Fundamentalistyczne odczytywanie Biblii jest problemem, ponieważ w miejsce żywego spotkania Boga z człowiekiem, którego zapisem jest Biblia, próbuje wstawić literalną lekturę Słowa Bożego
Fundamentalizm, mimo że pojawił się na gruncie amerykańskim i w środowisku protestanckim, nie jest obcy również na europejskim podwórku, i kusi także członków katolickich wspólnot. Najczęściej mamy wtedy do czynienia z uproszczoną wersją fundamentalizmu biblijnego, i właśnie do tej zwulgaryzowanej mutacji biblijnego barbarzyństwa odnosi się niniejszy tekst. Fundamentalistom wydaje się, że bronią wiary, a tymczasem ich podejście do Pisma ujawnia, że odrzucają jedną z najważniejszych tajemnic chrześcijańskich — Wcielenie.
Człowiekowi współczesnemu nie daje się pewnych odpowiedzi, na których mógłby oprzeć swoje życie. Ba, nawet samo stawianie pytań zostaje zakwestionowane, skoro i tak prawda ma być jakoby niedostępna ludzkiemu umysłowi. Żyj więc człowieku w harmonii ze światem chaosu, nie próbując tworzyć jakiejś spójnej wizji świata, który pozostać musi zdefragmentaryzowany. Jeśli chodzi o sferę sacrum — niewiele z niej pozostało, można za to dowolnie przebierać sobie w „supermarkecie” religijnych przekonań.
Nic więc dziwnego, że w takiej sytuacji „następuje często rozpaczliwe poszukiwanie pewności, a tam gdzie jest popyt, znajdzie się i podaż. To jest właśnie moment — uważa znany socjolog i teolog Peter L. Berger — w którym na scenę wkraczają fundamentaliści” (Między relatywizmem a fundamentalizmem, „W drodze” nr 9 (409) 2007, s. 11). Mielibyśmy więc do czynienia z efektem wahadła, które wychyliłoby się w opozycji do współczesnego relatywizmu w stronę poszukiwania pewności za wszelką cenę, nawet za cenę nienaukowości czy śmieszności, a w każdym razie na pewno za cenę irracjonalności i przesądów.
Fundamentalizm stanowi jednak niewłaściwe lekarstwo na choroby współczesności, które mają wpływ na wszystkich i wymagają od nas reakcji nie lękowej, choć nie mniej stanowczej. Współczesność usuwająca pewny grunt spod nóg wierzących oraz fundamentalizm jako zalękniona siostra współczesności wzywają do tego, aby zamiast poglądów budowanych na piasku strachu czy nadmiernie uproszczonej rzeczywistości człowiek szukał oparcia w racjonalnej wierze.
Fundamentalizmem klasycznym nazywa się ponadwyznaniowy ruch, który powstał w łonie wyznań protestanckich i jest zorientowany na obronę autorytetu Biblii, która została zakwestionowana przez nowożytną naukę oraz egzegezę biblijną (przede wszystkim metodę historyczno-krytyczną). W reakcji do nich wypracowano doktrynę werbalnej inspiracji Pisma, z której wynikać miała literalna egzegeza biblijna. Sformułowane wnioski legły u podstaw skrypturalizmu, który zakłada bezbłędność i nieomylność tekstu Biblii. Oczywiście problem ten stanowił jedynie część doktrynalnych zainteresowań fundamentalistów, jednak ruch skojarzono przede wszystkim właśnie z tym poglądem na Biblię.
W reakcji do egzegezy określanej jako „liberalna” czy „modernistyczna” fundamentaliści odrzucają postulaty nowoczesnej krytyki biblijnej widząc w nich zakwestionowanie fundamentów chrześcijaństwa. Ratunek przed nauką podważającą prawdy biblijne oraz negującą wszystko to, co nadprzyrodzone, widzą więc fundamentaliści w odrzuceniu wszelkiego wysiłku naukowego w badaniach Biblii. I jak szesnastowieczni reformatorzy chcieli wyrywać Biblię spod autorytetu Kościoła, tak ich dzisiejsi naśladowcy wyrywają Biblię również z rąk uczonych.
Oczywiście mają rację fundamentaliści ostrzegając przed interpretacją Biblii dokonywaną naukowo, ale z zapomnieniem o wierze. Również katolicy widzą, że potrzebne jest „wlanie ducha w tego trupa” (sformułowanie polskiego teologa ks. Grzegorza Rafińskiego — por. Tajemnica osoby św. Pawła, „Christianitas Antiqua” vol. III (2010), s. 37), tyle że wymaga to po prostu stosowania „hermeneutyki wiary”, a nie „hermeneutyki lęku”, która zmierzałaby do pozbycia się zasad naukowych w egzegezie.
Literatura biblijna z jednej strony Boga ma za Autora, skoro teksty zostały spisane pod natchnieniem Ducha Świętego. Z drugiej strony Pismo nie spadło z nieba czy nie zostało bezpośrednio podyktowane przez Boga (geneza Pisma różni się od muzułmańskich bajek o powstawaniu Koranu), ale rodziło się w łonie wspólnoty wierzących i zostało spisane ludzkim językiem, tak że również człowiek jest autorem Pisma (por. Sobór Watykański II, Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym „Dei Verbum”, nr 11). Fundamentalizm pomija jednak — uważa Benedykt XVI — „ścisłą relację tego, co Boże, z tym, co ludzkie, w stosunkach z Bogiem” (adh. O Słowie Bożym w życiu i misji Kościoła „Verbum Domini”, nr 44); swego rodzaju czkawką odbija się tu reformacyjne sola gratia.
Pismo Święte nie jest traktatem teologicznym, to raczej pełen napięcia zapis relacji Boga i człowieka, albo inaczej: Biblia to świadectwo objawiającego się Boga (słowo), które siłą rzeczy zawsze pozostanie mniejsze od Objawienia się Boga (wydarzenie, Osoba). Nie chcą o tym pamiętać fundamentaliści, którzy mają tendencję wierzyć, „że ponieważ Bóg jest bytem absolutnym, każde z Jego słów ma wartość absolutną, niezależnie od wszelkich uwarunkowań ludzkiego języka” (Jan Paweł II, Przemówienie na temat interpretacji Biblii w Kościele, w: Interpretacja Biblii w Kościele. Dokument Papieskiej Komisji Biblijnej z komentarzem biblistów polskich (Rozprawy i Studia Biblijne 4), red. i tłum. R. Rubinkiewicz, Warszawa 1999, s. 14). Fundamentaliści odrzuciwszy narzędzia krytyczno-historyczne chcieliby odczytywać Pismo nie tyle dosłownie, co literalnie, bez podjęcia wysiłku zrozumienia, co naprawdę autor zamierzał wyrazić właściwymi jemu i jego epoce środkami.
Z kolei niechęć dotarcia do sensu dosłownego powoduje, że nie da się odczytać sensu duchowego wyrażonego „przez teksty biblijne, kiedy się je czyta pod wpływem Ducha Świętego, w kontekście tajemnicy paschalnej Chrystusa i nowego życia, które z niego wynika” (Interpretacja Biblii w Kościele, IBwK II, B). Nie dziwi więc, że w fundamentalistycznym „ferworze walki o literę wyparowuje z niej duch” (Jan Kracik, Święty Kościół grzesznych ludzi, Kraków 1998, s. 349), a biblijni bałwochwalcy potrafią traktować nie tylko okolicznościowe sformułowania NT jako obowiązujące (sam uczestniczyłem kiedyś w spotkaniu protestanckiej wspólnoty, w której kobiety posłuszne Pawłowemu wezwaniu modliły się w chustkach na głowie), ale nawet poddawać się prawnym wymogom ST (vide popularna również we wspólnotach katolickich praktyka dziesięciny)!
Na bazie założeń arbitralnych (chciałoby się napisać, że przyjętych „na wiarę”, gdyby nie to, że właśnie wierze przeczą) prawda Boża „uległa bardzo prostej materializacji: jest teraz — zauważa znany biblista — dostępna bezpośrednio w szacie słownej Pisma Świętego” (Michał Bednarz, Urząd Nauczycielski Kościoła odrzuca fundamentalistyczną interpretację Pisma Świętego, w: Początek świata — Biblia a nauka, red. M. Heller, M. Drożdż, Tarnów 1998, s. 65), co konsekwentnie musi prowadzić do zrównania w ważności każdej wypowiedzi Pisma. Podejście takie, co oczywiste, pozostanie jedynie na poziomie deklaracji, bo w praktyce będzie niemożliwe do zrealizowania, mimo że niektórzy fundamentaliści chcieliby z Biblii wyciągać wnioski dotyczące wszystkiego (stąd popularne w niektórych wspólnotach powroty do socjologicznej struktury pierwotnej gminy chrześcijańskiej).
„Fundamentalizm może nie być spadkobiercą reformacji protestanckiej jako takiej, ale jest na pewno reductio ad absurdum jednego z jej podstawowych twierdzeń: Scriptura sui ipsius interpress — Pismo tłumaczy się samo” (Mark Corner, Fundamentalizm, w: Słownik hermeneutyki biblijnej, red. R. J. Coggins, J. L. Houlden, Warszawa 2005, s. 229). Przy czym jeśli reformatorzy czytali Biblię w świetle swoich wyznań wiary, to ich dzisiejsi epigoni próbują naiwnie utrzymywać, że „Pismo św. jest samo w sobie tak jasne, że każdy człowiek dobrej woli z łatwością i bez niebezpieczeństwa błędów sam i bez pomocy je zrozumie” — cytuję biskupa Andrzeja Siemieniewskiego (Na skale czy na piasku? Katolicy a Biblia, Wrocław 2000, s. 23). Nie dość, że taka wiara przeczy temu, co mówi Biblia (por. 2P 3,16), to również praktyka ukazuje jej absurdalność — Pismo jest czytane w perspektywie wykładni podawanych przez charyzmatycznych przywódców (taką rolę pełnią na przykład telekaznodzieje — por. przypadek zmarłego już Billy Grahama, „papieża” protestanckiego), które to wykładnie bywają sprzeczne ze sobą (np. przywódcy tacy chcieli Biblią uzasadniać systemy ekonomiczne: jedni opowiadali się za socjalizmem, inni za kapitalizmem) i prowadzą do kolejnych podziałów wśród chrześcijan, a stosowana przez nich teologia sukcesu nie dość, że nierzadko zdaje się Ewangelii przeczyć, to na pewno narażona jest na śmieszność. Przykład? Ot, choćby diabelska kompilacja cytatów: „co człowiek sieje, to i żąć będzie” (Ga 6,7), „kto skąpo sieje, ten i skąpo zbiera” (2Kor 9,6) oraz perykopa o owocach stukrotnych (por. Mt 13,3-8) jako okazja dla złodziei wołających do naiwniaków: „wsiej we mnie swój samochód”.
Do największego, a zarazem najbardziej smutnego paradoksu, zaliczyć trzeba fakt, że fundamentalista w swoim poszukiwaniu pewności chciałby zamienić ryzyko wiary w „nieobliczalnego” (bo żywego!) Boga na „obliczalną” (bo sprowadzoną do martwej litery) Biblię. Oczywiście w teologii fundamentalistycznej wciąż wszystko będzie ortodoksyjnie chrystocentryczne, jednak w pobożnościowej praktyce największą rolę musi odgrywać Biblia. „Tę formę pobożności — słusznie przypomina Dominika Motak, autorka książki Nowoczesność i fundamentalizm — teolodzy niefundamentalistyczni nazywają nawet »bibliolatrią« lub »biblijnym pozytywizmem«” (Nowoczesność i fundamentalizm. Ruchy antymodernistyczne w chrześcijaństwie, Kraków 2002, s. 101-102).
Konsekwencją fundamentalistycznego podejścia do Biblii jest religijne barbarzyństwo. Fundamentaliści — punktuje ks. Kracik — wszystko „zamieniają w prosty plakat” (dz. cyt., s. 358). W samej zasadzie sola Scriptura kryje się już to zagrożenie, którego wcieleniem jest padające prędzej czy później pytanie: „A gdzie to jest napisane w Biblii?”. Wszelkie doświadczenie religijne zostaje wprowadzone pod osąd literalnie odczytanej Biblii, miecz Słowa ścina rozwijającą się doktrynę i głębsze zrozumienie Pisma w oparciu o wzrost życia wewnętrznego wierzących. Oczywiście pierwsza spada głowa Matki Bożej, o której Pismo mówi jakoby zbyt mało... I ponoć, że wbrew temu, co utrzymują katolicy, Ona nie stanowiła bezgrzesznego wyjątku, skoro Pismo powiada, że wszyscy zgrzeszyli (por. Rz 3,23).
Fundamentaliści „nie zdają sobie sprawy, że na skutek godnej pochwały troski o pełną wierność Słowu Bożemu w rzeczywistości wstępują na drogę, która ich oddala od dokładnego sensu tekstów biblijnych, jak również od pełnej akceptacji konsekwencji wcielenia” (Interpretacja Biblii w Kościele, Zakończenie). Właśnie tajemnica wcielenia pozwala zauważyć analogię, na którą w konstytucji Dei Verbum zwrócili uwagę Ojcowie Soborowi: „Boże słowa wyrażone ludzkimi językami upodobniły się do ludzkiej mowy, podobnie jak niegdyś Słowo Wiekuistego Ojca, przyjąwszy słabe ludzkie ciało, upodobniło się do ludzi” (Dei Verbum, nr 13).
Konsekwentnie można by też wskazać na analogię między błędami (może lepiej: herezjami) popełnianymi w odniesieniu do Jezusa i Pisma Świętego. I tak jak kiedyś kwestionowano prawdziwość połączenia dwu natur (Boskiej i ludzkiej) w Osobie Syna Bożego, tak dziś fundamentaliści utrzymują, że wcielenie Bożej mowy niejako wchłonęło ludzki język (powtórka monofizytyzmu). To pewnie znów czkawką odbija się reformacyjna zasada sola gratia, która broniąc darmowości łaski lekceważy wymiar ludzki w relacji z Bogiem. Ale fundamentalizm broniąc tak pojętej łaski atakuje sam siebie, bowiem trzymając się litery Pisma przeczy konieczności łaski umożliwiającej wzniesienie się od litery do ducha tekstu.
Zauważmy na koniec, że właśnie tajemnica wcielenia, jeśli dobrze ją odczytać, stanowi właściwe lekarstwo na współczesne choroby, także te związane z niewłaściwym odczytywaniem Biblii.
Tekst ukazał się w „Egzorcyście” (2013) nr 5 (styczeń). Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora
opr. mg/mg