Klucz do prawdziwej odnowy

Jakie były motywacje kard. Stefana Wyszyńskiego, gdy ostrożnie wprowadzał reformy Soboru Watykańskiego II?

Prymas Tysiąclecia nie miał wątpliwości, że wiele żądań i postulatów formułowanych także  pod jego adresem w okresie po zakończeniu Soboru, opierało się na fałszywej diagnozie sytuacji Kościoła i było drogą donikąd. W chaosie reformatorskich wniosków, odległych nieraz od rzeczywistego nauczania Soboru, przypominał, że prawdziwa odnowa polega na znalezieniu komunii z obecnym w Kościele Chrystusem.

W wielu wypowiedziach komentujących i oceniających sposób realizowania przez Prymasa wskazań Soboru Watykańskiego II, w szczególności zaś poświęconych jego stanowisku wobec  reformy liturgicznej, przeważa pogląd, jakoby kardynał Wyszyński okazywał powściągliwość z przyczyn czysto taktycznych, po to, aby w warunkach komunistycznej opresji nie eskalować w Kościele napięć, które mogliby z łatwością wykorzystać przeciw niemu jego wrogowie. Ponadto  w   opiniach formułowanych wielokrotnie zwłaszcza przez katolickich intelektualistów, Prymas hamował zmiany z powodu słabości polskiego katolicyzmu, który odznaczał się generalnie powierzchownością, niskim stopniem świadomości wiary i emocjonalnym przywiązaniem do tradycji. Sobór, zgodnie z tą argumentacją, wskazał Kościołowi w Polsce zbyt ambitne zadanie, dlatego Prymas musiał dostosować, przykroić wielkość jego nauczania do szczupłych rozmiarów percepcji Polaków. Powyższa diagnoza jest jednak w znacznej części mylna.

Nie oportunizm, lecz racje zasadnicze

Poza tym, że niesprawiedliwie odnosi się do religijnej i duchowej inteligencji polskich katolików oraz przecenia osiągnięcia luminarzy myśli zachodniej, nie zauważa rzeczy najistotniejszej. Tej mianowicie, że postawa zajmowana przez Prymasa nie była łagodzącą impet gwałtownych przeobrażeń asekuracją, ale wystąpieniem pasterza Kościoła, który w pełni zdawał sobie sprawę, czym jest tradycja i ciągłość nauczania wiary i postanowił świadomie jej bronić przed ofensywą modnych nowinek, płytkich i przemijających, a zarazem niebezpiecznych, bo zwodniczo przykuwających uwagę do spraw spektakularnych z pozoru, w istocie przesłaniających obecność w Kościele samego Boga.

Krótko mówiąc sceptycyzm kardynała Wyszyńskiego względem posoborowych innowacji nie wynikał zaledwie z przyziemnego pragmatyzmu, z przyczyn natury  „polityczno-socjologicznej”, jedynie z obawy przed rozgrywaniem Kościoła przez komunistów. Wynikał z racji zupełnie zasadniczych. Z odpowiedzialności i troski o zachowanie nieuszczuplonego depozytu wiary. Z wierności wobec misji i charyzmatu katolickiego biskupa. W naszych czasach, gdy wielu zdążyło już przyswoić sobie ratzingerowski termin „hermeneutyka ciągłości”, gdy w żywej pamięci Kościoła pozostaje niestrudzone, prorocze nauczanie Benedykta XVI wytrwale przypominającego, że to Bóg, a nie cokolwiek innego, jest najważniejszy, że liczą się Jego wola i prawo, nie zaś przejściowa koniunktura, doraźne ludzkie oczekiwania i manipulacje, tym wyraźniej widać jak bardzo rację miał Prymas nie ulegając presji entuzjastów reformy. Powtarzane w nieskończoność, wygłaszane z charakterystyczną pewnością siebie oceny przypisujące Prymasowi ciasny autokratyzm, katolicyzmowi Polaków zaś ignorancję i zacofanie same grzeszą krótkowzrocznością, powierzchownością i przede wszystkim typową dla nowoczesności pychą.

Prawdziwa odnowa to więź z Chrystusem

Prymas Wyszyński bezbłędnie rozpoznał i trafnie ujął istotę posoborowej gorączki reformatorskiej, nieustanną, rodzącą zamęt pokusę zmian, dążenie, aby pozorem aktywności za wszelką cenę odwrócić uwagę od rosnącej coraz to bardziej obojętności wobec Boga. W 1972 roku przemawiając w Rzymie, zauważył: „Ileż energii włożono w porządkowanie instytucji Kościoła, w dokonywanie zmian różnych form administracji kościelnej, w to «przestawianie mebli» w Kościele Bożym”. Wypowiedź zasługuje na przytoczenie dłuższego jej fragmentu.

Oto dalszy jej ciąg: „Zdawało się wielu ludziom, że przez taki właśnie wysiłek dopełniają czegoś ważnego. A tymczasem można wszystko poprzestawiać, można wszystko urządzić inaczej, postawić nawet na głowie — i nie będzie to jeszcze odnowa soborowa. Jest to tylko pokusa dla umysłów płytkich, którym wydaje się, że dokonują czegoś doniosłego, gdy zmieniają formy ustalone, zwane tradycyjnymi. (...) Ogromna pokusa posoborowa właśnie na tym polega, że ludzie zastanawiają się, w jakim kącie Kościoła ustawić Chrystusa. «Pokusa posoborowa» polega na tym, aby Go niejako nie widzieć; aby widzieć wszystko inne, co ma jakiekolwiek tradycyjne wymiary, lecz nie widzieć Chrystusa; aby przymknąć na Niego oczy i nie być przez zbytnie uwydatnianie mistycznej obecności Chrystusa i Jego działalności posądzonym o tradycjonalizm. Bardzo często ludzie bezsilni, którym brak jest argumentów, tworzą sobie slogany, z pomocą których mogą dobić umysły niewyrobione. Największe klęski ponosi w tej sytuacji inteligencja świecka, która rwie się do zrozumienia swego miejsca w Kościele. Tymczasem przez nieustanne «przestawianie mebli» w Kościele odwrócono jej uwagę od problemu istotnego, że prawdziwa odnowa to niejako obudzenie w naszym życiu Chrystusa i nawiązanie kontaktu osobistego i społecznego z Tym, który w Kościele jest, żyje, zawsze skuteczny i owocny, nie podlegający różnym kryzysom”.

Kościół należy do Niego

Przywołane wystąpienie zawiera kilka kluczowych spostrzeżeń, których wagę docenić można po latach. Po pierwsze w słowach Prymasa dochodzi do głosu świadomość, że w Kościele nieustannie obecny jest Jezus Chrystus, że Kościół jest Jego, a nie nasz, a jeśli również nasz to tylko dzięki temu, że Jego, dzięki naszej osobistej i społecznej, sakramentalnej więzi z Jezusem. Kościół nie przestał być dziełem Bożym i żywą obecnością Chrystusa. Jeśli o tym zapominamy, jeśli tracimy z oczu władzę Chrystusa nad Kościołem, to zaczynamy się w nim po swojemu rządzić i panoszyć. Traktujemy Kościół jak ludzki, ziemski projekt i instytucję i robiąc wokół siebie wiele szumu „przestawiamy meble”. Wciąż coś poprawiamy, zmieniamy, powołujemy jakieś struktury, komisje, organy, organizujemy konferencje i sympozja, wydajemy dokumenty, deklaracje, odezwy, komunikaty, stwarzamy nadającą samej sobie ważność, samonapędzającą się biurokrację. Bywa, że upodabniamy Kościół do ciała politycznego. Albo widzimy w nim jakąś osobną partię bądź organizację pożytku publicznego (np. dobroczynną), albo to w jego wnętrzu dopatrujemy się istnienia walczących ze sobą frakcji, kierujących się logiką partyjnego interesu i władzy. Niektórzy jeszcze gotowi są traktować Kościół jak przedsiębiorstwo, firmę, która ma przynosić zysk i którą można poddać regułom właściwym dla działalności biznesowej.

,Przestawianie mebli” w Kościele wywołuje na ogół dobre wrażenie na zewnątrz, ponieważ daje efekt pracowitości, aktywności, zaangażowania. Łatwo jest wpaść w pułapkę podyktowanej przezeń i premiowanej w oczach świata logiki. Bardzo często jednak za fasadą wszechstronności, otwartości i pragmatyzmu czai się rozproszenie i czcza pustka. Bardzo często jest tak, że dużo się dzieje, ale brakuje pamięci o obecności Chrystusa. Prymas mówi o arogancji tych, którzy wiele czynią, nie pytając Jezusa o zgodę i upoważnienie, którzy zachowują się tak, jakby w domu Bożym czyli Kościele Chrystusa byli sami, którzy „przestawiając meble” nie liczą się z Gospodarzem, mało tego, nawet Jego samego chcieliby „ustawić w kącie”, dostosować do swoich małych pomysłów i wymagań. Upomina ludzi, którzy sądzą, że wiedzą lepiej i mogą zrobić więcej niż sam Bóg.

Teologia Mistycznego Ciała

Nie przypadkiem też Prymas Polski wspomina o mistycznej obecności w Kościele Chrystusa, którą postępowi komentatorzy utożsamiali z przebrzmiałym tradycjonalizmem. Przywiązanie do teologii Mistycznego Ciała zarzucała Kardynałowi Stanisława Grabska. Pisała, że Prymas był w niej  wychowany, był „wpatrzony w Piusa XII — bardzo go kochał i jego teologię Kościoła hierarchicznego, po prostu nią żył”. I dlatego hamował realizację Soboru, „bał się ją za szybko wprowadzić”. Prymas tłumaczył grupie świeckich katolików i progresywnych teologów, że Sobór wysunął na plan pierwszy obraz Kościoła jako ludu Bożego, ludu pielgrzymującego, będącego w drodze, ponieważ eklezjologia Ciała Mistycznego z encykliki Piusa XII (Mystici Corporis), była zbyt trudna do przyjęcia, oznaczała zbyt duże wyzwanie dla mentalności epoki. Grabska do stanowiska Kardynała odnosi się krytycznie, ale dopiero posoborowa twórczość teologiczna Josepha Ratzingera, jego dowartościowanie teologii Mistycznego Ciała jako szczytowej wypowiedzi Nowego Testamentu na temat Kościoła pokazuje, ile słuszności było po stronie Prymasa, jak bardzo miał rację trwając w swoim przywiązaniu do tradycyjnej eklezjologii.

Postęp polega na świętości

Prymas wiedział, że wieczne „przestawianie mebli” jest działalnością zastępczą, która niejednokrotnie maskuje oziębłość i słabnącą wiarę. Był pewien, że przyszłość Kościoła rozstrzyga się nie na forum zewnętrznej aktywności i przy poklasku postronnych obserwatorów, ale w szukaniu zjednoczenia z Chrystusem w modlitwie. Do inteligenckich rzeczników postępu mówił tak: „Żądając od Kościoła postępu, pamiętajcie, że «postęp w Kościele nie oznacza nowość, ale świętość». To nie bezpłodna, ustawiczna dyskusja, produkcja słów, gonienie za nowością, zmianą, podważanie wszystkiego, co było i jest, ale osobista świętość. A świętość zaczynamy od samego siebie. (...) Chcecie być nauczycielami całego świata — zostańcie świętymi!”. Świętość to wiarygodność, świętość to prawdziwy autorytet. To święci, ci którzy pozostali niewzruszenie wierni Chrystusowi, bo wybrali „najlepszą cząstkę”, rozpoznali „jedyną konieczność”, byli i są prawdziwymi reformatorami i obrońcami Kościoła. Pod tym przekonaniem Prymasa Tysiąclecia z łatwością podpisaliby się Joseph Ratzinger — Benedykt XVI oraz jego duchowy spadkobierca kard. Robert Sarah. Z pewnością znaleźliby z Prymasem wspólny język!

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama