O ukazywaniu się Maryi z o. Jackiem Bolewskim jezuitą, teologiem i mariologiem, rozmawia Marta Wielek
Ojcze, czy Maryja rzeczywiście przychodzi do widzących, czy też to tylko Jej obraz w ich wyobraźni?
Maryja oczywiście jest realnie doświadczana. Nie można jednak powiedzieć, że „przychodzi” w tym sensie, że wcześniej Jej nie było, a teraz jest. W momencie jawienia widzący doświadczają Jej obecności, jest przez nich widziana i słyszana. Jednak to doświadczanie wynika z pobudzenia ich umysłu, zmysłów. Nie należy sobie wyobrażać jawień maryjnych jako zjawiska wyłącznie obiektywnego, choćby w taki sposób, że wszyscy, niezależnie od wiary lub niewiary, mogliby je zobaczyć. Na przykład podczas jawień w Lourdes tylko Bernadetta widziała Matkę Bożą. Inni, którzy byli świadkami tego fenomenu, widzieli zachowanie Bernadetty wskazujące na jakieś doświadczenie, ale nie widzieli postaci Maryi.
To dlatego widzący opisują Maryję tak rozmaicie?
Właśnie. Jawienie zawiera w sobie element obiektywny i subiektywny. Jest w nim rzeczywiście działanie Matki Bożej i Jej obecność, ale są one przystosowane do osoby, której Ona się ukazuje. Dlatego w relacjach o jawieniach czytamy, że czasem Maryja ma skórę jasną, czasem ciemną i mówi różnymi językami.
Używa Ojciec słowa „jawienia” Maryi...
To nie jest określenie powszechnie uznane. Uważam jednak, że istnieje potrzeba odróżnienia fenomenów maryjnych, należących do tzw. objawień prywatnych, nie tylko od objawienia publicznego, ale także od ukazywania się Jezusa po Zmartwychwstaniu.
Czym się różni objawienie prywatne od publicznego?
Objawienie publiczne obejmuje słowa, które Bóg przekazywał przez proroków, aż do objawienia się w pełni przez Jezusa i Ducha Świętego, działającego przez Apostołów. Kościół wierzy, że Objawienie (publiczne) zostało zakończone wraz ze śmiercią ostatniego z Apostołów. Wszystkie późniejsze objawienia to objawienia prywatne. Kiedy więc Szaweł doświadczył spotkania ze zmartwychwstałym Jezusem pod Damaszkiem, zjawienie to należało do Objawienia. Kiedy jednak Jezus objawiał się później świętym, na przykład siostrze Faustynie, było to już objawienie prywatne, chociaż ukazywał się ten sam zmartwychwstały Chrystus. Są więc takie ukazania się Jezusa, które do Objawienia należą, i takie, które nie należą. Aby nie było wątpliwości, proponuję słowo „Objawienie” zarezerwować tylko dla objawienia publicznego, a wszelkie wizje Jezusa nazywać zjawieniami.
W przypadku Maryi lepiej byłoby użyć jeszcze innego słowa, bo wszystkie Jej ukazania się są poza Objawieniem. Możemy je nazwać na przykład „jawieniami”. Używając tego określenia, zamiast „objawienia prywatne”, unikamy skojarzenia z tym, że w fenomenach maryjnych mamy do czynienia z „objawieniem”, czyli odsłonięciem tego, co wcześniej było niejawne, zakryte.
Maryja niczego nie objawia?
W sensie ścisłym — nie. Bóg wszystko to, co miał nam do objawienia, objawił przez swojego Syna Jezusa Chrystusa i Jego Ducha. Fundamentem wiary chrześcijańskiej jest to, co zawiera Pismo Święte i co w Tradycji, na podstawie Pisma Świętego, jest dalej objaśniane. Jawienia Maryi nie mogą zawierać nic, co by poza ten fundament wykraczało. Jej orędzia nie są nowymi prawdami wiary, one jedynie rozwijają, dopełniają to, co już było w tajemniczy sposób zawarte w Jezusie Chrystusie.
Więc dlaczego Maryja przychodzi?
Jezus zapowiedział swoim uczniom, że Duch Święty doprowadzi ich do pełni prawdy, pomoże im odkryć i zrozumieć, co Bóg chciał powiedzieć o Sobie przez Jezusa. Można by zapytać: czy cała ta prawda została odkryta przez chrześcijan wraz ze śmiercią ostatniego z Apostołów? Raczej nie, gdyż to by znaczyło, że dalszy rozwój Kościoła nie jest potrzebny. Ten sam Duch, który przemawiał przez proroków i objawił się w Osobie Chrystusa, udziela się teraz każdemu człowiekowi w tym, co nazywa się łaską uświęcającą. To jest ten sam Duch Święty, tylko przyjmuje różne postacie. On udziela się także w jawieniach Maryi. Dzięki Niemu Bóg dopełnia tego, co powiedział o Sobie w Objawieniu. To jest tak, jak z otrzymaniem od kogoś książki: z samego faktu posiadania wcale nie wynika, że znamy jej zawartość. Wcielenie Jezusa to więcej niż ofiarowanie nam takiej książki o Bogu: to Wydarzenie dokonane „za sprawą Ducha Świętego”. Dlatego trzeba pomocy tego Ducha, by stopniowo rozpoznawać objawioną w nim „pełnię czasu”.
Czyli to Pan Bóg posyła Maryję do nas, Ona nie przychodzi z własnej inicjatywy?
Nie należy za bardzo dociekać, co Pan Bóg robi tam, gdzie my tego nie widzimy. Trzeba się oprzeć na fundamencie Ewangelii, a tam czytamy, że Pan Bóg — ściślej mówiąc Syn Boży — daje nam Maryję za Matkę. To zadanie nie było pomyślane tylko na ziemskie życie Maryi, ale na całe dzieje Kościoła. Dlatego nie potrzeba dodatkowej inicjatywy Boga. Wystarczyło polecenie Chrystusa z Krzyża, czyniące z ucznia Jezusa Jej syna, by poczuwała się do macierzyńskiej troski o wszystkie dzieci Boże. Nie mówiłbym o inicjatywie Maryi, ale o Jej wrażliwości na potrzeby ludzkie. Ona jest tak po ludzku wrażliwa i dlatego przez Nią łaska może łatwiej „przebić się” do ludzi.
A inni święci?
Maryja uczestniczy w rzeczywistości Świętych Obcowania i wcale nie ma „monopolu” na działanie „po naszej stronie”. Jej szczególna rola ma jednak dwa powody. Po pierwsze, była bardzo ściśle związana z Objawieniem Jezusa. Po drugie, na przykładzie Maryi doskonale widać, jak stopniowo rozpoznawane jest Objawienie. Widoczne to jest już w lekturze kolejnych Ewangelii. Najstarsza, Ewangelia św. Marka, bardzo niewiele uwagi poświęca Maryi. U Mateusza, a potem Łukasza, gdzie została dołączona Ewangelia dzieciństwa, Jej rola już jest wyraźnie ukazana. Ale najgłębiej udział Maryi w dziele Odkupienia przedstawia Ewangelia św. Jana.
Czyli już w Nowym Testamencie mamy pewną ewolucję, ale ta ewolucja nie skończyła się z zamknięciem Objawienia. W przypadku Maryi pojawiły się dogmaty, które Kościół także uważa za Objawienie. Bo przecież nie chodzi tu o prywatne wizje dane papieżowi, który konkretny dogmat ogłasza. Jest to Objawienie zawarte w Piśmie Świętym — wydobywane z Tradycji, wymagające argumentacji teologicznej — dopełniającej to, czego w Piśmie Świętym w wyraźnej postaci nie ma. Nie ma na przykład wzmianki o Niepokalanym Poczęciu czy Wniebowzięciu Maryi. Do tych prawd Kościół doszedł na podstawie całości Pisma Świętego, interpretowanego w świetle Tradycji.
To stopniowe odkrywanie roli Maryi widoczne jest chyba także w tym, jak na przestrzeni wieków zmieniał się sposób Jej jawienia. Przez piętnaście stuleci Maryja pojawiała się wyłącznie w towarzystwie Jezusa lub Apostołów, a Jej przekaz miał charakter bardzo indywidualny. Dopiero podczas jawienia w Guadalupe, w 1531 r., Maryja przyszła sama, i to z orędziem skierowanym do jakiejś społeczności.
Widocznie wcześniej nie było potrzeby, żeby Jej słowa były kierowane do całego Kościoła. Wystarczały te środki, które Kościół już posiadał. Ewangelizacja w Nowym Świecie, choćby w Meksyku, była jednak nowym zjawiskiem w historii Kościoła. Tam nastąpiła dosyć dramatyczna sytuacja, bo głoszono chrześcijaństwo przy użyciu przemocy. Właściwie można mówić o podboju kultury indiańskiej przez europejską. Maryja stanęła po stronie miejscowej kultury, żeby ułatwić Indianom przyjęcie chrześcijaństwa w postaci bardziej rodzimej niż europejscy misjonarze byli zdolni im przekazać.
Według mnie, przyczyną, dla której w późniejszym czasie jawienia kierowane były do większej liczby ludzi, jest czynnik kulturowy, pojmowany jako „znak czasu”.
Czy fakt, że od XIX w. notujemy tak wiele jawień maryjnych, wynika z dużej dostępności informacji, czy też z tego, że wzrasta częstotliwość jawień?
Byłbym ostrożny w mówieniu, że jawień jest więcej. To, że w XIX w. nabrały one takiej wagi, wiąże się z sytuacją kulturową, która nie sprzyjała chrześcijaństwu. Rewolucja naukowa i przemysłowa powodowała raczej odchodzenie od chrześcijaństwa i może dlatego troska Matki Bożej o to, by przybliżyć ludziom korzenie chrześcijaństwa, była większa.
A może Maryja chce nas przygotować na koniec świata?
Najgłębszym wątkiem teologicznym najważniejszych jawień maryjnych, poczynając od Cudownego Medalika, przez Lourdes po Fatimę, jest tajemnica Niepokalanego Poczęcia. Na Medaliku czytamy: „O Maryjo, bez grzechu pierworodnego poczęta...”; w Lourdes Matka Boża powiedziała o sobie: „Jestem Niepokalanym Poczęciem”; w Fatimie wskazuje, że Jej „Niepokalane Serce na końcu zwycięży”.
Uważam, że jest jakiś głębszy zamysł Boży w tym, że o ile przy pierwszym przyjściu Jezusa tajemnica Niepokalanego Poczęcia była ukryta, to pełniejsze jej wydobycie i zgłębianie — także przez jawienia maryjne — ma przygotować ludzkość na powtórne przyjście Chrystusa. Nie znaczy to jednak, że koniec świata jest bliski.
Dlaczego dogmat o Niepokalanym Poczęciu ma mieć tak wielkie znaczenie dla naszej wiary?
Nie sam dogmat, nie fakt, że Maryja była poczęta bez grzechu pierworodnego jest ważny, tylko to, co się za nim kryje. Niepokalane Poczęcie to prawda o prymacie łaski, o zwycięstwie Boga nad grzechem.
Przyjrzyjmy się poszczególnym jawieniom. Na Cudownym Medaliku widzimy, jak przez Maryję przechodzi łaska obejmująca cały świat, zło jest pokonane, leży pod Jej stopami — a więc chodzi tu o zwycięstwo łaski nad złem. W Lourdes Maryja zaskakuje nas tajemniczym imieniem: „Jestem Niepokalanym Poczęciem”. Nie mówi: „Jestem Niepokalana” albo „niepokalanie Poczęta”, a to oznacza, że jawi się tam coś więcej niż pojedyncza osoba ludzka. Wraz z Maryją ukazuje się tajemnica początku wszystkich ludzi w Bogu. Początkowy zamysł Boga to człowiek pełen łaski. W tej pełni łaski uczestniczy teraz Niepokalana. W naszym życiu ta rzeczywistość łaski jest przyciemniona, obciążona grzechem, ale jawienia Maryi wskazują, że ta pełnia ma w nas się objawić dzięki Odkupieniu. I to jest Dobra Nowina, z jaką Maryja do nas przychodzi.
Co jest zatem najważniejsze w orędziach maryjnych?
Właśnie przypomnienie, że Ewangelia jest Dobrą Nowiną, czyli świadectwem o tym, że łaska jest silniejsza od grzechu, że na końcu zwycięży miłosierdzie. Matka Boża, w obliczu różnych postaci zła, których doświadczamy, jawi się i przypomina o tej centralnej prawdzie Ewangelii.
Kościół nie potrzebuje uznania autentyczności jawień?
Kościołowi nie jest potrzebne nowe orędzie...
Trzeba jednak postępować według zasady sformułowanej przez św. Pawła: Wszystko badajcie, a co szlachetne — zachowujcie (1 Tes 5, 21), aby przez przesadną ostrożność nie zanegować Bożego działania.
Kościół rozumiemy tu najpierw jako lokalną wspólnotę, której pasterzem jest biskup, więc do niego ostatecznie należy podjęcie w tej sprawie odpowiednich kroków. Najczęściej zasięga on informacji o okolicznościach wydarzenia i przestrzega przed rozbudzaniem ciekawości. Potem powołuje specjalną komisję, której zleca przypatrzenie się tym fenomenom. Bardzo często biskupi poddają widzących próbom, aby sprawdzić ich posłuszeństwo wobec Kościoła: na przykład zakazują publicznych wypowiedzi. Jeżeli tego posłuszeństwa brakuje, stawia to pod znakiem zapytania autentyczność jawienia.
Ostatecznie Kościół może najwyżej powiedzieć, czy jest coś nadprzyrodzonego w badanych jawieniach, czy nie, ale może też stwierdzić tylko, że nie ma w nich nic sprzecznego z Objawieniem. Oceniając jawienia Kościół bada przede wszystkim to, co bezpośrednio odnosi się do Boga, nie są ważne elementy, które dotyczą świata doczesnego i jego przyszłości. Także Osoba Maryi nie jest najważniejsza, liczy się raczej to, co w Jej postaci i słowach odnosi się do tajemnicy samego Boga. Ważnym kryterium autentyczności są potwierdzone cuda: np. lekarze stwierdzają, że nie da się wyjaśnić jakiegoś uzdrowienia środkami, którymi dysponuje medycyna.
Proces oceny jawień trwa bardzo długo. W jaki sposób człowiek wierzący powinien odnosić się do jawienia, w którym Kościół nie stwierdził sprzeczności z Objawieniem, ale nie wydał jeszcze decyzji o jego autentyczności?
Powiedziałem, że Kościół nie potrzebuje nowych orędzi. Jest pytanie, czy wierzący tego potrzebują. Zalecałbym ostrożność. Ciekawość — tu można się zgodzić z przysłowiem — jest pierwszym stopniem do piekła. Działanie złego ducha naprawdę odwołuje się do ciekawości. Dlatego tam, gdzie chodzi o jakieś nadzwyczajne fenomeny, spektakularne i widowiskowe (np. coś się pokazuje na kominie, na szybach, w jakichś trudno dostępnych miejscach...) można często zauważyć jakieś niepokojące działania, służące podsyceniu ciekawości.
Jawienie tego nie potrzebuje, tu liczy się przede wszystkim wiara. Ewangelia pokazuje, że od wiary zależy, czy Bóg dokonuje cudów, czy też nie. Ufna postawa nie wymaga więc jakiś dodatkowych znaków czy nadzwyczajnych zjawisk. Jeśli Matka Boża gdzieś się pojawia, to nie jest to dla mnie wezwanie, żeby tam pojechać i szukać czegoś nowego albo — co gorsza — jechać w przekonaniu, że sam muszę doświadczyć czegoś podobnego. Szukanie znaków świadczy o braku wiary. Człowiek wierzący widzi działanie Boga nawet w zwyczajnych wydarzeniach, bo wszystko może być Jego znakiem.
A czy musimy wierzyć w uznane już jawienie?
Absolutnie nie. To, co jest potrzebne do wiary, mamy w Piśmie Świętym, a dodatkowo wyraża to Wyznanie Wiary, Katechizm, dogmaty. Kościół nigdy nie zobowiązywał do wiary w jakieś szczególne wizje czy orędzia maryjne; jest to sprawa prywatna. Można też preferować jakieś miejsca, czy pewien typ jawień maryjnych. Mnie na przykład bardzo bliskie pod względem teologicznym są: Lourdes, Fatima i Rue du Bac.
A jeśli Matka Boża przychodzi z naglącym orędziem, wezwaniem do nawrócenia i pokuty, to można go — bez wyrzutów sumienia — nie podjąć?
Pan Jezus nie tylko budził wyrzuty sumienia. Głoszenie Ewangelii to wezwanie do nawrócenia, bo Bóg jest blisko. To wołanie: „Otwórzcie oczy na to, co się wokół was dzieje”. Pan Jezus, owszem, czynił wyrzuty ludziom, którzy mimo ewidentnych znaków Go odrzucali. Można powiedzieć, że tam, gdzie w orędziach Maryi pojawia się wyrzut, jest on echem tego właśnie wyrzutu Chrystusa. Maryja nie mówi nic nowego, tylko pokazuje, że tam, gdzie brakuje nawrócenia, będą groźne konsekwencje. W Fatimie na przykład była zapowiedź wojny, bolesnych wydarzeń w Rosji...
Ma pani prawo nie przyjąć orędzia z Fatimy czy z Lourdes, ale jako osoba wierząca nie powinna pani odrzucać orędzia Ewangelii, które mówi: „Nawracajcie się, bliskie jest Boże królowanie”. To wezwanie jest czymś więcej niż tylko czynieniem wyrzutów.
A co z tymi, którzy uwierzą w fałszywe jawienia i trwają w tej wierze nawet wtedy, gdy Kościół oficjalnie tego zabrania?
To jest właśnie cena ciekawości albo szukania nadzwyczajności w religii... Jeżeli ci ludzie działają w dobrej wierze, to trudno mówić o ich moralnej winie, to jest raczej zaślepienie. Ciągle spotykamy się z osobami, do których nie trafiają żadne argumenty, choć z zewnątrz widać, że to, o czym oni są przekonani, nie może być prawdą. Tu adekwatne są słowa Chrystusa, wypowiedziane na Krzyżu: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Oczywiście, trzeba pytać, skąd się takie zaślepienie wzięło. Często jest to naiwność i brak dojrzałości wiary.
Jednak wielu z tych ludzi bardzo silnie utożsamia się z Kościołem...
Dlatego Kościół, w swoim duszpasterskim nastawieniu, uważa, że nie należy „wylewać dziecka z kąpielą”. Jeśli na przykład na miejscu nie aprobowanych jawień powstał — ogromnym nakładem środków wierzących — kościół, to nie można go tak po prostu zamknąć. Prowadzenie ludzi, którzy nie do końca potrafią zaakceptować czasem trudną prawdę, wymaga od duszpasterzy dużej mądrości i wyrozumiałej postawy.
Czy duże zainteresowanie jawieniami maryjnymi, nawet tymi uznanymi, nie wypacza obrazu Pana Boga i nie spycha Go na drugie miejsce?
Takie wrażenie może powstać u kogoś, kto patrzy na te zjawiska z zewnątrz. Jeżeli spojrzeć na jawienia głębiej, to widać, że Maryja nie skupia uwagi na sobie. Ona tylko świadczy o tajemnicy, która sięga poza Nią i która przez Nią przechodzi.
Spotkałam się ze stwierdzeniem, że mamy skłonność bardziej koncentrować się na cechach Maryi jako Matki ludzi niż Matki Boga, a przecież to Boże Macierzyństwo jest powodem czci dla Niej.
Jeżeli łatwiej nam przyjąć, że Maryja jest naszą Matką, daje to szansę, żeby zrozumieć także, co to znaczy, że jest Matką Boga. Maryja na pierwszym miejscu jest Matką Chrystusa, ale naszą Matką nie jest dodatkowo, lecz w takiej mierze, w jakiej Jezus jest w nas obecny. Dlatego pragnie, aby obecność Jezusa w nas się powiększała. Jeżeli autentycznie łączymy się z Maryją, to Ona już zadba o to, żebyśmy się nie zatrzymali na Jej Osobie.
To dlaczego w Fatimie Maryja nie prosiła o nabożeństwo do Jezusa, tylko do swojego Niepokalanego Serca?
Niepokalane Serce Maryi jest najściślej związane z Sercem Jezusa. Ponadto, przekazane przez Maryję nabożeństwo wplata w tradycyjny różaniec modlitwę do Jezusa! Wzywamy Go po każdej dziesiątce, mówiąc: „O, mój Jezu, przebacz nam nasze winy...”.
Nie sądzę, że jeśli ktoś za dużo się modli do Maryi, to jest w tym jakieś niebezpieczeństwo. Oczywiście, trzeba zachować właściwe proporcje, ale my tak naprawdę nie wiemy, co się dzieje w ludziach modlących się w ten sposób. Jeśli przypisujemy im traktowanie Maryi jako bogini, a jest to tylko nasze patrzenie z zewnątrz, możemy być niesprawiedliwi.
Modlitwę maryjną rozumiem w ten sposób: modlę się do Jezusa w jedności z Maryją. Oto przykład najbardziej maryjnej modlitwy: „Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą...”. Zaczynam modlitwę z Maryją, zwracam się do Niej, ale dochodząc do Imienia Jezus, razem z Maryją zatrzymuję się przy tym Imieniu. Maryja może więc wprowadzać do modlitwy imienia Jezus, której centrum jest Chrystus.
Co ciekawe, różne tradycyjne przedstawienia modlitwy pokazują modlącego się człowieka otoczonego przez Maryję, a w Jej centrum jest Jezus. My kontaktujemy się z tym Centrum przez modlitwę — Maryja jest Łonem, w którym możemy Jezusa spotkać głębiej.
o. Jacek Bolewski SJ, profesor Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie, zajmuje się teologią dogmatyczną, zagadnieniami mariologicznymi; autor m.in. Odnowa z Maryją, Kraków 2000.
opr. aw/aw