Z cyklu "Pytania nieobojętne"
Mam dwoje dzieci i absolutnie nie mogę mieć więcej. Od pewnego czasu mam założoną sprężynkę domaciczną. Trochę (choć też z tym nie przesadzajmy) uwolniło mnie to od strachu przed ciążą. Wyrzutów sumienia w zasadzie nie mam, ale jednak przeszkadza mi świadomość, że stosowanie środków antykoncepcyjnych Kościół uważa za grzech. Nawet nie mam o to pretensji do Kościoła, ale mam jakąś wewnętrzną potrzebę, żeby znaleźć księdza, który by mnie zrozumiał i nie potępił. Przeczytałam parę artykułów w rubryce „Szukającym drogi” i pomyślałam sobie, że tym księdzem będzie prowadzący tę rubrykę. Proszę Ojca, ja wiem, że może nie wszystko wypada Ojcu napisać publicznie, ale proszę mi napisać przynajmniej prywatnie, że sprawa używania środków antykoncepcyjnych jest skomplikowana i nie da się wszystkich ludzkich bied i układów zmieścić w zasadzie ogólnej.
Odpisuję jednak publicznie, bo chodzi przecież o problem bardzo ważny, dotyczący nie tylko Pani. Wyznam Pani, że zanim przystąpiłem do pisania tego listu, pomodliłem się szczególnie o światło Boże i dla siebie, i dla Pani oraz dla innych Czytelników tego tekstu. W sprawie tak ważnej liczyć się musi przede wszystkim prawda moralna, nawet jeśli nie zawsze pokrywa się ona z naszymi oczekiwaniami i emocjami.
A dlatego sprawa jest tak bardzo ważna, że stosowany przez Panią sposób nie jest przecież środkiem antykoncepcyjnym, tylko poronnym. Jeśli to twierdzenie zaskoczyło Panią, błagam, niech Pani uzna, że to jest fakt, a nie pogląd mój czy nawet Kościoła. Po prostu działanie spirali na tym polega, że nie dopuszcza ona do zagnieżdżenia się poczętej już istoty ludzkiej i powoduje poronienie. Zatem chodzi tu już o grzech przeciw piątemu przykazaniu dekalogu, przeciw przykazaniu „Nie zabijaj”.
Pani zapewne nie była tego dotychczas świadoma. Rozumiem też, że wyobraźnia może się buntować przeciw powyższemu twierdzeniu. Wyobraźnia podpowiada, że aby było poronienie, to ktoś musi ten poroniony płód widzieć. Tymczasem kobieta, która pozwoliła sobie założyć spiralę, na ogół żadnego poronionego embrionu nie widzi. Niestety, w tym wypadku fakty świadczą przeciwko wyobraźni. Poronienie dokonuje się rzeczywiście, choć embrion jest jeszcze tak mały, że matka może ani jego istnienia, ani śmierci w ogóle nie zauważyć.
Do kryterium ilościowego — czy płód był większy czy mniejszy, starszy czy młodszy — wielu ludzi przywiązuje dużą wagę. Ileż to razy zdarza mi się słyszeć wyznanie matki: „usunęłam ciążę”, i pospieszne uzupełnienie: „ale było to dopiero na początku drugiego miesiąca”. Jak gdyby to stanowiło okoliczność łagodzącą! Kryterium ilościowe jest ważne w odniesieniu do rzeczy, ale nie w odniesieniu do życia ludzkiego. Jest różnica, czy ukradnę małe cielę czy dużą krowę albo czy zniszczę dopiero co kiełkującą sadzonkę czy potężne drzewo. Ale nie ma obiektywnej różnicy, czy odbieram życie istocie ludzkiej, która dopiero co zaczęła istnieć, czy człowiekowi dojrzałemu, czy więdnącemu starcowi, w którym życie ledwo się jeszcze tli. Nie ma istotnej różnicy, czy dziecko, któremu odbiera się życie, jest prawie niedostrzegalnym embrionem, czy waży sto dwadzieścia gramów, czy cztery kilo. Współczesna nauka nie pozostawia wątpliwości co do tego, że punktem wyjściowym, od którego zaczyna się istnienie i rozwój odrębnej jednostki przynależnej do gatunku homo sapiens, jest moment poczęcia. Każdy z nas zaczął istnieć właśnie w momencie poczęcia, a nie dopiero później.
Zwróćmy teraz uwagę na to, że zdarzają się fakty, które subiektywnie trudno od razu przyjąć do świadomości; trzeba dopiero czasu, żeby się do nich przyzwyczaić. Dotyczy to faktów zarówno chcianych i wytęsknionych, jak niechcianych. Na przykład pierwsze nasze dziecko ukończyło studia i zostało magistrem: rodzice aż pękają z dumy i radości, a zarazem jakby im trudno było uwierzyć, że to już. Podobnie pierwszą reakcją na śmierć, zwłaszcza nagłą, kogoś bliskiego, jest odmowa uznania tego faktu: „Przecież to nieprawda! Przecież to niemożliwe!” — wołamy zrozpaczeni, stojąc u trumny. I człowiek jakby naprawdę oczekiwał wówczas, że czas cofnie się o te zaledwie dwa dni, a sytuacja, w której mój bliski poniósł śmierć, rozwiąże się inaczej, dla niego szczęśliwiej.
Sytuacja psychiczna kobiety, w której życie dopiero się poczęło, jest dość podobna. Nawet jeśli dziecko jest bardzo chciane i wyczekiwane, trudno od razu przyzwyczaić się do jego istnienia: przecież jeszcze tak niedawno go nie było! Daleko ostrzej zjawisko to dokonuje się w psychice rodziców, którzy poczęcia dziecka nie zamierzali: „Przecież nie chcemy mieć dziecka, przecież nie możemy mieć dziecka, a więc go nie ma!” Wiele tragicznych decyzji przeciw życiu ludzkiemu zostało w tym stanie ducha podjętych i niestety wykonanych. Tymczasem w sprawie tak fundamentalnej, jak sprawa życia ludzkiego, nie wolno — absolutnie nie wolno — podejmować decyzji, opierając się na subiektywnym stanie ducha jawnie niezgodnym z obiektywnym stanem rzeczy. Zaś obiektywny stan rzeczy jest następujący: Już najmniejszy embrion, jaki kobieta nosi w sobie, jest niewątpliwie odrębną istotą ludzką. Istoty ludzkiej zaś zwłaszcza niewinnej, nie wolno zabijać nigdy. Jeden tylko Bóg ma władzę nad jej życiem.
Decyzja założenia wkładki, która będzie bez wiedzy matki niszczyła każde kolejne poczęte w niej życie, jest psychicznie bez porównania łatwiejsza niż świadome pójście na stół operacyjny w celu zabicia płodu, ale obiektywnie jest znacznie groźniejsza, gdyż jej ofiarą pada nie tylko jedno dopiero co poczęte życie ludzkie. Dlatego na miłość Boską, błagam Panią, niech Pani natychmiast tę spiralę usunie, bo ona jest narzędziem śmierci.
Ponieważ jest Pani katoliczką, przypomnę jeszcze Pani argumenty wiary, że człowiek rozpoczyna swoje istnienie w momencie poczęcia. Codziennie modlimy się: „Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi i poczęła z Ducha Świętego”. Właśnie w momencie poczęcia Jednorodzony Syn Boży stał się człowiekiem, toteż Święto Zwiastowania obchodzimy 25 marca i dokładnie dziewięć miesięcy później obchodzimy Boże Narodzenie. Podobnie 8 grudnia mamy uroczystość Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, a 8 września świętujemy Jej Narodzenie.
Pisze Pani, że absolutnie nie możecie mieć następnego dziecka. Może twardo będzie brzmiała moja mowa, ale proszę jej od razu nie odrzucać. Przecież na pewno nosi Pani w sobie to przeświadczenie, bez którego nie można być chrześcijaninem: że prawo moralne, nawet wtedy, kiedy to trudne, jest możliwe do zachowania. A również to przeświadczenie, że rozwiązywanie swoich problemów wbrew Panu Bogu w ostatecznym rachunku nic dobrego człowiekowi nie przyniesie.
Otóż sądzę, że zmagają się dzisiaj ze sobą dwie koncepcje moralności małżeńskiej, pogańska i chrześcijańska. Koncepcja pogańska w dwóch miejscach umieszcza swoje „absolutnie”: współżycie seksualne jest dla nas czymś, z czego absolutnie nie zrezygnujemy, nawet częściowo, oraz jeśli nie chcemy mieć dziecka, to go absolutnie mieć nie będziemy. Koncepcja ta obficie owocuje śmiercią — i to jest logiczne. Przecież w spotkaniu seksualnym z natury rzeczy może począć się dziecko, a zdarzyć się to może również wtedy, kiedy małżonkowie tego nie chcą lub nawet podejmują działania przeciwko poczęciu. Ponieważ małżonkowie absolutnie dziecko wykluczają, a ono jednak zaistniało więc — nazwijmy to eufemistycznie — podejmuje się działania przeciwko jego urodzeniu. Istnieje logiczny związek między dopuszczeniem technik antykoncepcyjnych i zgodą na sztuczne poronienia: jeśli zawiodły działania przeciwko poczęciu, podejmuje się działania przeciwko urodzeniu dziecka. To naprawdę nie przypadek, że zwolennicy środków antykoncepcyjnych niemal powszechnie nie odróżniają ich od środków poronnych.
Wyznawcy Chrystusa w innym miejscu umieszczają swoje „absolutnie”. Absolutnie nie wolno zabijać. Oczywiście małżonkowie często znajdują się w sytuacji, kiedy naprawdę nie mogą mieć już więcej dzieci, przynajmniej na razie. Wówczas współżycie ograniczają do okresów niepłodnych. Jest to dla nich możliwe, gdyż nie ulegali przesądowi, jakoby złączenia seksualne były w małżeństwie czymś tak absolutnie ważnym, że jakiekolwiek ograniczenie ich przekracza wyobraźnię małżonków. O ile stosujący środki antykoncepcyjne łatwo zapominają o tym, że ze zjednoczenia mężczyzny z kobietą może począć się człowiek, o tyle trudno o tym zapomnieć małżonkom, regulującym swoje współżycie według rytmu płodności. Dlatego nawet jeśli dojdzie do poczęcia nie zamierzonego, nie popadną w bezgraniczne zdumienie z tego powodu, lecz będą się starali przyjąć dziecko z całą miłością. Również wówczas, kiedy jest to dla nich obiektywnie bardzo trudne.
Niewątpliwie również do moralności małżeńskiej odnoszą się znane słowa z Księgi Powtórzonego Prawa: „Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Boga, swego Pana, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego. Bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi” (30 19n). I słowa Pana Jezusa: „Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują” (Mt 7,13n).
Jeśli jednak ktoś, w imię wierności Bogu, podejmuje drogę trudną, rychło doświadcza, iż ostatecznie rzecz biorąc jest to wprawdzie jarzmo, ale słodkie, brzemię wprawdzie, ale lekkie (Mt 11,30).
opr. aw/aw