Refleksje katechety

O nauce religii w szkole na przełomie wieków

Nauka religii w szkole dostarcza bardzo wielu ciekawych obserwacji. Życie katechety w szkole toczy się na kilku płaszczyznach. Pierwszą jest to, co dzieje się w klasie, drugą są perypetie w pokoju nauczycielskim, a swoistą i niepowtarzalną spotkania na zebraniach rodzicielskich.

Jeśli widok katechety-księdza nie budzi już w szkole wielkiego zdziwienia, to ciągle jeszcze trudno określić status quo katechety świeckiego. Dla uczniów bywa księdzem lub zakonnicą „w cywilu”, a część nauczycieli traktuje go jako ciekawy egzemplarz z obrzeża świata i Kościoła, jeśli nie wyraźnie jako persona non grata. Ilustruje to też, jaki jest poziom świadomości religijnej w naszym społeczeństwie i ile trzeba jeszcze zrobić w tym zakresie. Uogólniając, skrzywdziłbym mnóstwo osób, których szacunek i przychylność bardzo sobie cenię.

Problemy, z jakimi zwracają się uczniowie w klasie, są bardzo różnorodne. Maluch z pierwszej klasy zapyta, w jakim ornacie namalować papieża zjeżdżającego na nartach albo dlaczego Jan Chrzciciel wygląda na obrazku jak jaskiniowiec. Starsze dzieci trapią się tym, czy naprawdę Noe i inni Patriarchowie żyli tak wiele lat, a młodzież — jak długo można się całować, nie popełniając grzechu. Są to jednak pytania, które były, są i będą. Warto zwrócić uwagę na aktualne problemy, dzisiejsze znaki czasu, nauczania religii w szkole.

Ciekawym zjawiskiem charakterystycznym dla naszych dni jest — moim zdaniem — specyficzna otwartość na prawdy religijne. Może to zabrzmiało dziwnie i nigdy byśmy nie podejrzewali o to młodych przedstawicieli naszego zlaicyzowanego społeczeństwa. Zwłaszcza spora część starszych dzieci i młodzieży uważa, że tylko religia daje dziś człowiekowi szansę autentycznego spojrzenia na własne życie. Obrazującym to przykładem jest rozmowa z pewną siódmoklasistką. Dziewczyna pochodzi z bardzo biednej rodziny. Ojciec, od paru lat bezrobotny, raz po raz zagląda do kieliszka, próbuje łapać się jakichś sezonowych prac. Matka zajęta jest wychowywaniem kilkorga małych dzieci. Dziewczyna ujawnia swoje najskrytsze marzenia — chce iść do klasztoru, najlepiej od razu. Nie może wytrzymać w domu, chce się stamtąd jak najszybciej wyrwać. Oczywiście, jest to z jednej strony szalony gest rozpaczy, objawiający jej desperację i sytuację bez wyjścia. Wymaga to dyskretnej próby oczyszczenia motywacji, podpowiedzi, że powołanie zakonne to specjalny dar Boży, który trzeba rozeznać na modlitwie. Z drugiej strony dramat ten ukazuje, jakie wartości jeszcze naprawdę dla tej dziewczyny się liczą. Znajduje ona oparcie w tym, co uważa za najtrwalsze i najprawdziwsze.

Kryzys autorytetu i pojmowania wolności, nasilająca się w wielu kręgach niesprawiedliwość społeczna powodują, że dzieci żyją problemami swoich rodziców. Bezrobocie, brak mieszkania, wzrastające dysproporcje między bogactwem jednych a ubóstwem drugich. Zupełnie osobnym rozdziałem są narastające uzależnienia i nałogi. Stąd też ogromna wrażliwość na sferę ekonomiczną życia Kościoła i dokładne lustrowanie autentyczności ewangelicznej jego działań i zabiegów. Istnieje w tym miejscu szeroka płaszczyzna świadectwa. Ewangelia i ideały chrześcijaństwa zawierają trwałe i bezcenne wartości, które wbrew pozorom ogromnie pociągają młodych.

Trudno budować na jednym czy paru przypadkach całych teorii, ale to właśnie pojedyncze zdarzenia, te autentyczne, z życia wzięte, ujawniają symptomy czegoś nowego albo przynajmniej godnego wspomnienia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama