O Tajemnicy Wcielenia Chrystusa
Trudno dziwić się Żydom, że w małym dziecku urodzonym z biednych rodziców, gdzieś w stajni na końcu Betlejem, nie rozpoznali swego Boga-Mesjasza, skoro Mojżeszowi ukazał się On na Górze Synaj ze straszną potęgą i przerażającym majestatem, wśród grzmotów i błyskawic.
Również później, kiedy już jako mieszkaniec Nazaretu chodził po drogach Palestyny, z gromadką uczniów, biedny i prawie bezdomny, nie bardzo przypominał oczekiwanego Mesjasza. Nie posiadał zewnętrznej okazałości, atrybutów władzy, potęgi, bogactwa, nie odpowiadał także — pielęgnowanym w świadomości Żydów od pokoleń — wyobrażeniom przywódcy nie tylko religijnego, ale także politycznego i wojskowego, który miał wyzwolić naród wybrany z niewoli rzymskiej.
Kiedy zaś zaczął głosić swoją naukę, tylko pogorszył — w oczach Żydów — swoją sytuację, zakwestionował bowiem istniejący porządek społeczny, a także niektóre istotne zagadnienia związane z doktryną i kultem. Powszechnie szanowanych faryzeuszy i saduceuszy nazwał grobami pobielanymi, siebie stawiał ponad szabatem, świątynię chciał zburzyć i w trzech dniach odbudować. Za jawne bluźnierstwo uznano Jego stawianie się na równi z Bogiem i chciano Go za to ukamienować.
Na wszystkie inne prawdy, jakie głosił, choćby nawiązywały do treści ksiąg świętych, pozostawali głusi. Ich serca zamknęły się na Słowo, które przyszło na świat, gdyż nie takiego Mesjasza oczekiwali. Św. Jan napisze później: „...świat stał się przez Nie [Słowo], lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,5.10—11).
A jednak taką drogę wybrał Bóg, by objawić się światu, by uwolnić ludzkość z niewoli grzechu. Pan Bóg, stwarzając człowieka na swój obraz i podobieństwo, uczynił go rozumnym i wolnym, ale to właśnie stało się przyczyną ludzkich nieszczęść. Człowiek, który odwrócił się od Boga, uwikłał się w grzech, cierpienie, rozpacz, zwątpienie, w końcu w śmierć. Mimo wszystko Bóg nie przekreślił człowieka, przeciwnie — zechciał zmierzyć się z jego grzeszną i śmiertelną kondycją, sam niejako postawił się przed jego sądem. Jakkolwiek jest Wszechmocą, jest także Mądrością i Miłością, dlatego przyjął postać słabego, bezbronnego dziecka, którego losy tak bardzo zależą od miłości innych ludzi. Bóg nie jest pozaświatowym Absolutem. On jest Emmanuelem — Bogiem-z-nami, który dzieli los człowieka, uczestniczy w ludzkiej kondycji.
* * *
Najbardziej rewolucyjnym manifestem napisanym kiedykolwiek przez ludzi jest Kazanie na Górze. Nigdy przedtem ani nigdy potem nie sformułowano tak jasno i dobitnie zasad sprawiedliwości społecznej w odniesieniu do ludzi najbiedniejszych i wydziedziczonych. Cokolwiek zostanie później napisane, np. w Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych (1776 r.), w Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela (1789 r.) czy w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (1948 r.), będzie miało swe korzenie w Ewangelii, a zwłaszcza w Kazaniu na Górze. Pojęcie praw człowieka nieznane jest w tych kulturach, które wyrosły na gruncie innych religii.
Z chrześcijańskiego punktu widzenia każdemu człowiekowi, bez względu na rasę czy pozycję społeczną, przysługuje podstawowe prawo — prawo uznawania się za dziecko Boga, przez Niego stworzone i zbawione z bezinteresownej miłości. Jest to prawo niesłychane, głoszone tylko przez Jezusa; prawo do nazywania Boga Ojcem, a nawet „Tatusiem” — Abba. To zmienia wszystko. Jest rzeczą zrozumiałą, że każdy, będąc dzieckiem Bożym, posiada swe prawa, dlatego należy je po prostu szanować. Upominać się o swe prawa muszą jeszcze, niestety, ludzie żyjący poza kulturą powstałą na gruncie chrześcijaństwa.
W Kazaniu na Górze Jezus mówi nie tylko o prawach; mówi także o obowiązkach. Wobec tych, którzy w sposób zawiniony nie dopełniają swych powinności wypływających z pozycji społecznej, posiadanego majątku czy wrodzonych zdolności, wypowiada groźne „biada”.
Zachód, cieszący się wolnością i zasobny w dobra materialne, posiada niewątpliwie pozycję uprzywilejowaną w świecie. W wielu miejscach ludzie żyją w nędzy, chorują, umierają z głodu, giną w wojnach. Świat tymczasem to naczynia połączone, nie można bezkarnie przyglądać się krzywdzie i nieszczęściom ludzkim w przeświadczeniu, że nas to nie dotyczy.
Aleksander Sołżenicyn w przemówieniu na Uniwersytecie Harvarda w roku 1978 powiedział: „Dla Zachodu nadszedł czas, by potwierdził bardziej obowiązki ludzi niż ich prawa... Nie widzę żadnego ratunku dla ludzkości poza samoograniczeniem praw każdej jednostki i każdego narodu... Świat winien odkryć ducha poświęcenia i wielkość służby”.
* * *
Piłat patrząc na Jezusa ubiczowanego, krwawiącego i sponiewieranego, nagle dowiaduje się, że „On czyni siebie królem”. Pyta Go więc, czy to prawda. Jezus odpowiada: „Tak, jestem królem... Królestwo moje nie jest z tego świata”. Prawda ta dla wierzących jest oczywista. Chrześcijaństwo ma wymiar eschatologiczny. Jeśli Bóg jest wieczny, a my jesteśmy nieśmiertelni, to istnieje jeszcze inny świat, niematerialny, w którym będziemy istnieć, ale w innej naturze. Święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian stwierdza, że gdyby to nie miało być prawdą, bylibyśmy na tej ziemi ludźmi najbardziej oszukanymi, niemądrymi i nieszczęśliwymi.
Tygodnik „Focus” opublikował przed paroma laty ankietę z pytaniami, czego obywatele społeczeństwa dobrobytu mogą jeszcze oczekiwać od życia. Były także pytania o wierzenia religijne, transcendencję, życie pozagrobowe. Przeszło 60 proc. respondentów odpowiedziało, że wierzy w Boga, ale tylko 18 proc. wierzyło w życie pozagrobowe. Większość była z życia zadowolona, a jeśli czegoś pragnęli, to dalszych sukcesów, zdrowia i pogodnej starości. Praktykami religijnymi specjalnie się nie przejmowali.
Cywilizacja zachodnia wzniosła się na wyżyny dobrobytu materialnego, jakiego ludzkość nigdy wcześniej nie osiągnęła. Dobrobyt ten niewątpliwie ułatwia ludziom życie, ale rodzi także pogoń za pieniądzem, pęd do konsumpcji i przyjemności. Dla biznesu Bóg jest nieistotny. Nie potrzeba Go, by osiągnąć sukces ekonomiczny. Człowiek w swych myślach, pragnieniach i wyobrażeniach coraz mniej wybiega poza świat materialny, w transcendencję. W miejsce Boga stworzył sobie różnych bożków i uprawia ich kult — kult dobrobytu, pieniądza, przyjemności, zdrowia, młodości.
A jednak żyjemy w cieniu śmierci. Psalmista mówi, że żyjemy siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat, a to wszystko i tak utrudzenie, znój i cierpienie. W końcu każdy musi stąd odejść.
Jak kruche i złudne jest szczęście materialne, pamiętają ci, którzy na własne oczy oglądali ruiny i zgliszcza Europy po drugiej wojnie światowej. Nikt nie chce, by tą drogą ludzkość miała znów sobie przypomnieć, jaka jest właściwa hierarchia wartości na tej ziemi. Dlatego nie można żyć iluzjami i trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Jesteśmy coraz bardziej „zakładnikami” wytworów tego świata, nastawionego na zachłanne konsumowanie i rozrywkę, a to może prowadzić do dehumanizacji i samounicestwienia.
Bóg, przychodząc na świat w postaci małego bezbronnego dziecka, chciał pokazać, że nie jest pozaświatowym Absolutem, że krucha ludzka kondycja jest mu bardzo bliska. Zainteresował się nawet warunkami, w jakich człowiek egzystuje na ziemi i opowiedział się bezapelacyjnie po stronie najbiedniejszych i wydziedziczonych. A jeśli będzie kiedyś ludzi surowo rozliczał, to przede wszystkim tych, którzy krzywdzą innych.
O naszej śmiertelności jesteśmy wszyscy przekonani, tego nie trzeba udowadniać, ale Jezus, stając przed Piłatem, stwierdził jasno, że śmierć nie jest końcem, że Jego królestwo jest po tamtej stronie, a mieszkań w nim jest wiele.
Chrześcijaństwo nie neguje doczesnych wartości, ale chce je traktować jako pewnego rodzaju „narzędzie”, które — jeśli zostanie dobrze wykorzystane — może przyczynić się do wzrostu dobra w świecie. Optymizm naszej religii rodzi się przede wszystkim z szukania wartości duchowych oraz szczęścia wewnątrz, a nie na zewnątrz człowieka. Dopiero wtedy to, co doczesne, może doznać pewnego rodzaju przebóstwienia. Tajemnica Wcielenia o tym nam przypomina.