Czy Kościół przetrwa w XXI wieku? Teologowie mówią jasno: tak, jeśli pozostanie wierny Bożemu Objawieniu!

Sympozjum „Przyszłość Kościoła katolickiego”, zorganizowane przez First Things, wskazuje, że wyzwania leżące przed Kościołem są olbrzymie. Rozpasany indywidualizm, postmodernistyczny zamęt, lewicowe ideologie... Czy Kościół będzie umiał sobie z tym wszystkim poradzić? Amerykański periodyk poprosił pięciu katolickich teologów, wśród nich także Polaka, o. Jarosława Kupczaka OP, aby zastanowili się nad tymi wyzwaniami i wskazali drogę naprzód.

Warunki, w jakich funkcjonuje Kościół w zlaicyzowanym, zindywidualizowanym społeczeństwie trzeciej dekady XXI wieku, są trudne i stają się coraz trudniejsze. Sobór Watykański II częściowo przewidział ten kierunek przemian, jednak ich głębokość zaskoczyłaby zapewne także samych ojców Soboru. Czy więc można powiedzieć, że obecnie Sobór ten odchodzi już w przeszłość? Czy czas pontyfikatu Franciszka to czas nowych i trudnych kwestii dotyczących sposobu sprawowania władzy papieskiej? Czy Kościół łaciński może porzucić swój zachodni rys? W jaki sposób Kościół nauczający ma pozostać wierny swojej misji stania na straży prawdy, a jednocześnie docierać do wiernych, którzy otoczeni są kulturą rozpasanego indywidualizmu, w której własne „ja”, własna tożsamość, własna narracja staje się ostatecznym wyznacznikiem prawdy? Czy jest w ogóle możliwe pogodzenie tych sprzeczności? Odpowiedź, mimo wszystko, jest optymistyczna, ale z jednym zastrzeżeniem: Kościół musi pozostać wierny Chrystusowi i Jego Objawieniu!

W pierwszej kolejności głos w dyskusji oddano prof. Christopherowi Ruddy’emu, który zwrócił uwagę na problem związany z samym modelem zarządzania Kościołem, który przeżywa obecnie niezaprzeczalny kryzys. Jak pisze Ruddy:

Papież Franciszek jest zarówno przyczyną, jak i symptomem obecnego kryzysu zarządzania w Kościele katolickim. Celowa dwuznaczność doktrynalna, poważne zaniedbania [dosłownie: „niedziałanie”] w sprawie nadużyć seksualnych kleru, centralizacja władzy papieskiej w imię synodalności, problematyczna koncepcja relacji między władzą duchowną a świecką, mieszane sygnały wysyłane do niemieckiego Kościoła balansującego na krawędzi herezji i schizmy – te i inne działania pchnęły katolicyzm na niezbadane terytorium.

Ten krótki akapit streszcza niejako to, co jest być może największą bolączką obecnego pontyfikatu: dwuznaczność i wewnętrzne sprzeczności. Z jednej strony mówi się o Kościele synodalnym i zdecentralizowanym, z drugiej zaś papież zabrania niektórym katolikom sprawowania liturgii w sposób, który jest bliski ich sercu (to oczywista, choć niewypowiedziana wprost, aluzja do liturgii trydenckiej).

Christopher Ruddy daleki jest jednak od jałowej krytyki obecnego pontyfikatu i zwraca uwagę na to, że tak jaskrawe problemy z nim związane to efekt długiego procesu, który narastał przez stulecia i ujawnił się obecnie:

Franciszek jest również symptomem wielowiekowego procesu, który nadmiernie scentralizował władzę kościelną w Rzymie i sprzyjał kultowi papieskiej osobowości - często na żądanie świeckich. Rezultatem była koncepcja papieża jako absolutnego monarchy siedzącego na tronie ponad resztą Kościoła, będącego odizolowaną wyrocznią. Papież Franciszek nie spowodował wszystkich tych problemów, a jego następca nie rozwiąże ich wszystkich. Jak jakikolwiek przywódca kościelny może na przykład skutecznie sprawować władzę w epoce naznaczonej płynną nowoczesnością i kryzysem zaufania? Trzy kwestie wydają się szczególnie pilne: integralność doktrynalna, odpowiedzialność prawna i przejrzystość oraz kościelna kultura uczestnictwa i odpowiedzialności.

Ruddy analizuje każdą z tych trzech dziedzin, rozpoczynając od doktryny. Pierwszym zadaniem każdego biskupa, w tym Biskupa Rzymu, jest bowiem wierność nauczaniu Chrystusa. Bez tego żadna dyscyplina kościelna nie miałaby racji bytu. Gdy podważy się depozyt wiary, doktryna staje się „polityką”, jak podkreśla amerykański teolog. To, co jeden papież promuje, drugi może odwrócić. Tak się nie da rządzić Kościołem. Jednak problem nie powstał za czasów Franciszka, ale znacznie wcześniej – już na przełomie XVIII i XIX wieku, gdy pojawiło się zagrożenie gallikanizmem, świeckimi interwencjami w życie Kościoła (Francja i gdzie indziej) oraz oświeceniowym racjonalizmem i liberalizmem. Odpowiedzią była przesadnie silna centralizacja i przesadne podkreślanie władzy papieskiej.

Skutkiem tego, jak to ujął nieżyjący już dominikanin Jean-Marie Tillard, był papież, który jest „więcej niż papieżem". (...) To prowadzi do rosnącego braku inicjatywy poza samym papiestwem, do pewnego rodzaju wyuczonej bezradności zarówno wśród duchowieństwa, jak i świeckich.

Choć amerykański teolog nie pisze tego wprost, warto się zastanowić, czy wybitna postać św. Jana Pawła II nie została w pewnym stopniu tak właśnie potraktowana w Kościele w naszym kraju? Czy jego wielkość nie zdominowała nas tak bardzo, że niejako spoczęliśmy na laurach i po jego śmierci okazaliśmy się niezdolni do podjęcia jego dziedzictwa? To oczywiście bardzo trudne pytanie, ale trzeba je stawiać, jeśli chcemy poradzić sobie z wyzwaniami, jakie stawia duszpasterstwo w czasach postmodernistycznego indywidualizmu.

Ultramontanizm, czyli ciągłe spoglądanie „za góry” (chodzi, rzecz jasna, o Alpy oddzielające Włochy od reszty Europy), jest poważnym zagrożeniem dla Kościoła. Ruddy pisze:

Pod względem doktrynalnym oba sobory watykańskie stanowią korektę dla ultramontańskich poglądów na zarządzanie. Potwierdzają one, że papiestwo jest „trwałym i widzialnym źródłem i fundamentem jedności wiary i komunii" w Kościele. (...) Ale Sobór Watykański I, często uważany za statutowe źródło ultramontanizmu, nie wystawił papieżom czeku in blanco. Po pierwsze, nauczał, że prymat papieski nie umniejsza autorytetu innych biskupów, ale raczej go „wspiera i broni". Sobór Watykański II podkreślił to nauczanie, gdy ogłosił, że biskupi nie są „wikariuszami papieży rzymskich", ale prawdziwymi pasterzami swoich diecezji. Sobór Watykański I bynajmniej nie twierdził, że papież ma władzę absolutną, a w szczególności, że władza ta uprawnia do ustanawiania nowego nauczania. Jego zadaniem jest strzec i objaśniać apostolskiego depozytu wiary. Sobór Watykański II pogłębił to nauczanie, gdy potwierdził, że papież i inni biskupi stoją pod Słowem Bożym, a nie ponad nim. Są jego sługami, a nie panami.

Ruddy podaje tu przykład, który zapewne nie jest znany większości czytelników:

Podczas Soboru Watykańskiego II, kiedy Paweł VI zasugerował, aby sobór określił, że papież jest „odpowiedzialny tylko przed Panem", soborowa Komisja Teologiczna grzecznie, ale stanowczo odrzuciła jego propozycję, zauważając, że papież jest „związany samym objawieniem, fundamentalną strukturą Kościoła, sakramentami, definicjami wcześniejszych soborów i innymi zobowiązaniami zbyt licznymi, by je wymieniać".

Benedykt XVI powtórzył słowa Komisji Teologicznej:

Papież nie jest absolutnym monarchą, którego myśli i pragnienia stanowią prawo. Wręcz przeciwnie: posługa papieża jest gwarancją posłuszeństwa Chrystusowi i Jego Słowu. Nie może on głosić własnych idei, ale raczej nieustannie zobowiązywać siebie i Kościół do posłuszeństwa Słowu Bożemu, w obliczu każdej próby jego adaptacji lub rozwodnienia, a także każdej formy oportunizmu.

Jakże ważne to słowa! Jak bardzo chronią one przed pokusą zerwania z Tradycją i szukania „nowych rozwiązań doktrynalnych”, które w swej istocie byłyby zaprzeczeniem Boskiego Objawienia!

Czerpiąc od Wincentego z Lerynu, każdy prawdziwy rozwój musi zawsze mieć „ten sam sens i znaczenie", co poprzednie nauczanie. Głęboko niepokojące w tym względzie są niedawne twierdzenia wysokich rangą kardynałów, że „socjologiczno-naukowe podstawy nauczania [o homoseksualności] nie są już poprawne" i że „w niektórych kwestiach zrozumienie ludzkiej natury i rzeczywistości moralnej, na podstawie których sformułowano poprzednie deklaracje doktrynalne, było w rzeczywistości ograniczone lub wadliwe". Takie poglądy oderwałyby Kościół od wiary apostołów. Pozostawiłyby go w wiecznym zawieszeniu i tymczasowości, niezdolnego do nauczania z wiążącym autorytetem. Kościół katolicki nie może funkcjonować w ten sposób.

Drugą kwestią, jeśli chodzi o właściwe zarządzanie Kościołem, jest przejrzystość. Sprawiedliwość nie może być autorytarna i niejasna. Ruddy przyznaje, że w kwestii zarządzania watykańskimi finansami osiągnięto rzeczywisty postęp, ale niestety jeśli chodzi o nadużycia seksualne, nie ma jasności – a wręcz przeciwnie, sprawy bpa Gustavo Zanchetty czy o. Marko Rupnika pokazują, że z tymi kwestiami Watykan sobie po prostu nie radzi. Niejawność i niejasność zawsze rodzą kryzys autorytetu i podejrzenia o stronniczość. Czy w tej atmosferze próby promowania „synodalności” mogą być odbierane jako autentyczne i szczere?

Ruddy zwraca tu uwagę, że właściwie rozumiana synodalność nie jest sprzeczna z nauczaniem poprzednich papieży:

Synodalna wizja papieża może być postrzegana jako spójna z wezwaniem Jana Pawła II w Novo Millennio Ineunte (2001), aby Kościół trzeciego tysiąclecia był „domem i szkołą komunii". Duchowość komunii, zaproponował Jan Paweł II, „czyni nas zdolnymi do dzielenia radości i cierpień [innych wierzących], do wyczuwania ich pragnień i zaspokajania ich potrzeb, do ofiarowania im głębokiej i prawdziwej przyjaźni". Sugerował ponadto, że taka duchowość komunii musi prowadzić do powstania struktur komunii na każdym poziomie, od parafii po Kościół globalny.

Problemem nie jest więc synodalność, jeśli rozumiemy ją jako kościelną komunię, ale raczej pewne rozumienie synodalności, jako niekończącej się dyskusji bez wyciągania wniosków. Komunia nie oznacza „homogenizacji”, nie oznacza jednak także demokracji, a już zwłaszcza nie może oznaczać rozmywania doktryny. Jak zauważa Ruddy:

Zebrania Synodu Biskupów pod przewodnictwem Jana Pawła II były często ściśle kontrolowane. Struktury komunii są niezbędnymi, choć niewystarczającymi środkami do ujawniania i rozwiązywania różnic. Obecny proces synodalny był po części próbą naprawienia tych problemów, ale często był teologicznie zubożony, pełen żargonu i autoreferencyjny. Ponadto nieoczekiwana publikacja Fiducia Supplicans, która dotyczyła kwestii, nad którą synod wciąż obradował, podważyła integralność całego projektu synodalnego.

Amerykański teolog nie neguje więc synodalności, ale stwierdza, że stanie się ona koniem trojańskim, gdy nie towarzyszyć jej będzie właściwy model zarządzania w Kościele: przejrzysty, trzymający się doktryny i oparty na autentycznej współpracy.

Warto ten głos potraktować z całą powagą: synodalność sama w sobie nie pomoże Kościołowi, jeśli zlekceważy on wierność Objawieniu Bożemu i jeśli nie będzie ona zrównoważona właściwym stylem zarządzania, przejrzystym dla wszystkich i umożliwiającym wszystkim wnoszenie swojego wkładu – także, gdy jest to wkład krytyczny wobec pomysłów wychodzących z kurii rzymskiej.

Źródło: First Things

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama