Bóg i świat

Fragment książki - Bóg i świat, z kardynałem Jopsephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald

Bóg i świat PETER SEEWALD: Księże Kardynale, czy odczuwa Ksiądz czasami także lęk przed Bogiem?

KARDYNAŁ JOSEPH RATZINGER: Nie nazwałbym tego lękiem. Dzięki Chrystusowi wiemy wszak, jaki jest Bóg — że nas miłuje. A On wie, jacy my jesteśmy. Wie, że jesteśmy ciałem. Że jesteśmy prochem. Dlatego akceptuje nas z naszą słabością.

Ale nieustannie mam palące poczucie, że nie dorównuję swemu powołaniu. Że nie dorównuję idei, jaką Bóg powziął co do mej osoby, idei zadania, które mogę i które powinienem spełnić.

Czy Ksiądz Kardynał ma wrażenie, że Bóg niekiedy go również krytykuje, że uważa jego decyzje za nietrafne?

Bóg nie jest żandarmem czy sędzią, który wlepia komuś grzywnę. Ale spoglądając w lustro wiary, a także misji, która stała się moim udziałem, każdego dnia muszę się zastanawiać, jaki krok będzie słuszny i kiedy postąpiłem opacznie. Naturalnie, miewam również wrażenie, że coś było niewłaściwe. Po to wszak istnieje też sakrament pokuty.

O katolikach mówi się, że są pełni poczucia winy wobec Boga.

Katolików, jak sądzę, przede wszystkim ożywia wielkie poczucie, że Bóg przebacza. Weźmy sztukę baroku czy rokoka. Można w niej dostrzec wielką pogodę ducha. O tak typowych narodach katolickich, jak Włosi czy Hiszpanie, nie bez powodu mówi się, że są pełni lekkości.

Być może w niektórych krajach chrześcijańskich zdarzały się formy wychowania i skrzywienia, skutkiem których przewagę uzyskiwał moment grozy, ciężkości, surowości,
ale nie należy on do istoty katolicyzmu. W moim odczuciu właśnie u ludzi, którzy żyją wiarą Kościoła, ostatecznie przeważa jednak świadomość wybawienia: Bóg nie pozwoli nam upaść!

Czy można powiedzieć, że istnieje specjalny język, którego używa Bóg, by czasami konkretnie powiedzieć nam: „Tak, uczyń to!”. Albo: „Zatrzymaj się, to ostatnie ostrzeżenie. Nie rób tego!”?

Bóg mówi nim cicho. Ale daje nam różnorakie sygnały. Właśnie spoglądając w przeszłość, możemy dostrzec, że dał nam znak poprzez naszego przyjaciela, poprzez jakąś książkę, a nawet poprzez jakieś rzekome niepowodzenie, ba, że takim znakiem był jakiś nieszczęśliwy wypadek. Życie jest pełne takich cichych wskazówek. Gdy nie tracę czujności, powoli tworzy się z tego pewna całość i zaczynam czuć, że prowadzi mnie Bóg.

Czy rozmowa z Bogiem stała się dla Księdza Kardynała czymś tak oczywistym jak rozmowa przez telefon?

Pod pewnym względem można użyć takiego porównania. Wiem, że On jest zawsze obecny. I wie, kim jestem. Tym bardziej mam potrzebę, by Go przywoływać, by się Mu zwierzać, by z Nim rozmawiać. Mogę z Nim mówić o wszystkim: o najprostszych i o najgłębszych sprawach, o najbardziej przykrych i najbardziej wzniosłych. Możliwość zwracania się do Boga w codziennym życiu jest dla mnie czymś normalnym.

Czy Bóg okazuje wówczas jedynie szacunek czy również poczucie humoru?

Myślę, że Bóg ma ogromne poczucie humoru. Czasami daje nam również szturchańca i mówi: nie bądź takim ważniakiem! W istocie rzeczy, poczucie humoru jest składnikiem pogodności stworzenia. W wielu sprawach naszego istnienia możemy zauważyć, że Bóg chce nam dodać skrzydeł, by nam było nieco lżej, byśmy dostrzegali jego pogodne strony, byśmy zeszli z piedestału i nie zapominali, że jest coś takiego jak zmysł humoru.

Czy Ksiądz Kardynał zezłościł się kiedyś na Boga?

Naturalnie, zdarza się mi czasem pomyśleć: dlaczego Bóg mi bardziej nie pomaga? Niekiedy Bóg pozostaje dla mnie także zagadką. Gdy się złoszczę, odczuwam także Jego tajemnicę, Jego obcość. Ale bezpośrednio złościć się na Boga znaczyłoby, że nazbyt ściągam Go do swego poziomu. Jakże często winne złości są jakieś zupełnie drugorzędne problemy. Gdy natomiast złość jest rzeczywiście usprawiedliwiona, zawsze muszę zapytać, czy tym sposobem Bóg nie zakomunikował mi aby czegoś ważnego w odniesieniu do spraw, które wywołują we mnie złość, i ludzi, którzy mnie złoszczą. Ale na samego Boga nigdy się nie złoszczę.

Jak Ksiądz Kardynał rozpoczyna swój dzień?

Zanim wstanę, odmawiam krótką modlitwę. Dzień wygląda inaczej, gdy się nie wskakuje tak od razu w wir codzienności. Potem przychodzi pora na toaletę, śniadanie — to wszystko, co każdy robi z rana. Wreszcie Msza święta i brewiarz. Dla mnie są one fundamentalnym aktem dnia: Msza to rzeczywiste spotkanie ze zmartwychwstałym Chrystusem, brewiarz to udział w wielkiej modlitwie całej historii Zbawienia. Najważniejszą częścią są tutaj psalmy. W psalmach wspólnie modlimy się z minionymi tysiącleciami i słyszymy głos przodków. Wszystko to otwiera drzwi, przez które wkraczam w swój dzień. Potem przychodzi czas normalnej pracy.

Jak często Ksiądz Kardynał się modli?

Stałą porą modlitwy jest południe, kiedy to katolickim zwyczajem odmawiamy Anioł Pański. Po południu przychodzi czas na nieszpory, wieczorem na kompletę — kościelną modlitwę wieczorną. Gdy czuję, że jest mi potrzebna pomoc, pomiędzy tymi modlitwami zawsze może się pojawić jakaś krótsza modlitwa.

Czy poranna modlitwa jest zawsze inna?

Nie, zawsze odmawiam tę samą modlitwę, a właściwie kilka krótkich modlitw, w sumie jednak ma to niezmienną formułę.

Czy można by tu podać jakieś zalecenie?

Każdy człowiek z pewnością może wybrać coś dla siebie z kościelnej skarbnicy.

A nocą, gdy nie może znaleźć spokoju...

... zalecałbym różaniec. Jest to modlitwa, która — pomijając jej znaczenie religijne — kojąco działa na psychikę. Powtarzając słowa tej modlitwy, można się stopniowo uwolnić od męczących myśli.

Jak Ksiądz Kardynał radzi sobie z problemami — jeśli w ogóle ma jakieś problemy?

Jakże mógłbym ich nie mieć? Po pierwsze, staram się je zawrzeć w modlitwie i w niej znaleźć wewnętrzną siłę. Po drugie, staram się zrobić coś ambitnego, rzeczywiście oddać się jakiemuś zadaniu, które będzie dla mnie wyzwaniem, a jednocześnie radością. I w końcu, jeśli jeszcze coś zostało, odrywam się dzięki spotkaniu z przyjaciółmi. Wszystkie te trzy drogi są bardzo ważne.

Myślę, że każdy bywa czasem apatyczny, rozbity i osłabiony, a niekiedy też zrozpaczony i rozwścieczony przez swój na pozór niesprawiedliwy, gorzki los. Ksiądz Kardynał powiedział, że wplata problemy w swą modlitwę — jak to powinno wyglądać?

Być może trzeba zacząć jak Hiob. Najpierw trzeba wewnętrznie krzyknąć do Pana Boga we własnej sprawie, bez eufemizmów, powiedzieć Mu: Co ze mną czynisz?! Głos Hioba pozostaje autentycznym głosem, który mówi nam również, że mamy prawo tak uczynić — a może nawet musimy. Choć Hiob rzeczywiście wystąpił wobec Boga ze skargą, Bóg na koniec przyznał mu rację. Powiedział mu, że postąpił słusznie i że inni, którzy starali się Hiobowi wszystko wyjaśnić, nie powiedzieli prawdy o Bogu.

Hiob zmaga się z Bogiem i wygłasza przed Nim swe oskarżenia. Potem słucha, co mówi Bóg, sprawy się odwracają i ukazują z innej perspektywy. Dzięki temu przestaję się czuć gnębiony i wiem, że choć w tym momencie nie potrafię pojąć miłości, którą jest Bóg, to jednak mogę ufać, iż wszystko idzie dobrze.

Może powinniśmy być wobec swych problemów bardziej surowi i w ogóle nie dopuszczać, by się pojawiały?

Problemów nie da się uniknąć. Niektóre decyzje, niepowodzenia, ludzkie rozdźwięki, rozczarowania bolą nas — i powinny nas boleć. Problemy powinny nas także uczyć, jak możemy sprostać tego rodzaju sprawom. Gdyby człowiek stał się istotą z żelaza, byłoby to stratą dla jego człowieczeństwa i wrażliwości — także wrażliwości wobec innych. Seneka powiedział: współczucie jest obrzydliwe. Natomiast Chrystus jest Współczującym — i właśnie to czyni Go dla nas tak nieocenionym przykładem. Do istoty chrześcijanina należy również współczucie, podatność na zranienie. Musimy się zatem nauczyć przyjmować rany, żyć z ranami i odnajdować w nich głębiej pojmowane zdrowie.

Wielu umiało się modlić w czasach dzieciństwa, ale później to zagubili. Czy musimy się uczyć rozmawiać z Bogiem?

Organ, który pozwala na komunikację z Bogiem, może tak skarłowacieć, że słowa wiary wydają się pozbawione sensu. A kto nie ma ich już czym słuchać, ten nie może też rozmawiać z Bogiem, ponieważ głuchota i niemota idą ze sobą w parze.

Wówczas wygląda to tak, jakby człowiek musiał się na nowo nauczyć ojczystej mowy. Powoli uczy się odczytywać szyfry Boga, mówić Jego językiem i rozumieć Go — choć zawsze tylko niedostatecznie. Stopniowo zacznie się modlić i rozmawiać z Bogiem, najpierw jak dziecko — w pewnym sensie ciągle pozostajemy dziećmi — potem w coraz większym stopniu swymi własnymi słowami.

Ksiądz Kardynał powiedział kiedyś: człowiek, który dowierza tylko własnym oczom, w rzeczywistości jest ślepy...

... gdyż ogranicza swój horyzont, tak iż najbardziej istotne sprawy właśnie znikają dlań z pola widzenia. Nie dostrzega nawet własnego rozumu. Rzeczywiście fundamentalnych spraw nie może dostrzec oczyma, dlatego nie ma jeszcze dobrego wzroku, jeżeli nie potrafi wyjrzeć poza bezpośrednio postrzeganą rzeczywistość.

Jeden z moich rozmówców powiedział kiedyś, że kto ma wiarę, ten jakby wyskoczył z akwarium do oceanu. Czy Ksiądz Kardynał zachował w pamięci swe pierwsze wielkie przeżycie religijne?

W moim przypadku należałoby mówić raczej o cichym wzrastaniu. Oczywiście, można by wskazać jakieś kulminacyjne punkty, gdy w liturgii, w teologii, w pierwszych próbach namysłu teologicznego coś człowiekowi zaświtało, nagle zyskując na rozległości i fundamentalności — coś, co już nie pochodziło od innych. Wielkiego skoku, o jakim Pan wspomniał, jakiegoś szczególnego wydarzenia nie mógłbym wskazać w swoim życiu. Wyglądało to raczej tak, że zacząłem w zupełnie płytkiej wodzie, skąd bardziej ostrożnie ośmielałem się wypływać coraz dalej, z wolna odczuwając ów ocean wiary, który się do nas zbliża.

Myślę również, że wiary nigdy nie mamy jako czegoś gotowego. Musimy nią żyć pośród cierpień, tak jak i pośród wielkich radości, które daruje nam Bóg. Wiara nigdy nie jest czymś, co mógłbym wetknąć do kieszeni jak monetę.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama