O pustyni, pustelnikach i różnych chrztach...
To bardzo znamienny szczegół, że swój chrzest nawrócenia Jan głosił na pustyni, a udzielał go w Jordanie. Trudno o bardziej jednoznaczny sygnał, że oto zaczyna się nowe i ostateczne wyjście ludu Bożego z niewoli. Za czasów Mojżesza lud Boży aż czterdzieści lat musiał spędzić na pustyni, zanim pod wodzą Jozuego - przekraczając właśnie rzekę Jordan - wszedł do ziemi obiecanej, czyli do Kanaanu.
Jednak nie tylko podobieństwa, także różnice są znaczące. W czasach Mojżesza wyjście na pustynię było porzuceniem niewoli egipskiej, Jan Chrzciciel wyprowadza lud na pustynię na znak porzucenia niewoli grzechu. Największa epopeja zbawcza czasów Starego Testamentu, tzn. wyzwolenie z niewoli faraona, i długa droga, która po czterdziestu latach skończyła się przejściem przez Jordan i wzięciem w posiadanie ziemi obiecanej, okazuje się teraz jedynie cieniem i zapowiedzią tego Wyjścia, którego dokona „Jezus, zwany Chrystusem” (Mt 1,16), jedyny Przewodnik do życia wiecznego.
Warto wiedzieć, że następca Mojżesza, Jozue, który był wodzem ludu Bożego podczas obejmowania w posiadanie ziemi Kanaan, był imiennikiem Pana Jezusa. Obaj nosili to samo hebrajskie imię „Jeszua” i tylko przez cześć dla Syna Bożego imię to w przekładach uległo rozdwojeniu, tak żeby imię Jezus było zarezerwowane tylko dla naszego Zbawiciela. Jest to szczegół o tyle ważny, że Ojcowie Kościoła nieraz wykorzystywali tę zbieżność imienia do skontrastowania obu wejść - wejście do ziemi obiecanej pod wodzą Jezusa, syna Nuna (tzn. Jozuego), jedynie zapowiadało wejście pod wodzą „prawdziwego Jezusa”. Dopiero nasz Pan, Jezus Chrystus przeprowadza nas przez ten Jordan, za którym znajduje się prawdziwa ziemia obiecana, życie wieczne.
I jeszcze jedna uwaga wstępna, zanim przedstawimy te cztery chrzty, o których czytamy w Ewangeliach. Mianowicie Jan Chrzciciel jest ostatnim, ale zarazem największym prorokiem Starego Testamentu, zatem większym nawet od Mojżesza czy Eliasza. Pan Jezus mówi to w sposób niepozostawiający żadnej wątpliwości: „Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,11).
Żaden z proroków nie otrzymał tak wielkiej misji. Jan był przecież poprzednikiem Mesjasza, inaczej mówiąc, miał on gromadzić lud Boży nad tą duchową rzeką Jordan, przez którą przeprowadzi nas jednak nie on, tylko Jezus. Zresztą św. Jan Chrzciciel z największą skrupulatnością podkreślał tę granicę swojej misji: „Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem” (Mt 3,11; por. J 3,28 - 30).
Nie wiemy, ilu oszustów, rozpustników, rzezimieszków, zabójców nawróciło się nad wodami Jordanu pod wpływem kazań Jana Chrzciciela. Na pewno wielu. Jan bowiem miał nadzwyczajny charyzmat pokazywania ludziom, że ich serca tęsknią za Bogiem oraz że elementarnym warunkiem pojednania z Bogiem jest powrót na drogę Bożych przykazań.
Ludzie poruszeni wezwaniem tego niezwykłego kaznodziei - na znak, że chcą zacząć nowe życie - wchodzili do Jordanu, żeby przyjąć chrzest pokuty. Rzecz jasna, Jan nie miał mocy odpuszczania grzechów i nie udawał, że ją ma. Udzielany przez niego chrzest był jedynie czynnością symboliczną, wyrażał ich serdeczne oczekiwanie Zbawiciela. Jednak patrząc czysto symbolicznie, chciałoby się powiedzieć, że wody Jordanu stały się całe brudne od grzechów, jakie ludzie chcieli w nich zostawić.
I wtedy właśnie przyszedł nad Jordan Jezus, nasz Pan. Kiedy poprosił Jana o chrzest, ten był zdezorientowany. Chociaż od dziecka kochał Boga żarliwie i z całą szczerością, jedno wiedział na pewno: że jego świętość nie sięga nawet rzemyka u sandałów Jezusa. Przecież to niemożliwe, żeby on miał Mu udzielić chrztu! - wymawia się. Jezus Janowi niczego nie wyjaśnia, jednak oczekuje posłuszeństwa: „Uczyń to, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko co sprawiedliwe”.
Chrzest Jezusa jest czymś głębszym jeszcze niż odwrotnością chrztu pokuty, jakiego Jan udzielał wszystkim innym. Wszyscy inni, wchodząc do Jordanu, zostawiali tam symbolicznie swoje grzechy. Jezus nie potrzebował chrztu pokuty, bo jest niepokalany i bezgrzeszny. On wszedł do Jordanu, gdyż po to przecież przyszedł na świat, żeby wziąć na siebie wszystkie jego grzechy. Wtedy - wchodząc w aż gęste od grzechów wody Jordanu - uczynił to na razie tylko symbolicznie. Wkrótce jednak, w Wielki Piątek, wypełni to z całym potwornie bolesnym realizmem.
Jeśli pamiętać, że Jan nazywał siebie „przyjacielem Oblubieńca” (J 3,29), na chrzest Pana Jezusa w Jordanie można spojrzeć w perspektywie symboliki małżeńskiej. Oto Boski Oblubieniec szuka ludzkości, aby się stała Jego Oblubienicą. Nie przeszkadza mu to, że jest ona cała brudna i brzydka. Najważniejsze, żeby chciała wypięknieć i pokochać Go jako swego Najukochańszego. Jezus bowiem jest w nas zakochany i gotów dla nas stać się Barankiem, który gładzi grzech świata (por. J 1,29).
Jeden i drugi chrzest udzielany przez Jana był tylko zapowiedzią. Jeśli idzie o Pana Jezusa, swój prawdziwy chrzest miał On przyjąć na krzyżu. „Chrzest mam przyjąć - zwierzał się kiedyś - i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie” (Łk 12,50). Kiedy zaś synowie Zebedeusza, puszczając mimo uszu Jego kolejne zapowiedzi męki i zmartwychwstania, chcą sobie zapewnić najwyższe stanowiska w Jego mesjańskim królestwie, Jezus im odpowiada: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” (Mk 10,38n).
Przypomnijmy, że grecki wyraz baptisma (chrzest) znaczy dosłownie: zanurzenie, obmycie. Jakże dosłownie Jezus stał się w Wielki Piątek Barankiem, jakże dosłownie został zanurzony w cierpieniach i skąpany we własnej Krwi! Zresztą już prorok Izajasz to o Nim zapowiadał: „przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy; spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,5).
Ten właśnie chrzest naszego Zbawiciela jest źródłem naszego chrztu. Od dwóch tysięcy lat niepotrzebny już nam jest chrzest Janowy, chrzest tylko symboliczny, mamy bowiem dostęp do chrztu prawdziwego. Jan zresztą - jak wspomnieliśmy - to zapowiadał. Mocą bowiem tej miłości do swojego Ojca Przedwiecznego i do nas (własnych morderców nie wyłączając), jaką Zbawiciel był wypełniony na krzyżu, zostaliśmy ochrzczeni w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego (por. Mt 28,19). Odtąd całe nasze życie może - i powinno - być zanurzone w Bogu, to znaczy w Ojcu i Synu, i w Duchu Świętym.
Zwłaszcza jeden szczegół w opisie męki Pańskiej Ojcowie Kościoła lubili wyjaśniać chrzcielnie. Źródłem chrztu - mówili - jest woda, która wypłynęła z boku ukrzyżowanego Zbawiciela (J 19,34). Lubili przy tym Ojcowie odwoływać się tu do opisu stworzenia pierwszej kobiety. Chrystus Pan jest bowiem drugim Adamem. On również, podobnie jak pierwszy Adam, zasnął, a był to sen miłości. I Jemu również otworzono bok, aby miał Oblubienicę. Krew i woda, jakie wypłynęły z boku drugiego Adama, są źródłem życia i piękna tej Jego Oblubienicy.
opr. mg/mg