Kolejna część rozważań o Biblii z cyklu "Biblia a człowiek współczesny"
W naszym patrzeniu na świat pokutuje jeszcze wiele, nieraz nawet bardzo starych, schematów myślowych, które nam często utrudniają życie, a niekiedy wprost uniemożliwiają otwarcie się na Boga. Należy do nich choćby spotykane przekonanie, że każde cierpienie jest karą za jakieś grzechy (już ponad dwa i pół tysiąca lat temu rozprawiał się z tym problemem autor Księgi Hioba!). Jeszcze bardziej zgubne jest fałszywe "poczucie honoru", wyrażające się w takim mniej więcej rozumowaniu: "Jeśli przez długie lata żyłem daleko od Boga, nie będę wracał do Niego teraz, kiedy jest mi źle, bo wtedy ktoś gotów mi powiedzieć: No tak, jak trwoga to do Boga!" A znajdą się wśród nas również i tacy, którzy, pewni własnego chrześcijaństwa, nie będą chcieli uwierzyć w szczerość tego rodzaju nawrócenia. Nie mnie osądzać, czyj błąd jest większy, oba jednak mogą być tragiczne w skutkach. I dlatego jednym i drugim poradziłabym po prostu czytać Pismo Święte.
Nieraz słyszy się zdanie, że Bóg Starego Testamentu jest - w najlepszym razie - strasznie surowy, a Boga miłosiernego objawił nam dopiero Jezus Chrystus. Zajrzyjmy zatem najlepiej do Księgi Ozeasza. Jest to pierwszy (według układu naszych Biblii) z tak zwanych proroków mniejszych (choć nieco starszy od niego jest trzeci w kolejności prorok Amos). Ozeasz żył w VIII wieku przed Chrystusem, a jego działalność przypada mniej więcej na lata 750-725. Warto tu jednocześnie przypomnieć, że prorok biblijny to nie tyle człowiek, który przepowiada przyszłość, ile raczej ktoś, kto przede wszystkim pomaga swym współczesnym zrozumieć właściwie teraźniejszość i - najważniejsze - kto przemawia w imieniu Boga, przekazując niejako "Boży punkt widzenia" na całą otaczającą ich rzeczywistość. Można przy tym jeszcze dodać, że księgi proroków były na ogół spisywane przez ich uczniów, a w dużej mierze przez nich również uzupełniane.
O samym Ozeaszu wiemy bardzo niewiele. Z jego osobistego życia znamy jedynie historię szczególnego małżeństwa, ale i tu trudno określić, co jest autentycznym doświadczeniem, a co symbolicznym obrazem. Jedno pozostaje całkiem pewne: Ozeasz jest przede wszystkim prorokiem Jahwe. W Jego to imieniu toczy nieubłaganą walkę z Baalem. Baal był bogiem burzy i deszczu, a tym samym bogiem zapewniającym żyzność ziemi, jak również płodność ludziom i zwierzętom. Tak więc bóg ten był Panem (to znaczy właśnie słowo baal) życia i wszelkich dóbr, jakich człowiek do życia potrzebuje. Hebrajczycy zastali go w Kanaanie (dawna nazwa Palestyny), czczonego tu już od niepamiętnych czasów. Kiedy sami osiedli na dobre na roli i zajęli się jej uprawą, Baal, przybierający różne postaci w różnych miejscach kultu, wydawał się im nieraz znacznie bliższy niż Jahwe.
Pamiętali wprawdzie, że to Jahwe wyprowadził ich z Egiptu i był im potężnym opiekunem w koczowniczym życiu na pustyni. Wszystko to jednak działo się bardzo dawno i w innym świecie. Mogło się im często wydawać, że sam Jahwe nie jest tak całkiem u siebie na ziemi kananejskiej, której żyzność musiała zależeć przede wszystkim od bóstw zadomowionych w niej od wieków. Nie zapominajmy, że w tym czasie każdy, kto przybywał do nowego miasta czy kraju, zaczynał od złożenia należnego hołdu miejscowym boskim gospodarzom. Tylko Hebrajczykom tego czynić nie było wolno. Trudno się dziwić, że mieli wątpliwości. Znacznie łatwiej (a może bezpieczniej) przychodziło składać jednocześnie ofiary i Jahwe, i Baalowi... A w licznych sanktuariach Baala uprawiana bywała ponadto prostytucja sakralna. Miała ona naśladować święte zaślubiny boga z boginią, w Kanaanie najczęściej Baala z Astarte, a tym samym przyczyniać się do pomnożenia żyzności pól, płodności zwierząt i ludzi.
W takim to świecie występuje Ozeasz. Jego niewielka Księga dzieli się wyraźnie na dwie części, rozdziały 1-3 i 4-11. W rozdziale 1 ktoś - pewno jeden z uczniów - opowiada o tym, jak prorok z polecenia Jahwe wziął sobie za żonę "kobietę uprawiającą nierząd", a ona urodziła mu troje dzieci. Sam Ozeasz powraca do tego małżeństwa przemawiając w pierwszej osobie w rozdziale 3. Jeśli go dobrze rozumiemy, to chociaż żona okazała się niewierna i uciekła z powrotem do swoich kochanków, on - i tym razem posłuszny słowu Boga - wykupił ją i przyjął ponownie do swego domu, narzucając jej jako jedyną karę "wiele dni" samotności. W rozdziale 2 natomiast prorok, posługując się własnym doświadczeniem, przedstawia historię miłości Jahwe do Izraela.
Czy Ozeasz mówi tutaj o rzeczywistych wydarzeniach, czy też opowiada coś w rodzaju przypowieści mającej pozwolić na lepsze zrozumienie przymierza, jakie Bóg zawarł z Izraelem? Komentatorzy uważają na ogół, że prorok naprawdę poślubił kobietę uprawiającą prostytucję, zapewne prostytucję sakralną. Poślubił ją na rozkaz Jahwe - jest to tak zwana czynność profetyczna, spotykana nieraz także u innych proroków (np. rozbicie przez Jeremiasza naczynia glinianego, które zapowiada zburzenie Jerozolimy).
Co rzeczywiście się wydarzyło, tego nigdy dokładnie się nie dowiemy. Ozeasz nie miał zamiaru opowiadać nam swojego życia. Jedno wydaje się wszakże pewne: kochał on bardzo swoją niesforną i niewierną żonę. A była to miłość prawdziwa, surowa i wymagająca, która nie zna łatwej pobłażliwości, lecz też nie załamuje się nigdy. Kocha bowiem nie dla wartości, jaką znajduje w ukochanej, lecz dlatego po prostu, że kocha. A co więcej, wierzy, iż swą potęgą zdoła stworzyć na nowo te wartości także i tam, gdzie nic już z nich nie zostało. I to własne, dogłębne a bolesne doświadczenie życiowe pozwoliło Ozeaszowi zinterpretować w całkiem nowy sposób przymierze Jahwe z Izraelem.
W Księdze Ozeasza Jahwe występuje wobec narodu wybranego jako odtrącony Oblubieniec, jako znieważony Małżonek. Oskarża swą niewierną Oblubienicę, że uprawiała nierząd z kochankami-Baalami, przekonana, że to oni dają jej "chleb i wodę, wełnę, len i napoje. Dlatego [mówi Jahwe] zamknę jej drogę cierniami i murem otoczę, tak że nie znajdzie swoich ścieżek. Za kochankami swoimi pobiegnie, ale ich nie dogoni, pocznie ich szukać, ale nie znajdzie. Wtedy powie: Pójdę i wrócę do mego męża pierwszego, bo wówczas lepiej mi było niż teraz" (Oz 2, 7-9).
Po wiekach młody rozrzutnik z Jezusowej przypowieści o synu marnotrawnym będzie rozumował w sposób całkiem podobny: "Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu przymieram głodem. Zabiorę się i pójdę do mego ojca..." (Łk 15, 17-18). Oboje - i ów samolubny syn, i niewierna oblubienica - żałują swego postępowania, lecz z powodów całkiem przyziemnych, tylko dlatego, że okazało się ono niekorzystne dla nich. Żadne z nich nie myśli wcale o zawiedzionej miłości swego Męża czy swego Ojca. Wracają, ponieważ jest im źle. Okazuje się jednak, że Ten Porzucony nie żąda niczego więcej. Ojciec wybiega na spotkanie syna i nie pozwala mu nawet dokończyć samooskarżenia, lecz zaraz woła na sługi: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone ciele i zabijcie: będziemy ucztować i weselić się, ponieważ ten syn mój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się" (Łk 15, 22-24).
Jahwe zaś ustami Ozeasza obiecuje swojej powracającej Oblubienicy, że na pustyni przemówi jej do serca. A wówczas "oddam jej znowu winnice, dolinę Akor uczynię bramą nadziei - i będzie mi uległa jak za dni swej młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju" (Oz 2, 16-17).
Ozeasz bowiem już wie - on pierwszy zrobił to odkrycie - że Przymierze Boga z Izraelem jest przede wszystkim związkiem miłości, podobnym do jego własnego małżeństwa z Gomer, związkiem oblubieńczym. Jahwe potrafi mocą swej miłości stworzyć na nowo to, co wydawało się już umarłe (por. "był umarły, a znów ożył", Łk 15, 24). Trzeba tylko jednego: by ten, co zabłąkał się na drogach świata, powrócił do domu. Młody rozrzutnik otrzyma wtedy z powrotem godność synowską, Oblubienica zaś zostanie na nowo zaślubiona. Darem ślubnym od Oblubieńca będzie dla niej sprawiedliwość, prawo, miłość, miłosierdzie i wierność. A nawet coś więcej jeszcze, bo oto jak przemawia Bóg do Izraela: "I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność i POZNASZ Jahwe" (Oz 2, 21-22). A czasownik "poznać" w języku hebrajskim nie zamyka się tylko na płaszczyźnie intelektualnej, lecz oznacza również wejście w zażyłość najściślejszą, najbardziej intymną, właśnie taką, jaką daje związek oblubieńczy mężczyzny i kobiety. Taki to związek ofiarowuje Jahwe swojej niewiernej Oblubienicy, odnawiając z Izraelem tylokrotnie zrywane przymierze. Cała inicjatywa należy tu do Boga i jest w pełni darmowa. Wymaga wszakże odpowiedzi człowieka. Oblubienica Jahwe porzuciła swych kochanków, gdy przekonała się, że to nie oni dają jej to, czego potrzebuje, że w poprzednim związku było jej lepiej. Syn marnotrawny powrócił, ponieważ był głodny i świniom zazdrościł ich pokarmu, a nawet tego nikt mu nie dawał. W swej samotności i nędzy przypomniał sobie o ojcu. Oboje jednak wracają, i to już wystarcza.
I tutaj dochodzimy do punktu nader ważnego. Wyraził go najlepiej starszy brat z przypowieści Jezusowej. Gdy się dowiedział, jak ojciec przyjął powracającego rozrzutnika, oburzył się tak bardzo, że w ogóle nie chciał wejść do domu. Wówczas ojciec znowu przejmuje inicjatywę i sam do niego wychodzi. On jednak, pewny swej własnej sprawiedliwości, ojca teraz oskarża o niesprawiedliwość: "Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu, ale mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę" (Łk 15, 29-30).
Starszy brat najwidoczniej nic jeszcze nie rozumie i dlatego tak bardzo się gniewa. Tego rodzaju pretensje mieli właśnie faryzeusze do Jezusa, zarzucając Mu, że przestaje z grzesznikami i z nimi jada. Ale i my dzisiaj dość często myślimy podobnie. Mamy często ochotę powtórzyć za obrażonym bratem: "Ten sobie na nic nie zasłużył! Jak możesz przyjmować go w swoim domu!? Zasłużyłem sobie na lepsze traktowanie!" Zapominamy tak łatwo, że miłość, każda miłość - nawet ta w pełni ludzka - jeżeli tylko jest miłością autentyczną, nie może być zapłatą za żadne zasługi, że nie można sobie na nią zarobić. Miłość jest zawsze darmowa.
Jak czytamy w Księdze Powtórzonego Prawa, Bóg zawarł przymierze z Izraelem, ponieważ wybrał go "spośród wszystkich narodów, jakie są na powierzchni ziemi", aby był "Jego szczególną własnością". Zaraz jednak po tych słowach następuje swego rodzaju ostrzeżenie: "Jahwe wybrał was i znalazł w was upodobanie nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym, lecz dlatego, że Jahwe was umiłował" (Pwt 7, 6-8). Przymierze, ów związek oblubieńczy według interpretacji Ozeasza, jest po prostu wyrazem miłości Jahwe, i miłość Jego stanowi jedyne uzasadnienie wyboru. Wybór ten jednak jest nie tyle przywilejem, ile raczej trudnym zadaniem, wezwaniem do służby Panu wszechrzeczy.
O tym wyborze i jego znaczeniu zapomniał starszy syn z przypowieści. Dlatego ma pretensje do ojca, że nagrodę, na jaką on sobie zasłużył, dostał ten młodszy, który na pewno nie zasłużył na nic dobrego! Wrócił tylko dlatego, że był głodny. Gdyby on sam go spotkał przed ojcem, zamknąłby mu zwyczajnie bramę przed nosem: "Nie pomagałeś mi, kiedy tyle razy twoja pomoc by mi się przydała. To i teraz idź sobie precz!"
Tak, niestety, rozumuje i dzisiaj wielu "sprawiedliwych". Czyżbyśmy zapomnieli, że jedyny człowiek, któremu sam Jezus obiecał natychmiastowe zbawienie, to łotr umierający obok Niego na krzyżu (Łk 23, 43)? Nic o nim nie wiemy, poza jednym: że uznał swoje winy i w ostatniej chwili zdołał dostrzec w konającym Skazańcu Kogoś większego od Króla Izraela (Łk 23, 42-43). Czyżbyśmy zapomnieli, że ci, co zostali zaproszeni do winnicy na jedną tylko godzinę pracy, otrzymali tyleż samo co pracujący w niej od świtu (Mt 20, 1-16)? Nasze zbawienie nie jest naszym dziełem, lecz całkiem darmowym darem miłości Pana (por. Ef 2,8).
Trudno jest czasem przeprosić przyjaciela, jeśli zbyt długo odkładaliśmy te przeprosiny. Trudno jest czasem wrócić do Boga, z którym całe lata nie żyliśmy dość blisko. Straszy nas niemądre polskie porzekadło: "Jak trwoga, to do Boga." Pomyślmy zatem, że jego autorem mógłby być starszy syn z przypowieści, ale z pewnością i on nie powtórzyłby go po własnym spotkaniu z ojcem. Usłyszał bowiem wówczas z ust jego prawdę, o której przecież wiedział, ale której sobie najwidoczniej nigdy wcześniej nie uświadomił: "Dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, twoje jest." A gdy dotarła do niego zawrotna treść tych słów, zrozumiał pewno i te dalsze: "A trzeba było weselić się i radować z tego, że ten twój brat był umarły, a ożył, zaginął, a odnalazł się" (Łk 15, 31-32).
Oblubienica z Księgi Ozeasza, uczona przez swego Oblubieńca miłości na pustyni, ubogacona Jego darami ślubnymi, POZNA wreszcie Pana. Musi tylko zrozumieć, że mimo naszych niewierności Bóg pozostaje wierny i wciąż na nas czeka. I dlatego zawsze możemy powrócić.
ANNA ŚWIDERKÓWNA, ur. 1925, prof. dr hab., historyk, papirolog, popularyzatorka wiedzy o kulturze starożytnej, tłumaczka poezji greckiej i łacińskiej. Ostatnio wydała: Rozmowy o Biblii (wyd. III - 1996), Rozmów o Biblii ciąg dalszy (1996).