednak dla „zwykłych” ludzi był kwietniowy spektakl w Teatrze Polskim, inspirowany postacią i tekstami Jeana Vanier. Wykonali go mieszkańcy domów poznańskiej Arki oraz profesjonaliści, m.in. aktor Teatru Nowego i członkowie scholi Ventuno. — To doskonała okazja, by nas poznać, ale też by odnaleźć prawdziwy sens życia — puentuje przedstawienie „Ala” Nawrocka. Wreszcie ostatnim świątecznym przełamaniem może być piknik na poznańskiej Malcie. Może, ale nie musi. — Potrzebujemy 10 tys. zł. Nie wiadomo, czy je zdobędziemy. Jak nie... piknik będzie w naszym ogródku — kreśli alternatywę fundraiser Arki.
Zaraz przy drzwiach domu zaprasza do wejścia maleńka kaplica. Jej ściany zdobią niezwykłe malowidła. — Zaprojektowali ją nasi podopieczni Bartek i Darek. Jeden z naszych przyjaciół, Piotr Drozdowicz, przeniósł te projekty na ścianę — wyjaśnia Kasia. Przeniósł pięknie. Krótka modlitwa i wychodzimy, by nie zakłócać modlitwy Michałowi.
Do kaplicy co wtorek z klasztoru Dominikanów przyjeżdża o. Zygmunt Chmielarz, kapelan Arki. Wspólnie modlą się też na Pasterce. Na Msze św. chodzą osobno. — Trzeba trochę od siebie odpocząć — śmieje się Kasia. Wspólnie modlą się zawsze wieczorem oraz przed i po obiedzie. — Jak tu przychodzisz i dojrzewasz, to czujesz palec Boży. Myślisz, przyjdę do Arki, a przy okazji pomogę. Przy okazji to... jesteś ty — refleksyjnie zauważa Gosia. — Czasem widzę, jak skrapla się tu Ewangelia. Kazanie na górze. Osiem błogosławieństw: błogosławieni ubodzy, ubodzy w duchu. I ta modlitwa Arki na zakończenie każdej Mszy, skierowana do Stwórcy za pośrednictwem Matki Bożej, by patrzyła na tych biednych i małych — dorzuca pięknie Grzegorz. Cierpiących fizycznie wielkie katusze, ale w sercach czystych chciałoby się dodać, parafrazując wypowiedź jednego z nich: „Gdyby dziś paru radykalnych świętych miało gdzieś zamieszkać, być może wybrałoby właśnie Arkę”.
L'Arche w pigułce
L'Arche to międzynarodowa sieć wspólnot skupionych wokół osób z niepełnosprawnością intelektualną, szczególnie tych, które w wyniku zdarzeń losowych zostały osamotnione i pozbawione wsparcia. Tworzą je niepełnosprawni i asystenci (ich opiekunowie), mieszkający w domach lub pracujący w warsztatach, rodziny i osoby niezamężne.
L'Arche dąży do wewnętrznej przemiany ludzi poprzez wzajemne relacje oraz ukazywanie darów i talentów niepełnosprawnych. Dzieje się tak od blisko 50 lat, kiedy to w 1964 r. Jean Vanier — filozof, teolog i współzałożyciel ruchu Wiara i Światło — kupił mały domek we Francji, w którym zamieszkał z dwoma niepełnosprawnymi. Obecnie L'Arche to 141 wspólnot działających w 35 krajach na sześciu kontynentach, które wspierają blisko 3600 osób z niepełnosprawnością intelektualną.
L'Arche w Polsce istnieje od 30 lat. Poza pierwszym domem w Śledziejowicach, powstałym w 1981 r., są też wspólnoty w Poznaniu, Wrocławiu i Warszawie. W Polsce jest pięć domów opieki całodobowej, warsztat terapii zajęciowej i Środowiskowy Dom Samopomocy. W ten sposób wspiera się 67 niepełnosprawnych.
Chcesz pomóc? Wejdź na www.larche.org.pl
opr. mg/mg