Z cyklu "Praca nad wiarą"
Jeżeli Chrystus odkupił świat, to dlaczego w ciągu dwudziestu wieków istnienia chrześcijaństwa świat w ogóle się nie zmienił na lepsze? Dlaczego nawet sam Kościół wprowadził tyle zła do ludzkich dziejów (żeby wymienić nawracanie na siłę, inkwizycję czy wojny religijne)? Co więcej — ale tu powiem od razu, że od tej demagogii osobiście się dystansuję — najbardziej potworne wynalazki, takie jak karabin maszynowy, broń chemiczna, bomby aż do atomowej i wodorowej włącznie, obozy koncentracyjne, itp. to dzieło chrześcijan! Podobno Elie Wiesel powiedział, że po Oświęcimiu rozumny człowiek nie może już być chrześcijaninem.
Nawet jeśli odłożymy na bok różne fakty i sytuacje makabryczne, i ograniczymy się do oceny zwyczajnego życia współtworzonego przez chrześcijan, to trzeba się zgodzić z zarzutami, że nie widać, żeby świat był odkupiony. Nie widać nawet, żeby sami chrześcijanie byli odkupieni. Między chrześcijanami nie ma przecież więcej miłości niż gdzie indziej. Mimo że to kryterium podał sam Chrystus. On mówił, że po wzajemnej miłości będzie można poznać Jego uczniów. A przecież obojętności, podziałów i nienawiści jest wśród chrześcijan bez miary. Temu się nie da zaprzeczyć.
Czy na te zarzuty w ogóle da się odpowiedzieć?
Wydaje mi się, że kiedy nie umiem odpowiedzieć na jakiś zarzut przeciwko mojej wierze, albo na jakieś oskarżenie pod adresem Kościoła, znaczy to, że sam nie mam jeszcze jasnego obrazu tych zagadnień. Zatem zanim zabiorę się do odpowiadania komuś na ten zarzut, przedtem sam powinienem to zagadnienie w sobie przemyśleć, uporządkować i jakoś utrwalić. Mówiąc inaczej: z odpowiadaniem na niektóre zarzuty nie trzeba się zanadto śpieszyć.
A już w ogóle radziłbym unikać wchodzenia w polemikę z zarzutami typu — że określę to symbolicznie — „twoja żona jest głupia, brzydka i niewierna”. Kiedy ktoś generalnie dezawuuje moją wiarę, a Kościół przedstawia w taki sposób, jakby był organizacją przestępczą i przez całą swoją historię nie zajmował się niczym innym tylko dokonywaniem zbrodni i błogosławieniem wszelkiej niegodziwości, sam winien jest temu, że ja nie mam ochoty rozmawiać z nim ani na temat mojej wiary, ani na temat mojego Kościoła.
Owszem, jego zarzuty powinienem sobie raczej zapamiętać, zwłaszcza że niektóre z nich mogą wrócić do mnie w sytuacji raczej zachęcającej do dialogu. Ponadto, z faktu, że nie zamierzam bezpośrednio reagować na niektóre agresje przeciwko mojej wierze i Kościołowi, nie wynika, że wolno mi zaniechać prób zrozumienia samej osoby agresora. Skoro zachowuje się on jak człowiek ciężko poraniony, być może uda mi się przynajmniej częściowo zrozumieć, skąd się te rany wzięły.
Przejdźmy do konkretnego pytania, jakie mi Pan postawił. Zasygnalizuję trzy tematy, które, moim zdaniem, powinien Pan zadać sobie samemu do pogłębienia, a wówczas odpowiedź na to pytanie ułoży się Panu niejako sama.
Po pierwsze: Warto sobie uświadamiać, jak bardzo niektóre wartości ściśle chrześcijańskie stały się własnością całej naszej cywilizacji.
Weźmy na przykład prawdę o wielkiej godności człowieka, która jest źródłem leżącej u samych fundamentów współczesnej demokracji idei praw ludzkich. Przecież wzięliśmy ją z ewangelicznego orędzia, że człowiek, i to każdy człowiek (por. przypowieść o zagubionej owieczce), jest kimś bezcennym dla samego Boga, że dla Boga jesteśmy aż tak ważni, że własnego Syna do nas posłał, żeby nas uratować.
Czy bez Ewangelii ludzkość w ogóle uświadomiłaby sobie tę prawdę, że człowiek jest osobą i że państwo (a również ekonomia, nauka, kultura, praca, itd.) jest dla człowieka, a nie człowiek dla państwa? Fakt faktem, że zasada personalistyczna została z całą jednoznacznością odkryta tylko w naszej chrześcijańskiej cywilizacji. Ponadto faktem jest, że jej odrzucenie przez bolszewizm oraz hitleryzm sprowadziło na ludzkość bezmiar nieszczęść, ale też w pokoleniach, które zaznały tych nieszczęść, odnowiło świadomość, że niedobrze jest, jeśli jakieś społeczeństwo pozbywa się dobrego kwasu ewangelicznego.
Dzisiejsze ideologie odrzucające ewangeliczną prawdę o godności człowieka — konsumizm i permisywizm — nie walczą z ideą praw ludzkich; przeciwnie, wywieszają ją na swoich sztandarach. Trudno jednak nie zauważyć, że już teraz częściowo widać deformacje, jakim ona ulega, kiedy się ją pozbawi jej fundamentu, tzn. wiary w niepojętą godność człowieka i w nasze wezwanie do życia wiecznego. Nieszczęścia i zagubienie, jakie stąd wynikają i jeszcze wynikną, będą zapewne dla niektórych ludzi następnym argumentem, że nie widać, żeby świat był odkupiony. Na to odpowiem: tam nie widać, gdzie nie widać; nie widać tam, gdzie odrzuca się Odkupiciela oraz Jego prawdę i łaskę.
Szacunek dla człowieka słabego, ubogiego, chorego, skrzywdzonego, upośledzonego - to następna wartość ewangeliczna, która szeroko rozlała się po całym świecie i znajduje swoich wyznawców i entuzjastów również wśród licznych niechrześcijan. Owszem, nadal - i to, niestety, również wśród chrześcijan - jest wiele niesprawiedliwości, okrucieństwa i obojętności na cudzą biedę. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Ewangelia dostarczyła istotnych bodźców do powstania i rozwoju najrozmaitszych struktur charytatywnych, opiekuńczych, medycznych, itp.
Na świadka tej przepaści, jaka niegdyś dzieliła chrześcijan i pogan w stosunku do ludzi ubogich i chorych, powołam znanego wroga chrześcijan, jakim był panujący w latach 361-363 cesarz Julian Apostata. „Hańbą jest dla nas - pisze do Arsakiosa, pogańskiego arcykapłana - że z Żydów nikt nie żebrze i że niewierni Galilejczycy [ tak Julian nazywał chrześcijan] oprócz swoich żywią także naszych, nasi zaś nawet swoim proszącym pomocy nie udzielają” (List 39). Obszerniej porusza Julian ten temat w liście do innego arcykapłana, Teodora (List 45).
Przykłady głębokiego i pozytywnego oddziaływania chrześcijaństwa daleko poza granice Kościoła można mnożyć. Przecież to chrześcijaństwu należy przypisać główną zasługę w zakresie zdesakralizowania w naszej świadomości wszystkiego co nie święte, albowiem „jeden tylko Bóg jest święty”. Dziś za mało się mówi o tym, jak bardzo uwolniło to nas od różnych niepotrzebnych lęków, zabobonów oraz irracjonalnych zahamowań.
Przejdźmy do zupełnie innego tematu, który wiąże się z Pańskim pytaniem. Mianowicie warto przypatrzeć się fałszywym oczekiwaniom mesjańskim, jakie zgłaszano pod adresem Chrystusa Pana i które On konsekwentnie odrzucał. Zarzuty bowiem typu „nie widać, że świat jest odkupiony”, opierają się na fałszywym założeniu, jakoby Mesjasz i Odkupiciel miał zapoczątkować utopijną epokę ludzkiej bezgrzeszności, powszechnego dobrobytu, sprawiedliwości i pokoju.
Fałsz tego założenia trafnie odsłania psychoanalityk, a zarazem konwertyta na katolicyzm, Karl Stern: „Mesjasz przyszedł na świat w historycznej osobie Jezusa z Nazaretu. Jego pojawienie się w takiej postaci nie mogło jednak spowodować nagłej przemiany społeczeństwa. Byłoby to wyjątkowo mechanistyczne pojmowanie historii. Gdyby pojawienie się Mesjasza samo z siebie nawróciło świat ku miłości i pokojowi, tak jak naciśnięcie włącznika oświetla cały pokój, wolność, która bardziej niż cokolwiek innego czyni człowieka podobnym do Boga, zostałaby nam odebrana. Bylibyśmy wówczas podobni do mechanicznych baletnic, tańczących sztywno w rytm muzyki i zamierających, gdy tylko melodia się skończy. Cały dramat historii żydowskiej do momentu pojawienia się takiego Mesjasza (nawet gdyby miało się to wydarzyć dopiero za dwadzieścia tysięcy lat) byłby całkowicie pozbawiony sensu.
„W istocie zaś jedynym Mesjaszem, który pozostaje w zgodzie z żydowską koncepcją historii, jest ten Mesjasz, który przyszedł na świat i został ukrzyżowany: wcielony Bóg, śledzony i pochwycony przez stronniczych polityków i rzymskich imperialistów, a następnie haniebnie stracony. Jego pokój i Jego sprawiedliwość nie przemieniły świata w sposób automatyczny, niezależny od naszej woli, ale przemieniły tajemne głębie ludzkiej duszy. Gdy Chrystus mówi o skutkach swojego pierwszego przyjścia, posługuje się metaforami, takimi jak zaczyn albo ziarnko gorczycy. Innymi słowy, mówi o przemianach powolnych lub ukrytych, albo dokonujących się tylko gdzieniegdzie. Nie oznacza to, że nie powinniśmy myśleć o społeczeństwie czy polityce w kategoriach chrześcijańskich, oznacza to jedynie, że każdy z nas musi najpierw szukać królestwa Bożego (które nie jest z tego świata), a wszystkie inne rzeczy będą nam dodane”.
Zresztą wystarczy nawet niewielka znajomość Nowego Testamentu, żeby wiedzieć, że Pan Jezus nigdy utopii nam nie obiecywał. Wręcz przeciwnie, z całą jasnością mówił, że „kto chce iść za Mną, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24). Zapowiadał nam prześladowania (J 15,20) i przestrzegał przed niewiernością (Mt 25,30; J 14,24; 15,6). Cały Nowy Testament zawiera w sobie tyleż wezwań do przyjęcia Dobrej Nowiny, co przestróg, że przyjętą łaskę Bożą możemy zmarnować (1 P. 5,8; Ap 3,17).
Również trzeciego tematu nie będę tu szerzej rozwijał, a tylko go zasygnalizuję. Sięgnę po metaforę lekarską: Jeżeli nie jestem zdrowy, to cóż mi z tego, że wyglądam na zdrowego? Ale i odwrotnie: Nie szkodzi, że może nie wyglądam na zdrowego, jeśli tylko zdrowie nieźle mi dopisuje. Chociaż najbardziej normalnie jest wtedy, kiedy i zdrowy jestem i wyglądam na zdrowego.
Powiedzmy zatem jasno i najkrócej: Najważniejsze, żeby we mnie i w nas działała łaska Chrystusa Odkupiciela. Jeśli zaś naprawdę staramy się jak umiemy żyć Ewangelią, a w ludzkich oczach w ogóle nie wyglądamy na odkupionych, szkoda stąd dla nas niewielka. Byłoby znacznie gorzej, gdybyśmy w oczach ludzkich uchodzili za wiernych i gorliwych uczniów Chrystusa, a w rzeczywistości byli daleko od Niego.
Oby jednak spodobało się Jemu, ażeby „tak będzie świeciło nasze światło przed ludźmi, że będą widzieli nasze dobre czyny i chwalili Ojca naszego, który jest w niebie!” (Mt 5,16).
opr. aw/aw