Bóg i "Niniwici"

O księdze Jonasza - jej historyczności czy też ahistoryczności oraz o łaskawości Boga

 

Anna Świderkówna

BÓG I "NINIWICI"

 

Tylko w Ewangelii św. Łukasza znajdujemy króciutkie opowiadanie o niegościnnym przyjęciu, jakie spotkało Jezusa w pewnym miasteczku samarytańskim, gdzie odmówiono Mu noclegu jedynie dlatego, że szedł do Jerozolimy. Samarytanie bowiem do dziś wierzą, że czcić Boga należy nie w Jerozolimie, lecz na ich świętej górze Garizim. Uczniowie Jezusa byli wielce oburzeni. Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, nie na darmo nazwani przez swego Mistrza "Synami gromu", wręcz zapytali: "»Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli: Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich?« Lecz On, odwróciwszy się, zgromił ich." A kilka rękopisów podaje nawet słowa tej nagany: "Nie wiecie, jakiego ducha jesteście! Syn Człowieczy nie przyszedł, żeby ludzi zgubić, ale żeby ich zbawić" (Łk 9, 51-55).

Czytając ten tekst, sądzimy, że go w pełni rozumiemy. Jezus nie jest tyranem, który chciałby się mścić w sposób tak okrutny za zwykłą niegościnność. Zapominamy jednak, że Synom gromu chodziło o coś znacznie poważniejszego. Samarytanie byli w ich oczach nieczystymi heretykami, nie tylko nieprzyjaciółmi Izraela, lecz także bluźniercami, obrażającymi swoim błędnym kultem Najwyższego. Tymczasem Jezus najwyraźniej myślał inaczej. On to przecież napominał: "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni" (Łk 6,37). Trudno się zatem dziwić, że sam postępował według głoszonych przez siebie zasad.

Zrozumiałby Go dobrze żyjący jakieś czterysta lat wcześniej autor Księgi Jonasza. Jest to księga naprawdę maleńka, w naszych Bibliach liczy sobie zazwyczaj zaledwie dwie strony, i to niepełne, ale jest to zarazem prawdziwe arcydzieło, istna perełka literatury światowej. My tego zazwyczaj nie dostrzegamy. Przeszkadza nam nie tyle fakt, że czytamy ją nie w hebrajskim oryginale, lecz w jakimś lepszym lub gorszym tłumaczeniu (przekładów doskonałych po prostu nie ma), ile raczej trudności w uchwyceniu, o co w niej naprawdę chodzi. Niewierzący widzą w tej historii fantastyczną baśń lub legendę o nieposłusznym proroku, którego z polecenia Wszechmocnego połknęła wielka ryba, by go po trzech dniach i trzech nocach wyrzucić na ląd całego i zdrowego. Przez niego omal nie zatonął statek, na którym próbował uciec przed Bogiem, dlatego też nazywano "Jonaszem" kogoś, kto - jak się zdawało - przynosił pecha swoim towarzyszom. Dalszy ciąg tej opowieści jest na ogół dla tego rodzaju czytelników niezbyt zrozumiały i dlatego mniej interesujący.

Chrześcijanie natomiast przez długie wieki ani przez chwilę nie wątpili, że każde opowiadanie w Biblii musi być tekstem historycznym, relacjonującym z bezwzględną dokładnością to, co się rzeczywiście wydarzyło. Nikt nie zdawał sobie dawniej sprawy, że istnieje niezliczone bogactwo gatunków i form literackich, z których każdy i każda może się stać naczyniem Bożego objawienia, wszystkie bowiem wyrażają własną prawdę i pełnią własną funkcję w życiu kulturalnym i duchowym. A dla wierzących (i niewierzących) jest chyba oczywiste, że nie mamy prawa Bogu przepisywać, co Mu wolno, a czego nie wolno i w jaki sposób powinien do nas przemawiać.

Historycznego proroka Jonasza spotykamy zaledwie w jednym wersecie Drugiej Księgi Królewskiej (2 Krl 14, 23). Dowiadujemy się tam o nim, że był synem Amittaja i pochodził z Gat-ha-Chefer, żył zaś za panowania Jeroboama II, to jest mniej więcej w I połowie VIII w. przed Chr., w królestwie północnym, zwanym także królestwem Izraela. I to jest wszystko, co o nim wiemy. Księga, która nosi jego imię, znajduje się wprawdzie wśród ksiąg Dwunastu Mniejszych Proroków, lecz już na pierwszy rzut oka widać, że Jonasz jest tylko jej bohaterem, a nie autorem. Stanowi ona bowiem nie jakiś zbiór napomnień czy wyroczni, lecz nader zręcznie skonstruowaną opowieść o losach bardzo szczególnego proroka.

W opowieści owej nie chodzi też o przedstawienie wydarzeń historycznych. Powstała, jak wskazuje jej język, zapewne w IV (a może w V?) w. przed Chr. Niniwa, stolica króla asyryjskiego, zburzona w 612 roku, była dla rzeczywistego autora tej księgi już tylko na wpół legendarnym miastem z zamierzchłej przeszłości. Symbolizuje ona tutaj cały świat pogański, dlatego też musi być tak zdecydowanie zła i tak ogromna (trzy dni marszu - około 60 do 80 km!). Warto przy tym dodać, że w epoce nawykłej do wszelkiego rodzaju okrucieństw Asyryjczycy wsławili się okrucieństwem zgoła wyjątkowym i pamięć o tym długo pozostała żywa. Można natomiast przypuszczać, że w czasach, kiedy żył autor Księgi Jonasza, nikt już nie zdawał sobie sprawy, że król Asyrii nie nazywał się nigdy królem Niniwy, a jego poddani byli to Asyryjczycy, nie "Niniwici".

Tak więc Księga Jonasza nie jest z pewnością księgą historyczną. Chrześcijaninowi nasuwają się tu niekiedy pewne wątpliwości: przecież Jezus w Ewangeliach powołuje się na "znak Jonasza" (Mt 12, 38-40; 16,4; Łk 11, 29-31)! Odpowiedź jest prosta: i my dzisiaj także powołujemy się nieraz na dobrze znanych bohaterów powieści lub dramatów, mówiąc na przykład o Kmicicu czy Hamlecie, i to tak, jakby należeli oni w pełni do rzeczywistej historii.

Autorowi Księgi Jonasza nie chodziło jednak bynajmniej o to, co zdarzyło się lub nie zdarzyło w przeszłości, lecz o jego własną teraźniejszość, o ludzi, którzy wokół niego żyli i, przekonani o słuszności swego rozumowania, nie potrafili już słuchać Boga, a, wręcz przeciwnie, Jego również chcieli o tej słuszności przekonać. Dla nich to właśnie napisał owo pouczające opowiadanie o Jonaszu, podobne nieco do przypowieści ewangelicznych. Chodzi w nim przede wszystkim o pouczenie o charakterze profetycznym, wskazujące na istotny sens wydarzeń i na działanie samego Boga. Można by powiedzieć, że jest to "teologia narracyjna".

"Jahwe skierował słowo do Jonasza, syna Amittaja" (Jon 1,1). Oto całe wprowadzenie. Nie ma tu, jak w innych księgach prorockich, żadnej próby umieszczenia w czasie tego, co się działo, a Jonasz określony jest tylko imieniem ojca. Autor nie nazywa go nawet prorokiem i nie wspomina o jego pochodzeniu. Już to powinno wystarczyć, by nas uprzedzić, że wchodzimy w sferę ponadczasową, w pewnej mierze ahistoryczną.

Akcja rozgrywa się kolejno jakby na dwóch scenach: na morzu (i w morzu, rozdziały 1 i 2) i w Niniwie (rozdziały 3 i 4). Główna rola przypada przez cały czas Bogu. On też ostatecznie wszystkim kieruje, choć na początku może się zdawać, że jest inaczej. Jonasz jest partnerem Boga, lecz partnerem niechętnym, opornym i upartym. Posłany przez Pana, żeby udał się do Niniwy i głosił tam wezwanie do pokuty, wstaje co prawda od razu i od razu rusza w drogę tak, jak by to uczynił każdy inny prorok, ale rusza w kierunku dokładnie przeciwnym, na zachód zamiast ku wschodowi. Chce bowiem uciec "jak najdalej od Jahwe" i w porcie Jafo (dziś Jaffa) wyszukuje sobie statek, który płynie do Tarszisz, czyli "na koniec świata" (bo nazwa tego rzeczywistego portu na zachodnim wybrzeżu Hiszpanii na ogół takie właśnie ma znaczenie w Biblii).

Prorocy nieraz bronili się przed powołaniem. Żaden z nich nie powiedział jednak Bogu tak zdecydowanie "nie", jak czyni to Jonasz. Dlaczego w ten sposób postępuje? O co mu właściwie chodzi? Autor, świadomy sztuki pisarskiej, mówi na początku bardzo niewiele, tyle tylko, ile trzeba, by spotęgować napięcie. Dopiero pod koniec sam Jonasz wyjawi czytelnikowi całą prawdę.

Kiedy statek Jonasza wypływa na morze, Bóg zsyła straszliwą burzę. Pogańscy żeglarze modlą się, każdy do swego boga, ale to wszystko nic nie pomaga. Jonasz, zbudzony przez kapitana, wie od razu, że to on jest przyczyną tego zagrożenia. Tłumaczy żeglarzom, że muszą go wrzucić do morza. Ci decydują się na to dopiero wtedy, gdy widzą, że nie ma innego wyjścia. Wówczas burza natychmiast się uspokaja, oni zaś składają Jahwe ofiarę dziękczynną.

Jonasz był pewny, że zginie, ale Bóg sprawił, że wielka ryba połknęła go i po trzech dniach i trzech nocach wyrzuciła na ląd tak, jak chciał tego Jahwe. Teraz nasz prorok już nie ma żadnej ucieczki. Wbrew swojej woli idzie zatem do Niniwy i oznajmia tam zgodnie z poleceniem Boga, że "jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona" (Jon 3,4). Owe "czterdzieści dni" to w Biblii liczba symboliczna wskazująca na okres przygotowania, postu, pokuty. W tej zapowiedzi kryje się już także zalążek nadziei. Jest to czas dany Niniwitom do opamiętania. I oto dzieje się rzecz niesłychana. Jonasz potrzebował trzech dni, żeby przejść całą Niniwę, ale wystarczył dzień jeden, aby ci poganie od razu się nawrócili, "uwierzyli Bogu, ogłosili post i oblekli się w wory [strój pokutny], od największego do najmniejszego". Także sam król rozpoczął pokutę i nakazał surowy post wszystkim, przebywającym w Niniwie, ludziom i zwierzętom. Wszyscy, ludzie i zwierzęta, mają oblec się w wory i żarliwie wołać do Boga (Jon 3, 5-9). Ta powszechna pokuta jest niejako błaganiem zwróconym do Wszechmocnego, by okazał miłosierdzie skazanym na zagładę. "I pożałował Bóg niedoli, jaką im zagroził, i nie zesłał jej na nich" (Jon 3,10).

To jednak Jonaszowi bardzo się nie spodobało: "O Jahwe, czyż nie to miałem na myśli, będąc jeszcze w moim kraju? Postanowiłem uciec do Tarszisz, ponieważ wiem, że jesteś Bogiem łaskawym i miłosiernym, nieskorym do gniewu, pełnym miłości i litującym się nad niedolą" (Jon 4,2).

Tak oto dowiadujemy się z ust samego Jonasza, dlaczego próbował uciec przed swym Bogiem. Nie dlatego wcale, jak niekiedy myślimy, że przeląkł się nazbyt niebezpiecznej misji. Nie, on uciekał, bo wiedział, że Jahwe jest "Bogiem łaskawym i miłosiernym"... Przyznaję, że gdy po raz pierwszy to przeczytałam, doszłam do wniosku, że teraz już naprawdę nic nie rozumiem.

Otóż synowie Izraela od wieków wyglądali z upragnieniem Dnia Jahwe, kiedy to Bóg ukarze wreszcie wszystkich bezbożników, przy czym nie wątpili ani na chwilę, że oni sami w Dniu owym dostąpią Jego miłosierdzia. Nie przychodziło im na ogół nawet do głowy, że miłosierdzie to mogłoby objąć także i pogan. A przekonanie to było głęboko w ich sercach zakorzenione, mimo że już w połowie VIII w. przed Chr. Amos, najstarszy z proroków, których księgi się zachowały, ostrzegał, że nadchodzący Dzień Jahwe nie przyniesie im tryumfu, lecz klęskę i żałobę. Daremnie się łudzą, że Pan rozprawi się z ich wrogami tylko dlatego, że są ich wrogami. Zapomnieli, co oznacza wybranie i do czego zobowiązuje ich Przymierze. Toteż będzie z nimi tak jak z człowiekiem, który uciekał przed lwem, a napotkał niedźwiedzia, a gdy zdyszany wpadł wreszcie do bezpiecznego, jak sądził, domu, został tam znienacka ukąszony przez jadowitego węża. "Dzień Jahwe jest ciemnością, a nie światłem!" (Am 5, 16-20). Amos był oczywiście pewny, że Bóg zaprowadzi wszechwładnie swoją sprawiedliwość, lecz będzie to sprawiedliwość inna niż jej w swym zadufaniu oczekiwał naród wybrany, sprawiedliwość dla wszystkich pokrzywdzonych i dla wszystkich krzywdzicieli, zarówno wśród ludów pogańskich, jak i w Izraelu.

Nauka ta okazała się jednak trudna i dlatego autor Księgi Jonasza próbuje powrócić do niej inną drogą. Jego bohater najwyraźniej wie lepiej od samego Boga, gdzie jest słuszność i kto na litość na pewno nie zasługuje. Od początku pragnie zagłady znienawidzonej Niniwy. Jego Jahwe jest Bogiem łaskawym i miłosiernym jedynie dla narodu wybranego i prorok pragnie Go zmusić, aby takim pozostał, wszystkich zaś wrogów Izraela sądził zawsze jako surowy Pan nieugiętej sprawiedliwości i należytej pomsty. Znając jednak obyczaje swojego Boga, od początku się też obawia, żeby w ostatniej chwili nie cofnął karzącej ręki. Woli zatem uciec jak najdalej od Jego głosu, w nadziei, że w ten sposób uda mu się przeszkodzić, by nie okazał się "Bogiem łaskawym i miłosiernym" również dla Niniwitów.

Przyszedłszy wreszcie do ich miasta, głosi, zapewne z zapałem, wyrocznię sądu i zagłady. Wyrocznia ta jednak się nie spełnia, gdyż wbrew najszczerszym intencjom Jonasza doprowadza do błyskawicznego nawrócenia pogan, a tym samym i aktu łaski ze strony Boga. Prorok, którego słowa się nie spełniają, nie widzi już sensu swego życia. Prosi więc Boga o śmierć.

Jahwe nie podejmuje dyskusji z Jonaszem. Pyta go tylko: "czy słusznie się gniewasz?" (Jon 4,4). W taki to sposób autor Księgi, obnażając najbardziej skryte myśli swego bohatera, daje nam klucz do zrozumienia całej opowieści. Teraz już może przejść spokojnie do swego rodzaju podsumowania, do końcowego sporu proroka z jego Bogiem.

Jonasz siada na wschód od Niniwy, pod szałasem, który sam sobie sporządził, i stąd obserwuje miasto. Czyżby miał jeszcze nadzieję, że Niniwici znużą się pokutą albo że Jahwe się rozmyśli? Nic takiego jednak się nie dzieje. Ogarnia go zatem zniechęcenie, żal i gniew coraz większy. I wówczas właśnie Jahwe podejmuje trójetapową próbę pouczenia swego upartego proroka.

Najpierw Bóg sprawił, że w ciągu jednej nocy nad głową Jonasza wyrósł krzew rycynusa, wysoki i z wielkimi liśćmi, zapewniający mu tak bardzo pożądaną osłonę przed palącym słońcem. Roślina ta wszakże jest bardzo delikatna. Toteż Jonasz niedługo będzie się cieszył swym zielonym parasolem. O świcie dnia następnego "Bóg zesłał robaczka" i krzew, nadgryziony przez niego, wnet usechł. Nieco później Bóg "zesłał" jeszcze gorący pustynny wiatr wschodni. Jonasz jest bliski omdlenia. Bóg pyta go wtedy, czy słusznie się gniewa z powodu uschnięcia cudownej rośliny. A choć prorok twierdzi nadal, że gniewa się słusznie i to aż do śmierci, Bóg właśnie z historii tego rycynusa wywodzi swoją końcową, zaskakującą wypowiedź:

"Tobie żal rośliny, w którą nie włożyłeś żadnego trudu ani nie zabiegałeś o to, żeby rosła. Była córką jednej nocy i jednej nocy zginęła. A czyż mnie nie musi być żal Niniwy, wielkiego miasta, gdzie żyje więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie umieją odróżnić ręki prawej od lewej, a ponad to takie mnóstwo zwierząt?" (Jon 4, 10-11).

"Sto dwadzieścia tysięcy" to tyle co "bardzo wiele". A jeśli ludzie ci "nie umieją odróżnić ręki prawej od lewej", znaczy to, że nie dojrzeli w swoich sądach, nie nauczyli się jeszcze odróżniać, co jest złe, a co dobre, a tym samym mniejsza jest ich odpowiedzialność i wina. Oni to właśnie - a z nimi także i zwierzęta - budzą współczucie Jahwe. I Bóg zaprasza proroka, by to współczucie z Nim podzielił.

Pytanie końcowe pozostaje bez odpowiedzi. Zwraca się ono bowiem nie tyle do tytułowego bohatera opowieści, ile raczej do jej czytelnika lub słuchacza. Każe mu zastanowić się, czy przypadkiem nie jest podobny do Jonasza, nie dostrzega, że poganie bywają czasem pobożniejsi od niego, i nie pozwala Bogu być Bogiem, bo sam skazał już na zagładę jakichś Niniwitów.

Jahwe jest nieskończenie łaskawy i dla Niniwy, i dla swego upartego proroka. Wielce cierpliwie usiłuje mu wytłumaczyć, że jest Bogiem nie tylko Izraela, lecz również wszystkich ludów świata, że kochając naród wybrany, nie stał się jego wyłączną własnością, gdyż kocha także i tych, którzy Go nie znają, a swoją czułą troską obejmuje nawet i zwierzęta.

Ostrzej niż Jahwe Jonasza potraktował Jezus swoich uczniów pragnących ściągnąć z nieba ogień na niegościnnych Samarytan. Nie próbował ich wcale przekonywać, ale surowo zgromił. Sądził najwidoczniej, że powinni znać Go już lepiej. Cóż by zatem powiedział nam, którzy po tylu wiekach często zapominamy, że On sam był zapowiedziany jako "światłość dla pogan" (Iz 49,6; Łk 2,32), a my - także dzisiaj - mamy być Jego świadkami nie tylko między sobą, lecz również "i w Samarii, i aż po krańce ziemi" (Dz 1,8), bo naszym zadaniem jest "czynić uczniami wszystkie narody" (Mt 28,18), "narody" zaś w Biblii to tyle, co "poganie". Nie darmo przecież św. Paweł mówi, że "nie ma już Żyda ani poganina (...), wszyscy bowiem jesteście jednym w Chrystusie Jezusie" (Ga 3, 28).

 

ANNA ŚWIDERKÓWNA, ur. 1925, prof. dr hab., historyk, papirolog, popularyzatorka wiedzy o kulturze starożytnej, tłumaczka poezji greckiej i łacińskiej. Ostatnio wydała: Rozmowy o Biblii (wyd. III - 1996), Rozmów o Biblii ciąg dalszy (1996).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama