Rut i Noemi: relacja synowej i teściowej może być przyjaźnią

Biblijna Księga Rut jest pod wieloma względami niezwykła. Wśród wielkich narracji historycznych pojawia się historia rodzinna, a w jej ramach - opowieść o niezwykłej relacji synowej i teściowej.

Medytacje o bohaterkach biblijnych #3 Rut i Noemi

Przyjrzymjy się Księdze Rut i dwóm kobietom, które są jej głównymi bohaterkami, czyli Rut i Noemi. Łączą je więzy rodzinne, bo są, odpowiednio, synową i teściową, ja chcę jednak popatrzeć na nie jako pewnego rodzaju wzorzec kobiecej przyjaźni. W następnych księgach Starego Testamentu mamy pokazanych dwóch mężczyzn-przyjaciół — Dawida i Jonatana, a tutaj, pomimo różnicy wieku, zachodzi analogiczna relacja pomiędzy Noemi a Rut. Może rzadziej się na tę relację tak patrzy, ale chyba w taki sposób trzeba ją odczytywać.

Przeczytajmy fragment, żeby mniej więcej przypomnieć sobie klimat tej pięknej księgi:

W czasach, gdy rządzili sędziowie, nastał głód w kraju. Z Betlejem judzkiego wyszedł pewien człowiek ze swoją żoną i swymi dwoma synami, aby osiedlić się w ziemi Moabu. Nazywał się ten człowiek Elimelek, jego żona — Noemi, jego dwaj synowie — Machlon i Kilion. Byli oni Efratejczykami z Betlejem judzkiego. Przybyli na ziemię Moabu i tam zamieszkali. Elimelek, mąż Noemi, zmarł, a Noemi pozostała ze swymi dwoma synami. Oni wzięli sobie za żony Moabitki: jedna nazywała się Orpa, druga nazywała się Rut. Mieszkali tam około dziesięciu lat. Obaj — tak Machlon, jak i Kilion — również zmarli, a kobieta pozostała, przeżywszy obu swych synów i swego męża.

Wyruszyła więc Noemi i z nią jej synowe, aby wrócić z ziemi Moabu, ponieważ usłyszała w ziemi Moabu, że Pan nawiedził swój lud, dając mu chleb. Wyszła z tej miejscowości, którą tam zamieszkiwała, obie jej synowe z nią, i wyruszyły w drogę powrotną do ziemi Judy. Powiedziała Noemi do obu swych synowych: „Odejdźcie, wróćcie każda do domu swej matki, a Pan niech postępuje z wami według swej dobroci, tak jak wy postępowałyście wobec zmarłych i wobec mnie! Niech Pan sprawi, abyście osiągnęły spokojne miejsce, każda w domu swego męża!”. Ucałowała je, ale one zaczęły głośno płakać, mówiąc do niej: „Nie, my wrócimy z tobą do twego narodu”. Noemi powiedziała: „Wróćcie, moje córki, czemu idziecie ze mną? Czyż mam jeszcze w swoim łonie synów, którzy mogliby zostać waszymi mężami? Wróćcie, córki moje, odejdźcie, jestem bowiem zbyt stara, aby wyjść za mąż. A jeślibym nawet powiedziała: mam nadzieję, że jeszcze tej nocy będę miała męża i zrodzę synów, to czyż czekałybyście na nich aż dorosną, czyż dla nich wyrzekłybyście się małżeństwa? Nie, moje córki, jestem bowiem jeszcze nieszczęśliwsza od was, gdyż podniosła się przeciw mnie dłoń Pana”. Znowu zaczęły głośno płakać. Potem Orpa ucałowała swoją teściową, a Rut pozostała przy niej. „Oto twoja szwagierka wróciła do swego narodu i do swego boga — powiedziała Noemi do Rut — wracaj i ty za twą szwagierką”. Odpowiedziała Rut: „Nie nalegaj na mnie, abym opuściła ciebie i abym odeszła od ciebie, gdyż

gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę,

gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam,

twój naród będzie moim narodem,

a twój Bóg będzie moim Bogiem.

Gdzie ty umrzesz, tam ja umrę

i tam będę pogrzebana.

Niech mi Pan to uczyni

i tamto dorzuci,

jeśli coś innego niż śmierć

oddzieli mnie od ciebie!”.

Noemi widząc, że Rut uporczywie obstaje przy tym, aby iść z nią, przestała mówić do niej o tym. Poszły we dwie, aż doszły do Betlejem (Rt 1,1—19).

Zacznijmy może od takiej, może trochę wstrząsającej, uwagi, że miasto, gdzie wszystko się zaczyna (opowieść ta ma strukturę okręgu), nosi nazwę Betlejem, co się tłumaczy „dom chleba”. Dla nas, chrześcijan, jest to właśnie piękne i paradoksalne, że miejsce narodzin Pana, który jest z nami pod postacią chleba, tak właśnie się nazywa: Betlejem — dom chleba.

W tym kontekście paradoksalne jest to, że Noemi ze swoim mężem i swoimi dwoma synami ucieka z Betlejem, bo brakuje tam chleba, nie ma co jeść. Uciekają więc przed śmiercią, która by ich niechybnie czekała, gdyby zostali w miasteczku. Ucieczka do ziemi Moabu, znów paradoksalnie, wiedzie rodzinę Noemi wprost w ramiona śmierci, bo najpierw umiera jej mąż, a potem obydwaj synowie. Kobieta ta więc żyje w przeświadczeniu o fatum, które ją ściga. Uciekała przed śmiercią, a jednak ta ją znalazła. To, że przeżyła, jest dla niej o wiele bardziej bolesne, bo straciła swego męża i, co zapewne dla niej było o wiele trudniejsze, swoich synów. Nie ma chyba nic bardziej tragicznego, niż wtedy kiedy rodzic chowa swoje dziecko. To, że tracimy rodziców, jest bolesne, ale w pewnym sensie naturalne, taka jest kolej rzeczy. Kiedy jednak rodzic chowa dziecko, jest w tym coś przerażającego, co zostaje z tym człowiekiem aż do końca jego życia.

Więc to są pierwsze paradoksy zawarte w tej księdze.

Następne dotyczą tego, że kiedy myślimy o Noemi, możemy ją postrzegać jako kobietę, która w pewnym sensie dopuściła się występku względem Boga Izraela. Ona też mogła myśleć, że to, co spotkało jej rodzinę, jest karą. Po pierwsze, ona i jej mąż nie tylko opuścili ziemię Izraela, co nie powinno mieć miejsca, po drugie i o wiele gorsze, zgodzili się na to, że ich synowie pożenili się z Moabitkami, podczas gdy prawo Mojżeszowe surowo zabraniało żenienia się z kobietami z innych narodów. Zresztą myślę, że pamiętamy z Pięcioksięgu czy z Księgi Jozuego wszystkie opowieści o tym, jak bardzo pilnowano przestrzegania tego prawa, ale też jak wiele budziło kontrowersji.

Można więc powiedzieć, że Noemi wychodzi z Moabu, niosąc w sobie poczucie winy, że jest mimowolną sprawczynią śmierci swoich synów, bo jako matka pozwoliła, żeby pożenili się z miejscowymi kobietami. Swoją drogą to być może też wskazywać na to, że Noemi z mężem i ze swymi synami nie chcieli chyba zbyt szybko wracać do Betlejem, skoro się wżenili w tamto środowisko.

Noemi wraca do swego domu dopiero po dziesięciu latach, czyli po długim czasie, w którym, tak możemy powiedzieć, straciła wszystko. Nie posiada już nic.

Kiedy popatrzymy na Noemi i jej dwie synowe, widzimy, że są to kobiety, które bardzo dużo dzieli. Jesteśmy ciągle na Bliskim Wschodzie, w starożytności, a więc kiedy jeszcze bardziej, skoro dzisiaj nadal jest to aktualne, bardzo dużą wagę przywiązuje się do kontekstu kulturowego, rodziny, czyli więzów krwi, tego, skąd się jest, miejsca zamieszkania, czyli wszystkiego, co moglibyśmy określić mianem rzeczywistości klanu. Noemi jest obca środowisku, w którym mieszka od dziesięciu lat, i z jej synowymi różni ją nie tylko pochodzenie, ale również — co jest dla Izraelity o wiele bardziej istotne — religia. Zresztą to jest jedna z przyczyn, dla których w prawie Mojżeszowym nie wolno zawierać małżeństw mieszanych. W pewnym momencie pada zresztą stwierdzenie Noemi, która mówi do swoich synowych: „Wróćcie do swoich bogów, bo już nic więcej nie mogę wam dać”.

W tym kontekście właśnie możemy sobie pomyśleć, jak Noemi, kiedy się szykuje do powrotu do domu, wyobraża sobie, w jaki sposób zostaje przyjęta. Chociaż nigdzie w księdze nie jest to wprost powiedziane, ale możemy się domyślić z kontekstu, który teraz nakreśliłem, że wracając bez męża i synów, ale za to z Moabitką, która, jak się dowiaduje cała społeczność, była żoną jednego z jej synów, jakby wprost mówi o swoim poczuciu winy z tego powodu, że była przyczyną śmierci swoich synów, co w społeczeństwie, do którego wraca, jeszcze mocniej wybrzmiewa. To pokazuje, jak wielkie było pragnienie Noemi, żeby wrócić do ziemi swoich ojców. Mówiąc szczerze, o wiele wygodniej by jej było zostać tam, gdzie mieszkała wcześniej, bo jako teściowa mogła prosić rodzinę Rut albo Orpy, żeby ją przyjęła i pozwoliła żyć o łaskawym chlebie, bo to na pewno miałoby miejsce. Łatwiej jej było wtopić się w tłum Moabitów, niż wracać do Betlejem jako kobiecie samotnej, w zasadzie bez środków do życia. Zdrowy rozsądek nakazywał zrobić dokładnie odwrotnie, niż Noemi zrobiła. Warto zwrócić uwagę na silnie religijną motywację, którą wykazuje Rut. Decyduje się ona na pójście do ziemi rodzinnej swego męża i teściowej, po czym następuje deklaracja, bardzo podobna do tej, którą wygłosiła Rachab: „Twój Bóg będzie moim Bogiem”. Od razu możemy zadać sobie pytanie, jak musiała wyglądać relacja rodzinna w domu Rut i Noemi, skoro pierwsza z nich zapałała tak wielką miłością do Boga, którego tak na dobrą sprawę nie znała. Odkrywamy tym samym bardzo dużą rolę tego, co możemy określić mianem świadectwa.

Miłość Rut przejawia się też tym — jak czytamy w dalszym ciągu księgi — że idzie ona do pracy, ponieważ zdaje sobie sprawę, że jej teściowa jest zbyt stara, żeby pracować. Rut idzie więc na żniwa jęczmienia i zbiera pozostawione przez żeńców kłosy, czyli to, co zgodnie z Prawem zostało dla ubogiego, sieroty i wdowy. Mówiąc inaczej, bierze należną jej część. Jest samotną kobietą i jako taka ryzykuje, że stanie się obiektem drwin, wygłupów, różnego rodzaju wycieczek osobistych, upokorzeń. Każdy może na niej odreagować swój zły humor, szczególnie że mówimy o kontekście świata silnie zmaskulinizowanego, gdzie mężczyźni odgrywają dużą rolę. Dlatego księga mówi o tym, że Booz, właściciel pola, w pewnym momencie staje w jej obronie, nakazując sługom, żeby jej nie dokuczali. Pójście na żniwa to nie była sielanka. A jednak Rut ma w sobie tak wielką odpowiedzialność i determinację, że idzie zbierać kłosy po to, żeby móc wykarmić siebie i swoją teściową.

Może nam teraz przyjść na myśl Sara. Pamiętamy, że imię to w języku hebrajskim znaczy „księżniczka”. Rut w żaden sposób nie jest księżniczką, tylko bardzo pokorną, biedną, skromną wdową, która została postawiona w sytuacji w pewnym sensie bez wyjścia. Trzeba zwrócić uwagę na to, że tym, co Rut od samego początku motywuje, jest miłość: do męża, do teściowej i ta, do której ostatecznie dorośnie, do Boga, który ją — ona sama o tym nie wie — wezwał do Betlejem, żeby stała się jedną z przodkiń Dawida, a ostatecznie Mesjasza. Więc tym, co prowadzi Rut, właśnie jest miłość.

Ciężko nie dopatrzeć się w postawie Rut głębokiej analogii do postaci Najświętszej Maryi Panny. O Niej mówimy, że należała do ubogich Jahwe, a więc całkowicie zależała od Boga, ponieważ sama nie posiadała żadnego bogactwa, całe swoje oparcie upatrywała nie we własnych układach społecznych czy swojej pozycji, ale właśnie w Bogu, który bierze w swoją obronę ubogich i bezbronnych. Rut też jest  przykładem takiej właśnie postawy.

Można też zobaczyć w jej historii i na jej podstawie rozważać, jak wielką siłę daje miłość. Rut, co więcej,  kocha coraz głębiej. Na samym początku jest miłość małżeńska, która potem dojrzewa w tę do Noemi, a więc miłość przyjaźni i ostatecznie tę do narodu wybranego, kiedy okazuje się, że na mocy prawa lewiratu Rut może urodzić swojemu zmarłemu mężowi syna, tak że jego imię nie zostanie zatracone w Izraelu, ostatecznie zaś miłość do samego Pana Boga. Dzięki temu ta Moabitka jest przykładem, do czego może nas prowadzić miłość. Myślę też, że Rut troszkę nas też ośmiela, bo czasami w naszym życiu duchowym czy wewnętrznym chcemy od razu wystartować od najwyższego C, tak żeby od razu wszystko było super dojrzałe, głęboko duchowe, bez wad, czyste i bezinteresowne, czyli chcemy zacząć od tego, na czym się zazwyczaj kończy. A Rut ma na tyle pokory, że przechodzi drogę miłości stopniowo, przez poszczególne etapy. Na tym też polega mądrość, by przyjmować Bożą pedagogikę, za pomocą której On nas wychowuje, formując powoli. Nie daje nam od razu pełni, bo by nas rozsadziło od środka, tylko pozwala, żebyśmy dojrzewali.

W naszej Regule zresztą też mamy napisane: „Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze, serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości” (RegBen Prol, 49).

Zawsze, kiedy wracam do tego zdania z naszej Reguły, to przypomina mi się Rut, która wzrasta stopniowo, ale jak już dochodzi do pełni, to biegnie z bardzo szeroko otwartym sercem; tak szeroko, że staje się babką Dawida i prababką naszego Zbawiciela.

Ostatni punkt, który wydaje mi się warty rozwagi, to przykład tych dwóch świętych kobiet, czyli Noemi i Rut. One nas uczą jednej bardzo ważnej choć trudnej rzeczy, mianowicie że miłość trzeba zarówno umieć ofiarować, jak i przyjąć. Myślę, że jesteśmy tak wychowani, że o wiele łatwiej nam coś ofiarować niż przyjąć, dlatego że jak dajemy, to się czujemy dużo lepiej, bo to my jesteśmy ci lepsi, bardziej święci, bardziej kochający. A jak ktoś przyjmuje, to jest słabszy, bo potrzebuje, staje się dłużnikiem i ma wrażenie, że ten, który mu tą miłość ofiaruje, jest lepszy. A tutaj następuje pewnego rodzaju zamiana ról, bo Noemi próbuje okazać miłość Rut właśnie przez to, że ją odsyła do rodzinnego domu, a młoda kobieta chce jej okazać miłość przez to, że chce z nią zostać. Wielkość betlejemitki polega na tym, że potrafi ten dar miłości od Rut przyjąć, że jej nie przegania. Zostawia jej wolność: „Jak chcesz, możesz odejść, nie będę miała do ciebie pretensji, nie zatrzymam cię”. A kiedy Rut mówi: „Nie chcę odchodzić, tylko zostać z tobą”, to Noemi ma w sobie na tyle pokory i słodyczy, że pozwala się kochać. To jest chyba najtrudniejszy moment w naszym życiu, kiedy mamy pozwolić na to, żeby Bóg nas kochał. Człowiek, jak tak zagłębi się we własne sumienie, to widzi, że wobec Pana Boga postępował w rozmaity sposób, nie zawsze kierowały nim szlachetne pobudki, a miłość Boża jest czysta i bezinteresowna. Dlatego może nam być często trudno ją przyjąć, właśnie ze względu na to, że jest tak piękna, a my jesteśmy na nią tak niegotowi. Oby nas przekonał do jej przyjęcia przykład Noemi, mówiący, że miłość trzeba przyjąć jako najwspanialszy dar po to, żeby człowiek mógł potem miłością na miłość odpowiedzieć.

Te dwie kobiety tak dogadały się ze sobą, że potrafiły sobie nawzajem służyć, ustępować sobie nawzajem, słuchać jedna drugiej i dlatego są też przykładem głębokiego zasłuchania w siebie nawzajem. Rut widzi, że Noemi potrzebuje wsparcia, bo jej trudno wrócić zupełnie samej do ziemi Izraela, gdzie najprawdopodobniej czeka ją straszny los, ale też i Noemi potrafi przyjąć miłość Rut, ponieważ jest ona też jakąś formą lojalności, którą młoda wdowa okazuje zmarłemu mężowi. Wspierają się więc tak nawzajem. Idą razem, we dwie, i jeżeli którejś by zabrakło, nie doszłyby do celu. Będąc tak wzajemnie w siebie zasłuchane, darząc się wzajemnym szacunkiem, właśnie z tych powodów mogą dojść nie tylko do małżeństwa Rut, ale i do zrodzenia Obeda, potem Jessego a na koniec króla Dawida.

Prośmy więc te dwie święte kobiety, żeby nam wyprosiły u Pana Boga takie wrażliwe serca, które nie tylko będą potrafiły kochać, ale też tę miłość przyjmować, które będą potrafiły słuchać, dostrzec potrzeby drugiego, serca odważne, które potrafią pójść tam, gdzie jesteśmy akurat potrzebni. Tak odważne było serce Rut, kiedy decydowała się, żeby pójść do Betlejem, bo tam potrzebowała jej teściowa. Naśladując tę młodą wdowę będziemy mogli ostatecznie wypełnić powołanie, które dał nam Pan Bóg.

Fragment książki „Korona stworzenia. Medytacje o bohaterkach biblijnych”

Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła „Pomiędzy grzechem a myślą” oraz o praktyce modlitwy nieustannej „Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama