Tętniące życiem parafie, żywe liturgie, zaangażowani świeccy. Czy Kościół afrykański to Kościół przyszłości?

W czym kryje się tajemnica niezwykłej dynamiki afrykańskiego Kościoła? Czego my, Europejczycy, powinniśmy dziś uczyć się od wiernych w Afryce? Kolejny tekst z sympozjum „Przyszłość Kościoła katolickiego” organizowanego przez „First Things” to refleksja z perspektywy afrykańskiej.

Autor, Anthony Akinwale, OP, jest Nigeryjczykiem, profesorem teologii na uniwersytecie św. Augustyna w Ilara-Epe. Patrzy na Kościół z perspektywy „globalnego południa”. To cenne spojrzenie, cechujące się zupełnie inną dynamiką niż europejska. Dość powiedzieć, że podczas gdy w Holandii liczba dominicantes wynosi obecnie około 7 procent wiernych, w Nigerii jest to 94 procent. Całkowite odwrócenie proporcji, zupełnie inny obraz życia kościelnego.

Swój wywód zaczyna od pytania, które zadał mu w 1996 r. jego dominikański współbrat, o. Jean-Marie Tillard: „czy my jesteśmy już ostatnimi chrześcijanami?” Niestety to pytanie w 2024 r. jest równie aktualne, jak 28 lat temu. Owszem, tu i ówdzie pojawiają się oznaki przebudzenia, jednak ogólny obraz jest nadal smutny. To jednak nie powinno prowadzić do apatii – ostatecznie bowiem, jak zauważa patron dzisiejszego dnia, św. Augustyn „ludzkie serce jest niespokojne, dopóki nie spocznie w Bogu” – zawsze więc ludzie będą szukać sensu istnienia, a w tym poszukiwaniu odkrywać będą Boga. Jest jednak jeszcze jeden problem: chodzi o demografię. Zachód zwątpił w sens istnienia do tego stopnia, że nie widzi już sensu rodzenia dzieci i ich wychowania.

Obraz Kościoła w Afryce jest diametralnie różny. Jak pisze autor,

Na Globalnym Południu wieści wydają się pozytywne: zdrowa demografia, tętniące życiem parafie, żywe liturgie i zaangażowani świeccy gotowi dawać świadectwo wiary nawet w obliczu prześladowań i ucisku, jak na dalekiej północy Nigerii. (...) Ignoranckie jest przypisywanie afrykańskiej religijności ubóstwu ekonomicznemu. Afrykanie poważnie traktują świat duchowy, a Kościół w Afryce jest zgromadzeniem bogatych i biednych. Mit niewykształconego Afrykańczyka, żyjącego na kontynencie z dużą populacją dzieci nieuczęszczających do szkoły, ignoruje równie dużą populację profesjonalistów, intelektualistów i studentów na każdym poziomie edukacji – przedszkolnym, podstawowym, średnim i wyższym.

Jednak i na globalnym południu istnieją pewne powody do niepokoju – a są one związane ze skrajnymi postawami religijnymi. Z jednej strony mamy pentekostalizm „z jego szczególną odmianą sola fide, sola scriptura, sola gratia i objawieniem prywatnym, religią ducha bez rozeznania, pneumatologią bez eklezjologii”.  Z drugiej – chrześcijanie muszą się mierzyć z różnymi formami fundamentalizmu religijnego, przede wszystkim islamskiego. Stanowi on fizyczne zagrożenie dla przetrwania Kościoła zwłaszcza w północnych regionach Nigerii.

Ostatecznie jednak, według o. Akinwale, przyszłość Kościoła nie zależy przede wszystkim od demografii, ale od wierności Ewangelii:

Przyszłość katolicyzmu nie będzie kwestią demografii, ale wierności Ewangelii ukrzyżowanego Chrystusa, przyjętej, zachowanej i przekazanej przez apostołów. Jeśli Kościół na globalnej Północy upadł z powodu «rozumu bez wiary», Kościół w Afryce musi uniknąć pokusy «wiary bez rozumu», przejawiającej się w rozdzieleniu religii i codziennego życia. (...) Tendencja do rozdzielania wiary i rozumu, występująca na obu półkulach, jest obca katolicyzmowi. Rozum bez wiary rodzi ateizm i agnostycyzm, podczas gdy wiara bez rozumu rodzi fanatyzm i fundamentalizm, bluźnierstwo i herezję. Katolicyzm musi pozostać wierny Ewangelii i rozumnie angażować się w rzeczywistość społeczną – nie poprzez populistyczną kapitulację wobec lokalnych ideologii, ale poprzez rozeznanie tego, co można, a czego nie można zaakceptować w otaczającej kulturze.

Tak jak konieczne jest unikanie skrajności w spektrum wiara-rozum – czy to intelektualnej pychy (nie pozostawiającej miejsca na wiarę), czy też fideizmu (w którym wiara całkowicie wypiera rozum), tak też ważne jest, aby nie popaść w skrajność w wymiarze łaska-natura.

Musimy unikać monofizyckiego odczytywania historii, które bagatelizuje ludzką sprawczość: Nasze działania lub zaniechania w teraźniejszości będą miały konsekwencje dla przyszłości. Unikając rozwodu między wiarą a rozumem, powinniśmy również unikać dychotomii między kapłanem-intelektualistą a kapłanem-duszpasterzem. Duszpasterze nie muszą być intelektualistami. Ale muszą być rozumni w przyjmowaniu, zachowywaniu i przekazywaniu tradycji apostolskiej, z doskonałą znajomością swojego stada i ideologicznych prądów, które przepływają przez dzisiejszą globalną wioskę.

Zagrożenie nie dotyczy wyłącznie Afryki. Czy i w naszych realiach często nie dostrzegamy rozdźwięku między teologią akademicką a codziennym duszpasterstwem?

Autor zwraca tu uwagę na konsekwencje potrójnego charakteru kapłaństwa. Znamy go w teorii, ale rzadko zastanawiamy się nad tym, jak powinien się realizować w praktyce:

Duchowieństwo musi także podtrzymywać potrójną tożsamość kapłana-proroka-króla. Osobista świętość będzie konieczna, ale niewystarczająca, prorocza inteligencja konieczna, ale niewystarczająca, kompetencje duszpasterskie konieczne, ale niewystarczające. Urząd kapłański pociąga za sobą ofiarowanie Bogu całości naszej istoty i naszego świata, starając się odpowiedzieć na powszechne wezwanie do świętości życia. Urząd prorocki wymaga gotowości do dawania świadectwa słowu Bożemu przed światem, który często nie chce słuchać, światem, który traktuje proroków z pogardą, obojętnością lub prześladowaniem. A królewski urząd Chrystusa wymaga zarządzania sprawami świata zgodnie z miłującą wolą Boga.

Jak wskazuje o. Akinwale, kluczowe jest połączenie tych trzech elementów, a nie podkreślanie któregokolwiek z nich przy jednoczesnym zaniedbywaniu pozostałych dwóch. Jednocześnie „Kościół powinien dążyć do formowania oświeconego laikatu, zdolnego i chętnego do wypełniania swoich zobowiązań wynikających z chrztu”.

Jeśli na któryś z trzech elementów należy obecnie zwrócić uwagę to jest to urząd prorocki. Wbrew trendowi, który odczytanie „znaków czasu” rozumie jako bezkrytyczne przyjmowanie wszelkich światowych ideologii, urząd prorocki wiąże się z ich rozeznaniem:

Wymaga on zróżnicowanej akceptacji – a czasem kategorycznego odrzucenia – ducha epoki. Zdradzamy Ducha Świętego, gdy tak po prostu chwalimy znaki czasu, zwłaszcza gdy powiedzenie im „tak” oznacza powiedzenie „nie” Ewangelii. Kapitulacja oznacza bowiem odrzucenie męczeństwa, a Kościół, który odrzuca męczeństwo, z pewnością umrze.

Krótko mówiąc, odczytywanie znaków czasu oznacza zawsze rozeznawanie ich w świetle Ewangelii, a nie coś odwrotnego: odczytywanie Ewangelii przez pryzmat współczesnych ideologii.

Kościół ma misję powierzoną przez zmartwychwstałego Chrystusa, który nakazał swoim uczniom, aby nauczali świat wszystkiego, czego On ich nauczył. Jako dobry pedagog, musi być mądry i odważny w pokazywaniu punktu spotkania między doktryną a życiem, między słowem Bożym a ludzkim sercem.

Ze szczególną ostrożnością trzeba podchodzić do niezwykle dziś modnej „inkluzywności”. Owszem, należy włączać wszystkich w życie Kościoła, wraz z ich talentami, różnicami stanu życia i charakteru. Ale nie powinno to bynajmniej oznaczać „równania w dół” czy rezygnacji z ewangelicznych wymagań:

Kościół musi odrzucić łatwy inkluzywizm, który pomijałby fundamentalną naturę uczniostwa, aż do rezygnacji z nawrócenia. Uczniem staje się ten, kto się nawraca, a nawraca się ten, kto staje się uczniem. Być może jest to coś, o czym Kościół na globalnej Północy szczególnie często zapomina. A prawdziwie synodalny Kościół rozpoznałby i wysłuchałby głosu Kościoła na Globalnym Południu.

Tu autor wskazuje na jedną z głównych bolączek obecnego procesu synodalnego: choć mówi się o wysłuchaniu wszystkich, głosy płynące z globalnego południa nie są chętnie słuchane, a ton Synodowi nadaje wąskie grono europejskich, progresywnych hierarchów. Jeśli jest coś, w co Synod powinien wsłuchać się ze szczególną uwagą, to jest to kwestia doświadczenia Boga wśród materialnego ubóstwa. Jak zauważa autor:

To, co Globalne Południe może wnieść do procesu synodalnego to świadomość rzeczywistości ubóstwa materialnego – i uznanie, że niedostatek poczucia Boga sprawia, że jedni zubożają innych.

Można więc uznać, że największym zagrożeniem duchowym są obecnie nie tyle takie czy inne ideologie, ale materializm, w którym znajdują swoją pożywkę. Człowiek, który utracił perspektywę wieczności, zatracił poczucie swej zależności od Boga, będzie szukał niejako po omacku spełnienia w świecie doczesnym, tworząc coraz bardziej odrealnione ideologie. Zagrożenia płynące z materializmu podkreślał Jan Paweł II – w encyklice Laborem exercens (1981, nr 13), a jeszcze mocniej w Dominum et vivificantem (1986, nr 56).

Na koniec swojej refleksji o. Akinwale raz jeszcze odwołuje się do swego akademickiego mistrza, o. Tillarda.

Zainspirowany przez Chryzostoma, Bazylego, Ambrożego, Augustyna i Leona Wielkiego, zauważa on pewien wynik zwrócenia się Kościoła ku południu: „Kościół udał się do świata najbiedniejszych. Tam może stać się ciałem w ludzkiej niedoli i świadczyć o miłości Boga do najbardziej potrzebujących stworzeń”.

Być może jest to także wskazówka dla Kościoła na globalnej północy: głoszenie Ewangelii bogatym i sytym nie przyniesie dziś wielkich owoców, bo ich serca po prostu zamknięte są na Boga. Tak wielu jest jednak biednych, opuszczonych, wypchniętych poza margines społeczeństwa i to raczej ku nim Kościół powinien kierować się ze swoim przesłaniem. W ten sposób zrealizuje swoją misję i zdoła powstrzymać duchowy upadek Zachodu, który dokonuje się na naszych oczach.

Źródło: First Things

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama