Czym są Ewangelie? Jak spisano Ewangelie?
W samym sercu hrabstwa Kent, na zboczu wzgórza opadającego łagodnie z North Downs [1] ku płaskiej antyklinie Weald, usadowiła się duża wiejska rezydencja. Chartwell, bo taką nosi nazwę, był wiejskim domem Winstona Churchilla od 1922 roku do jego śmierci. Budynek, należący obecnie do National Trust [2], wiele mówi o człowieku, który w mrocznych dniach drugiej wojny światowej był premierem Wielkiej Brytanii. Wnętrza są obwieszone jego autoportretami oraz zdjęciami i wizerunkami wykonanymi przez innych artystów, którzy za pomocą obiektywu lub pędzla próbowali uchwycić coś z osobowości tej wielkiej postaci.
Jest tu zdjęcie Churchilla-męża stanu odbywającego naradę z sojusznikami, w tym z prezydentem Rooseveltem. Twarz tego pierwszego wyraża zaciętość i determinację, ponieważ na jego barkach spoczywają losy świata. W ciemnym garniturze i krawacie wygląda statecznie, jednak w prawej ręce trzyma cygaro. Współpracownicy widoczni na drugim planie, asystenci i sekretarze, ściskają w ręku różne papiery, zachowując dyskretną odległość. Zanosi się na poważną i brzemienną w skutki pracę.
Trochę dalej nasz wzrok pada na obraz pędzla samego Churchilla. Przedstawia ten sam pokój, z tą różnicą, że wtedy odbywało się w nim wesołe rodzinne spotkanie. Dzieło nosi tytuł Podwieczorek w Chartwell 29 sierpnia 1927 roku. Churchill, w nieformalnym stroju, uśmiecha się do przyjaciół i członków rodziny siedzących za stołem. Zwyczajny rodzinny podwieczorek – troski tego świata zeszły na dalszy plan.
Idąc korytarzem, natrafiamy na zdjęcie człowieka walki: jedzie wojskowym samochodem, a wkoło kłębią się ludzie w mundurach. Churchill również ma na sobie mundur, gdyż jest to okazja, żeby pobyć „z towarzyszami broni”. Z nieodłącznym cygarem w ustach, na których gości szeroki uśmiech, pozdrawia zgromadzonych słynnym ułożeniem palców w „V” na znak zwycięstwa. Ludzie odwzajemniają uśmiech i reagują podobnymi gestami, a w górze przelatują samoloty, żeby zwycięstwo wyrażone w sferze znaków stało się rzeczywistością. Od wszystkich bije pewność siebie ku pokrzepieniu serc oglądających zdjęcie – zgodnie z intencją autora.
I wreszcie zaciszny pokój, który zdobią sztalugi i słoiki z farbami, a w nim zdjęcie naszego bohatera podczas odpoczynku. Siedzi w wiklinowym fotelu w ogrodzie otaczającym willę Choisi nad Jeziorem Genewskim. Mamy sierpień 1946 roku, Churchill jest na urlopie, wolny od stresu związanego z przewodnictwem partii, która po przegranych rok wcześniej wyborach znalazła się w opozycji. Malowanie go odpręża. Pociąga pędzlem po stonowanym płótnie przedstawiającym drzewa i wodę. Ma na sobie biały malarski fartuch dla ochrony ubrania, na głowie filcowy kapelusz, a w ustach cygaro. Skupia się nad obrazem, obojętny na stojącego za nim fotografa. Jest sam, wyciszony.
Cztery wizerunki, każdy inny, z własną historią, która tworzy indywidualny nastrój i wywołuje indywidualną reakcję widza – mimo że na wszystkich jest ten sam człowiek. Na tym polega kunszt malarza portrecisty lub zdolnego fotografa. Każdemu chodzi o przekazanie nam jakiegoś wizerunku i wzbudzenie naszej reakcji. Reakcja jest różna w zależności od przedstawionej sceny, towarzyszących bohaterowi osób, a także przedmiotów – ich obecności lub braku. Do tego dochodzi inwencja twórcza i natchnienie artysty. Poznajemy zatem męża stanu, ojca rodziny, człowieka walki i samotnego malarza, mimo że każdy z nich to z pewnością Churchill, a niektóre rekwizyty (przypuszczalnie cygaro) są wspólne dla wszystkich czterech dzieł. Jednak ze względu na ograniczenia krępujące artystę nie wszystkie wizerunki zadziałają równie dobrze: np. w potworze z ustami ociekającymi krwią, który morduje kobiety i dzieci, nie rozpoznalibyśmy Churchilla – chyba że byłaby to wroga karykatura propagandowa. W tych prostych portretach mamy zatem różnorodność i spójność, natchnienie i wybiórczość, swobodę twórczą w określonych granicach.
W dobie dzisiejszych mediów znamy to wszystko aż za dobrze. Ciągle jesteśmy bombardowani obrazami: od gazet, które czytamy, po billboardy reklamowe, od firmowej prezentacji w pracy po telewizyjne reklamy w domu. Tworzenie obrazów to wielki biznes mający na celu sprzedanie wszystkiego: począwszy od karmy dla psów, skończywszy na politykach. Na staranne wykreowanie zamierzonego obrazu wydaje się miliony – dotyczy to w równej mierze ludzi, jak produktów. A jednak również inwencja twórcza speców od reklamy podlega ograniczeniom: musi być jakiś łącznik między rzeczywistością a obrazem, reklamą a produktem, osobą a jej wizerunkiem. Kiedy zestawimy kilka portretów tej samej osoby, od razu rzuci nam się w oczy zarówno różnorodność, jak spójność; przez porównanie ocenimy warsztat artystów i wnikliwie przeanalizujemy ich odmienne interpretacje tematu. Dzięki temu zapewne lepiej zrozumiemy przedstawioną osobę, wyłoni się nam jej pełniejsza, wielowymiarowa charakterystyka. Nie nałożymy natomiast obrazów na siebie, nie będziemy usiłowali ich zharmonizować w jedno nadzdjęcie ani sprowadzić do najmniejszego wspólnego mianownika. Kiedy przerabiam ten materiał ze studentami, nakładam na siebie folie ze wszystkimi czterema wizerunkami Churchilla w nadziei uzyskania pełniejszego i „bardziej przejrzystego” obrazu jego osoby, ale ku wesołości sali powstaje jedynie gmatwanina, dezorientujący zlepek, jakże daleki od przejrzystości!
Mimo to wielu chrześcijan tak właśnie odbiera portrety Jezusa w czterech Ewangeliach. Już w drugim wieku Tacjan Syryjczyk stworzył pierwszą „harmonię ewangeliczną”, Diatessaron (z greckiego „według czterech”). Wiele współczesnych wydań Biblii zawiera odsyłacze mające na celu zbudowanie podobnej harmonii. Co roku w Boże Narodzenie, przy świecach i wtórze kolęd, czytamy popularne fragmenty z Proroków i Ewangelii. We wspólnej scenie w stajence występują pasterze Łukasza, Mędrcy Mateusza oraz usankcjonowane tradycją wół i osioł. W modlitwach wielkopiątkowych kontemplujemy „Siedem ostatnich słów Jezusa na krzyżu”, czyli Jego zebrane wypowiedzi w scenach ukrzyżowania z różnych Ewangelii; kilka dni później wszystkie opowieści o zmartwychwstaniu zostaną wpasowane w Łukaszową chronologię czterdziestu dni, na dodatek wziętą nie z Ewangelii, ale z pierwszego rozdziału Dziejów Apostolskich.
Takie osobliwe kombinacje przypominają próbę skompilowania czterech wizerunków Churchilla, żeby w jednej ręce trzymał pędzel, drugą robił znak victorii, do zwykłych spodni i wygodnych kapci nosił marynarkę od munduru i przy podwieczorku negocjował z Rooseveltem! Taki niedorzeczny zabieg nie oddaje sprawiedliwości ani różnym fotografom czy malarzom, ani samemu wielkiemu bohaterowi tych prac. Wiemy, że jest tylko jeden Churchill, a każdy z czterech wizerunków ukazuje jego osobowość w inny sposób. Do pełnej oceny danej osoby potrzebujemy różnych portretów, uważnie przyglądając się każdemu z wykorzystaniem aparatu narzędziowego badań historycznych. Wtedy, i tylko wtedy, możemy złożyć poszczególne portrety, otrzymując pełny obraz tejże postaci zamiast dziwacznego zlepku, kiedy upychamy wszystko razem.
Dlaczego więc tak właśnie postępujemy z portretami Jezusa? Również w tym wypadku bezmyślne zlepianie wszystkich czterech wizerunków nie oddaje geniuszu ewangelistów i może doprowadzić do osobliwego postrzegania Syna Bożego. Powtórzmy jeszcze raz: uznajemy, że z tych portretów wyłania się jedna i ta sama Osoba. Niemniej jednak pełny obraz Jezusa uzyskamy, zwiedzając galerię Jego portretów. Tak jak w wypadku Churchilla do lepszego zrozumienia prowadzą należyte badania historyczne, a nie bezkrytyczne zmieszanie czterech Ewangelii zamazujące wyrazistość obrazu każdej z nich. Ponieważ chrześcijanie oddają Jezusowi cześć innego rodzaju niż najżarliwsi nawet wielbiciele – Churchillowi, niektórzy mogą odczuwać niepokój w związku z przedstawioną propozycją. Dlatego zastanowimy się pokrótce nad oddziaływaniem krytycznych narzędzi na Księgi uważane przez wielu za święte. W ostatnim rozdziale omówimy również związek czterech portretów z jedną osobą Jezusa.
Zanim to jednak nastąpi, musimy się zagłębić kolejno w każdy portret, oddając się uważnej, modlitewnej wręcz refleksji nad tym, co dany ewangelista próbuje nam powiedzieć w kwestii swojego rozumienia osoby Jezusa; dlatego każdej Ewangelii poświęcimy odrębny rozdział. Żeby się przygotować do tego zadania, powinniśmy poznać profesjonalne narzędzia badawcze, rozmaite metody, dzięki którym bardziej rozsmakujemy się w Ewangeliach. Krytyka artystyczna i analiza historyczna pomagają lepiej zrozumieć portrety Churchilla, dotyczy to również ewangelicznych obrazów Jezusa.
Gatunek
Przede wszystkim musimy ustalić, z jakim tworzywem będziemy się stykać. Gdybyśmy do karykatury Churchilla podeszli jak do zdjęcia, szybko popełnilibyśmy błędy interpretacyjne. Podobnie nikt nie słucha w identyczny sposób baśni i programu informacyjnego. Poprawna interpretacja obrazu lub opowieści zależy od poprawnego określenia rodzaju komunikatu, innymi słowy, gatunku. Istnieją różnice między obrazem a sztuką teatralną, słowem mówionym a słowem pisanym, literaturą piękną a literaturą faktu, poezją a prozą, tragedią a komedią, legendą a historią itd.
Gatunek uchodzi powszechnie za jedną z zasadniczych konwencji określających zarówno kompozycję, jak i interpretację dzieł literackich. Między pisarzem a czytelnikiem zawiązuje się rodzaj umowy, często niepisanej, wręcz nieświadomej. W myśl tejże umowy autor przystępuje do pisania zgodnie z całym zestawem oczekiwań i konwencji, my zaś zgadzamy się czytać lub interpretować dzieło za pomocą tych samych konwencji, mając co do niego wstępnie sprecyzowane oczekiwania. Przykładowo telewizyjne sitcomy czy opery mydlane powstają według pewnych typowych konwencji; telewidz rozpoznaje, z jakim rodzajem programu ma do czynienia i odpowiednio go interpretuje. Jeżeli jednak spodziewa się zobaczyć film dokumentalny i zgodnie z konwencją tego gatunku zinterpretuje sitcom lub operę mydlaną, prawdopodobnie dojdzie do zamieszania i nieporozumień! W celu uniknięcia takich sytuacji uczymy się rozpoznawać gatunek za pomocą szerokiego wachlarza „cech gatunkowych”. Możemy je znać wcześniej: z recenzji w gazecie, notki wydawniczej na okładce książki lub z reklamy; są one jednak również zawarte w treści danego dzieła oraz w jego formalnej i strukturalnej kompozycji. Cechy te poznajemy w praktyce, czytając zbliżony typ książek lub oglądając podobne programy.
Oceniając odmienne wizerunki Churchilla, dokonywaliśmy rozróżnienia między oficjalnymi portretami, zdjęciami rodzinnymi a karykaturami politycznymi; tak samo, nim zaczniemy czytać Dobrą Nowinę, musimy się dowiedzieć, co to za rodzaj Ksiąg. Tradycyjnie Ewangelie uważano za biografie Jezusa. W dziewiętnastym wieku pojawił się typ biografii wyjaśniającej osobowość bohatera odebranym przez niego wychowaniem, okresem dojrzewania, edukacją, rozwojem psychologicznym itd. Ewangelie odbiegały od biografii tego typu. W trzeciej dekadzie dwudziestego wieku uczeni tacy jak Karl Ludwig Schmidt i Rudolf Bultmann odrzucili wszelkie poglądy uznające Ewangelię za życiorys Jezusa. Stali oni na stanowisku, że ewangeliści nie przejawiali zainteresowania osobowością, wyglądem ani charakterem Jezusa jako człowieka, nie mówili też niczego o Jego życiu poza krótkim okresem działalności publicznej z naciskiem na śmierć. Według Bultmanna, Schmidta i innych Ewangelie były popularną literaturą ludową, zbiorami opowieści przekazywanych ustnie. Takie podejście stało się znane jako „krytyka form”, gdyż skupiało się na „formach” czy „typach” poszczególnych opowieści ewangelicznych. Nie uznając Ewangelii za biografie Jezusa, określano je mianem „wyjątkowych” form literatury. To podejście na następne pół wieku zdominowało studia nad Ewangelią.
Od trzech, czterech dziesięcioleci odradza się jednak zainteresowanie ewangelistami w ich podwójnej roli: teologów i świadomych twórców literatury. I znowu pojawiło się pytanie o gatunek Ewangelii oraz ich miejsce w kontekście literatury pierwszego wieku. Proponowano wiele nazw, ale coraz częściej teksty ewangeliczne znów uważa się za biografie. Szczegółowa analiza porównawcza licznych starożytnych żywotów z jednej strony i Ewangelii z drugiej wykazuje wiele wspólnych cech gatunkowych. Z formalnego i strukturalnego punktu widzenia są napisane prozą narracyjną i liczą od dziesięciu do dwudziestu tysięcy słów, czyli tyle, ile mieściło się na typowym zwoju długości mniej więcej dziesięciu metrów. Do utworów prozatorskich podobnych rozmiarów należą antyczne romanse, monografie historyczne i właśnie biografie. W odróżnieniu od tych współczesnych żywoty grecko-rzymskie nie obejmują całego życia danej postaci (w ściśle chronologicznym porządku) z dogłębną analizą psychologiczną jej osobowości. Częstokroć mają one szczątkową chronologię: zaczynają się narodzinami bohatera lub jego wejściem na scenę publiczną, a kończą śmiercią; przestrzeń pomiędzy tymi wydarzeniami zapełniają wybrane historie, anegdoty, mowy, sentencje – wszystkie dostarczają jakichś informacji o przedstawionej postaci. Wobec powyższego to, że w Ewangeliach główny akcent pada na publiczną posługę Jezusa od chrztu do śmierci, nie odbiega zbytnio od antycznej praktyki.
Podobieństwo do grecko-rzymskich biografii Ewangelie wykazują również w warstwie treściowej. Zaczynają się od krótkiej wzmianki o genealogii, rodzinie lub miejscu pochodzenia bohatera, następnie mamy relację o jego przyjściu na świat, czasem anegdotę o wychowaniu, po czym zazwyczaj przechodzimy szybko do początku działalności publicznej w późniejszym życiu. Biografie dowódców, polityków lub mężów stanu opisujące ich wielkie czyny i cnoty trzymają się znacznie ściślej porządku chronologicznego niż żywoty filozofów, pisarzy czy myślicieli – na ogół bardziej anegdotyczne, z nastawieniem na prezentację poglądów oraz nauk bohatera. Chociaż autor może twierdzić, że podaje o bohaterze tylko informacje, często realizuje ukryte cele: jest apologetą (broni pamięci bohatera przed atakami innych), polemistą (dyskutuje z jego przeciwnikami) lub dydaktykiem (naucza o nim jego naśladowców). Podobnie Ewangelie, żeby wyjaśnić wiarę pierwszych chrześcijan, skupiają się na nauczaniu Jezusa i czynionych przez Niego znakach. Co do punktu kulminacyjnego: od piętnastu do dwudziestu procent ewangelicznego tekstu poświęconych jest ostatniemu tygodniowi życia Jezusa, Jego śmierci i zmartwychwstaniu; porównywalnie dużo miejsca zajmują opisy śmierci bohaterów w żywotach pióra Plutarcha, Tacyta, Korneliusza Neposa i Flawiusza Filostratosa. Dzieje się tak, gdyż w sytuacji kryzysowej bohater ujawnia swój prawdziwy charakter, przekazuje ostateczną naukę lub dokonuje najwspanialszego czynu. Dlatego można doszukać się wyraźnego podobieństwa pod względem formy i treści między biografiami antycznymi a Ewangeliami.
Na koniec szczegółowa analiza struktury leksykalnej Ewangelii i biografii antycznych dowodzi jeszcze jednego związku między nimi. Każde zdanie w językach starożytnych musi mieć podmiot (osobę lub rzecz) wykonujący czynność wyrażoną orzeczeniem (czasownikiem). Analizę podmiotów (wykonawców czynności) można ze zdania rozciągnąć na akapit, a z akapitu na całe dzieło. Większość opowieści, czy to antycznych, czy współczesnych, cechuje bogactwo podmiotów, gdyż w różnych czasach na pierwszy plan wysuwają się różni ludzie lub rzeczy. Swoistą cechą biografii jest to, że uwaga autora koncentruje się na jednej szczególnej osobie. W analizie przeprowadzonej gdzie indziej wykazałem, że zwykle od dwudziestu pięciu do trzydziestu procent czasowników występujących w tekście przejmuje jedna osoba – bohater; co więcej, kolejną cechą antycznej biografii jest to, że dalsze piętnaście–trzydzieści procent pojawia się w jego wypowiedziach lub mowach. Podobnie w Ewangeliach: u Marka Jezus jest podmiotem jednej czwartej orzeczeń (czasowników), a dodatkową jedną piątą zawierają Jego przypowieści i nauczanie. Mateusz i Łukasz czynią Jezusa podmiotem prawie jednej piątej występujących u nich orzeczeń, podczas gdy około czterdziestu procent stanowią wypowiedzi Jego samego. Mniej więcej połowa orzeczeń użytych przez Jana wychodzi z ust Jezusa lub jest On ich podmiotem. Widać zatem wyraźnie, że podobnie jak dla antycznych biografów, dla czterech ewangelistów tworzących różne portrety Jezusa Jego czyny i słowa mają znaczenie decydujące.
Ewangelie są więc formą grecko-rzymskich biografii. Studiowanie jednych i drugich można porównać do zwiedzania galerii starożytnych portretów; ewangeliczne sąsiadują z antycznymi. Przyglądając się wszystkim z niezmiennym skupieniem, w pierwszych dostrzeżemy ten szczególny sposób, w jaki każdy z autorów próbuje przedstawić swoje rozumienie osoby Bohatera. Ewangelie są chrystologiami w formie narracji, a mówiąc bardziej potocznie, opowieściami o Jezusie. Dlatego metody krytyki literackiej są dla studiów ewangelicznych tak istotne. Musimy ustalić, jak spisano Ewangelie, co zawierają i jak funkcjonuje ich narracyjność. Metody te pomogą nam słuchać z uwagą czterech opowieści i uważnie przyjrzeć się każdemu portretowi z osobna, tak jak postępowaliśmy w wypadku wizerunków Churchilla.
Źródła
Kiedy pracowałem jako nauczyciel, długie wieczory upływały mi na sprawdzaniu prac uczniowskich. Od czasu do czasu znienacka uświadamiałem sobie, że taką samą lub bardzo podobną odpowiedź widziałem wcześniej. Wtedy następowało gorączkowe wertowanie stosu zeszytów, które już sprawdziłem. Kładąc obok siebie dwa podejrzane, mogłem zobaczyć, że jeden uczeń przepisywał od drugiego. Teraz zaczynała się prawdziwa zabawa polegająca na tym, żeby na podstawie stylu lub lapsusów rozgryźć, kto od kogo ściągał. Z radością stwierdzam, że odkąd zacząłem uczyć na uniwersytecie, podobne przypadki zdarzają mi się rzadko. Czasami jednak, czytając prace studentów, w którejś z kolei natrafiam na fragment widziany we wcześniejszej, do tego momentu całkiem odmiennej. Od następnego akapitu obie prace mogą się znów różnić, i tak przez jedną, dwie strony, aż niespostrzeżenie treść ponownie się pokrywa. Bez wątpienia studenci od siebie nie przepisywali – jak zatem wytłumaczyć identyczne fragmenty? Z podanych list lektur wynika, że korzystali z tej samej książki: zapewne w trakcie pisania prac mieli ją przed oczami lub – co zdarza się częściej – wykorzystali sporządzone wcześniej notatki. Bez względu na to, czy zrobili to świadomie, czy nie (wierzę im na słowo), według naszych kryteriów prawdy i rzetelności nadal będą krytykowani. W dzisiejszym świecie praw autorskich plagiat, czyli ściąganie przez jednego ucznia od drugiego lub przepisywanie przez studenta z podręcznika, jest niedopuszczalny. Nalegamy, żeby precyzyjnie podawać wszystkie źródła, a cytaty – opatrzone wyczerpującymi przypisami – ujmować w cudzysłów.
Jednak w świecie starożytnym sprawy wyglądały inaczej, trudno bowiem sprawdzić przypis na dziesięciometrowym zwoju bez akapitów i interpunkcji! W Listach [3] (Księga III, 5) Pliniusz Młodszy przybliża metody, jakie stosował jego wuj Pliniusz Starszy, pisząc swoją wspaniałą Historię naturalną, powstałą mniej więcej w tym samym okresie co Ewangelie. Wuj miał kilku „asystentów badawczych”, wykształconych niewolników, którzy czytali mu na głos rozmaite zwoje, a on tymczasem, na woskowych tabliczkach, sporządzał notatki w celu ich późniejszego umieszczenia w swoim tekście. Zwoje były tak nieporęczne, że na stole roboczym starożytny pisarz mógł rozwinąć tylko jeden – zazwyczaj główne źródło, z którego korzystał. Kopiowanie fragmentów cudzego tekstu wcale nie uchodziło za „przepisywanie” czy oszustwo, ale było dla jego autora komplementem – widać kopiujący wysoko ocenił pracę poprzednika, skoro włączył ją do swojej.
Jako że Ewangelie musimy porównywać nie ze współczesnymi biografiami, lecz z antycznymi żywotami, do ewangelistów powinniśmy stosować nie dzisiejsze normy badawcze, tylko metody z tamtych czasów. Łukasz jest wierny antycznej konwencji literackiej, gdy w Przedmowie do swojej Ewangelii wspomina „opowiadanie” [4], które „wielu już starało się ułożyć”. Pozostaje jej wierny również wtedy, gdy powołuje się na ustną tradycję o Jezusie przekazaną przez naocznych świadków i pierwszych głosicieli słowa Bożego (Łk 1,1-4). Jest to typowe starożytne pisarstwo; autor komunikuje, że będzie często korzystał z innych źródeł bez powoływania się na nie.
I tak z ponad sześciuset sześćdziesięciu wersetów Ewangelii Marka około dziewięćdziesięciu procent pojawia się również u Mateusza, a mniej więcej połowa u Łukasza. Tekst wspólny dla wszystkich trzech Ewangelii jest znany pod nazwą „potrójnej tradycji”; nauczyciel od razu założyłby ściąganie i spróbował dojść, kto od kogo przepisywał. Chociaż taka terminologia nie jest właściwa w stosunku do starożytnych źródeł, możemy zapytać, która Ewangelia była pierwsza i który autor korzystał z pracy pozostałych. Skoro Nowy Testament zaczyna Ewangelia Mateusza, przypuszczano, że powstała pierwsza; Augustyn z Hippony określa Marka mianem tego, który „idąc w jego [Mateusza] ślady niczym sługa, zdaje się dokonywać skrótu jego Ewangelii” [5]. Jednakże w dwudziestym wieku, stosując metody krytyki literackiej, stwierdzono, że jest to mało prawdopodobne z kilku powodów. Po pierwsze, fakt, że Ewangelie Mateusza oraz Łukasza zawierają aż tyle materiału z Ewangelii Marka i podążają za jej układem treści, oznacza, że obaj autorzy korzystali niezależnie z relacji trzeciego. Po drugie, greka Marka jest raczej prymitywna, pełna arameizmów (po aramejsku mówiono w Palestynie w czasach Jezusa), tymczasem Mateusz i Łukasz, przepisując wersety poprzednika, „poprawiają” jego grekę. Po trzecie, Ewangelie Mateusza i Łukasza zawierają dużą ilość dodatkowego materiału; jeśli Marek z nich korzystał, trudno zrozumieć, dlaczego pominął te fragmenty. Podobnie jak nasz nauczyciel próbujący rozgryźć, kto od kogo odpisywał, z przytoczonych wyżej powodów większość współczesnych biblistów uznaje „pierwszeństwo Marka”, czyli że jego Ewangelia była pierwsza.
Z kolei ponad dwieście pozostałych wersetów występuje zarówno u Mateusza, jak i u Łukasza – zatem czy to Mateusz przepisuje od Łukasza, czy jest na odwrót? Ten wspólny tekst, zwany „podwójną tradycją”, zawiera głównie wypowiedzi i przypowieści Jezusa. Mateusz grupuje tę tradycję w odrębnych fragmentach, na przykład w Kazaniu na Górze (Mt 5,1–7,27), u Łukasza natomiast jest ona rozproszona w całej Ewangelii. Jeśli jeden podąża za drugim, trudno zrozumieć tę różnicę w układzie treści. Ponadto dlaczego dodatkowy materiał występujący u jednego autora drugi miałby pominąć? Jest więc mało prawdopodobne, że chodzi o przepisywanie, jak było w wypadku moich uczniów. Bardziej przekonuje podobieństwo do studentów korzystających z tego samego podręcznika. Wielu uczonych przyjmuje, że Mateusz i Łukasz korzystają z jednego źródła, zbioru wypowiedzi Jezusa, krążącego po pierwszych gminach chrześcijańskich, znanego jako Q (od niemieckiego słowa Quelle – źródło). Skoro jednak źródło nie przetrwało, kwestionuje się zarówno jego istnienie, jak i objętość. Zważywszy na to, że mniej więcej połowa wspólnych wersetów brzmi podobnie, owo Q – jeśli w ogóle istniało – mogło zawierać jedynie te wersety. Reszta, mniej więcej sto, wyraża na ogół taką samą treść innymi słowami, niewykluczone więc, że są to opowieści, które weszły do Ewangelii Mateusza i Łukasza niezależnie za pośrednictwem przekazu ustnego.
Po tradycji potrójnej, wspólnej dla trzech autorów, i podwójnej, dzielonej przez Mateusza i Łukasza, dochodzimy do „tradycji pojedynczej” – materiału pojawiającego się w jednej tylko Ewangelii. W wypadku Mateusza są to historie o Józefie, narodzeniu Mesjasza, przybyciu Mędrców, różne fragmenty nauczania Jezusa, a także pewne informacje o ostatnim tygodniu Jego życia i zmartwychwstaniu. Z kolei materiał występujący jedynie u Łukasza obejmuje opisy przyjścia na świat i dzieciństwa Jana Chrzciciela, zwiastowania Maryi narodzenia Jezusa, odwiedzin pasterzy oraz wiele popularnych przypowieści i autorską relację Łukasza o ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu. Źródła tych fragmentów pozostają nieznane: mogły nimi być opowieści szczególnie drogie lokalnym wspólnotom ewangelistów, ale można też założyć, że stanowiły owoc ich indywidualnych badań (Łk 1,1-4) lub przekazu ustnego, który do jednego dotarł, a drugiemu był nieznany.
I tak dochodzimy do czwartej Ewangelii. Tradycyjnie uważano, że jej autor znał pozostałe trzy. W swojej Historii kościelnej (VI, 14,7) Euzebiusz z Cezarei przywołuje twierdzenie Klemensa Aleksandryjskiego z końca drugiego wieku, że Jan napisał „Ewangelię duchową” jako uzupełnienie tekstów poprzedników ujmujących „rzecz całą ze strony materialnej” [6]. Ewangelia Janowa pokrywa się z pozostałymi zaledwie w dziesięciu procentach. Zestawienie tego, czego w niej brakuje (np. Przemienienie Pańskie, wypędzanie złych duchów, przypowieści, ustanowienie Eucharystii na Ostatniej Wieczerzy), z fragmentami nowymi (np. Nikodem, Łazarz, długie mowy) skłania większość uczonych ku poglądowi, że czwarta Ewangelia powstała w całkowitej odrębności od pozostałych. Wszelkie zgodności tekstu tłumaczy się ustnymi tradycjami o Jezusie docierającymi do ewangelisty drogą niezależną.
Dlatego – w zawiłej kwestii zbieżności tekstów Ewangelii – wśród biblistów panuje obecnie zgodność, że pierwsza powstała Ewangelia Marka; Mateusz i Łukasz korzystali z Marka i innego źródła, Q, dodając własny materiał; natomiast Jan pisał swoją Ewangelię niezależnie od pozostałej trójki, zapewne jako ostatni. Przedstawia to rys. 2.
Możliwe są też inne teorie. Augustyn sądził, że na początku była Ewangelia Mateusza, skrócona potem przez Marka, a Łukasz korzystał z jednej i drugiej. W 1776 roku Johann Jakob Griesbach opublikował Ewangelie w układzie równoległych kolumn, twierdząc, że pierwszą napisał Mateusz, drugą Łukasz, a ich skróconą wersję – Marek. Obie te teorie nie wyjaśniają, dlaczego Marek pominął tak wiele tekstu Mateusza i Łukasza – stąd zgoda w dawaniu pierwszeństwa Markowi. Niedawno poddano myśl, że pierwszy był Marek, potem Mateusz, a Łukasz korzystał z jednego i drugiego. To podejście ma zaletę o tyle, że obywa się bez hipotetycznego dokumentu Q, powtórzony materiał tłumacząc korzystaniem przez Łukasza z Mateusza. Problem w tym, jak wówczas wyjaśnić, dlaczego Łukasz pominął tyle tekstu Mateusza i w tak znacznym stopniu go zrewidował.
Ponieważ teorie te rodzą więcej pytań, niż udzielają odpowiedzi, dla naszych celów, a mianowicie próby zrozumienia czterech portretów Jezusa, założymy stan oddany przez rys. 2. Jeżeli tylko nad panujące obecnie standardy przedłożymy starożytne konwencje korzystania ze źródeł i swobody w ich redagowaniu, sposób traktowania przez każdego z autorów swojego źródła wiele nam powie.
[1] Pasmo kredowych wzgórz w hrabstwach Surrey i Kent.
[2] Fundacja zajmująca się ochroną zabytków i przyrody w Anglii, Walii i Irlandii Północnej, organizacja użyteczności publicznej założona w 1895 roku.
[3] K. Pliniusza Cecyliusza Sekunda (Młodszego) Listy, t. 1, tłum. R. Ziołecki, Biblioteka Klassyków Łacińskich na Polski Język Przełożonych, Zygmunt Schletter, Wrocław 1837, s. 197–205.
[4] Wszystkie cytaty pochodzą z czwartego wydania Biblii Tysiąclecia (BT), chyba że podano inaczej, stosując następujące skróty: Biblia Warszawsko-Praska (BW-P), Biblia Poznańska (BP), uwspółcześniona i poprawiona Biblia ks. Jakuba Wujka (BJW).
[5] Św. Augustyn, O zgodności Ewangelistów, tłum. J. Sulowski, Pisma Starochrześcijańskich Pisarzy 50, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1989, s. 19.
[6] Euzebiusz z Cezarei, Historia kościelna; O męczennikach palestyńskich, tłum. A. Lisiecki, WAM, Kraków 1993, s. 268 (reprint wydania: Fiszer i Majewski Księgarnia Uniwersytecka, Poznań 1924, Pisma Ojców Kościoła 3).
Jest to fragment książki:
Cztery Ewangelie, jeden Jezus
Wydawnictwo M
ISBN: 978-83-8021-013-4
Rzetelnie zebrany materiał Autor opatrzył nowymi, inspirującymi spostrzeżeniami. Ta książka powinna się znaleźć na półce każdego, kto naprawdę chce właściwie zrozumieć Ewangelię. Dobrze napisana, zajmująca i bogata w informacje, stała się zasłużenie jedną z klasycznych pozycji w tej dziedzinie.
opr. aś/aś