Uwięzieni w materializmie nie umiemy sobie poukładać tego, w jaki sposób Dziewica, która urodziła - miałaby pozostać Dziewicą.
Współcześni przypominają domniemaną akuszerkę z apokryfu zatytułowanego „Protoewangelia Jakuba”, która miała stwierdzić: Jeśli nie włożę palca, aby zbadać (...) nie uwierzę. A jednak zapowiadany przez anioła musiał się narodzić święcie.
Jakie czasy, takie wątpliwości. Uwięzieni w materializmie i przeniknięci naukami szczegółowymi, zdaje się w wiekszości staliśmy się mniej lub bardziej gorliwymi wyznawcami scjentyzmu — nie umiemy sobie poukładać tego, w jaki sposób Dziewica, która urodziła — miałaby pozostać Dziewicą. Cały problem zostaje sprowadzony do warunków anatomicznych, nawet jeśli nie wszyscy wprost formułują swoje wątpliwości w ten sposób.
Jednak zbytni nacisk na fizyczne aspekty faktu powoduje, że umyka jego teologiczny sens i duchowe znaczenie. Oczywiście biologia, jeśli ma być znakiem, nie może kłamać. Z drugiej jednak strony nie wolno Maryi rozpatrywać jako przypadku do zbadania, zaleca się tu zachowanie zdrowej dyskrecji. Zresztą i Dziewica prawdopodobnie przez większą część życia zachowywała wszystkie te sprawy w ukryciu, choć w końcu, pewnie niedługo przed zakończeniem ziemskiego żywota, je wyjawiła...
Zdumiewające jest, że ktoś, kto bez mrugnięcia okiem przyjmuje pierwszy cud, czyli dziewicze poczęcie, unosi w zdziwieniu brwi nad drugim cudem, czyli dziewiczym zrodzeniem. Czy należy wyobraźni oświeconej wiarą stawiać granice wynikające z gabarytów ciała rodzącego się Jezusa, które rzecz jasna przekraczają wielkość materiału genetycznego stworzonego w Maryi? Czy poczęcie bez udziału mężczyzny jest mniejszym cudem od tego, że Syn pierworodny nie naruszył Jej dziewictwa, lecz je uświęcił (Konstytucja dogmatyczna o Kościele „Lumen gentium”, nr 57)? Albo: czy w ogóle należy tak dzielić na cuda cały ten cudowny czas współpracy Boga z człowiekiem, dzięki któremu Bóg staje się człowiekiem? Być może z perspektywy mentalności współczesnej umyka to, co wydają się sugerować Ewangelie — że mamy do czynienia z nadprzyrodzonym procesem ciągnącym się od poczęcia aż do wydania Boga na świat. W tym sensie nie tylko poczęcie, ale i narodzenie — trzeba czytać jako znaki.
Niektórzy protestanci uważają, że głosząc narodzenie Chrystusa z dziewicy, mariologia katolicka wyjmuje Maryję ze społeczności ludzkiej i przenosi Ją w sferę boską. Tym samym stawia pod znakiem zapytania rzeczywistość Chrystusowego człowieczeństwa (S.C. Napiórkowski, Spór o Matkę Pana. Mariologia jako problem ekumeniczny, Lublin 2011, s. 173). Trudno jednak uznać poczęcie Jezusa z Dziewicy za całkiem zwyczajny sposób pojawienia się Dziecka na tym świecie. Albo więc sposób poczęcia nie umniejsza człowieka w Chrystusie, a zatem również wyjątkowe narodzenie nie czyni tego, albo jedno i drugie — poczęcie i zrodzenie — sprawia, że jest On mniej człowiekiem niż inni ludzie. Bóg staje się człowiekiem, i to we współpracy z człowiekiem. Nie da się na wyjątkowe wydarzenia poczęcia i narodzenia patrzeć inaczej niż z perspektywy Boskiej i ludzkiej jednocześnie. Natury Boska i ludzka jednoczą się, choć nie mieszają i nie tracą swoich właściwości, w Osobie Chrystusa, i podobnie jest w poczęciu i narodzeniu, które stanowią jakby wyraz tej dokonującej się tajemnicy, a może nawet czerpią z niej jak ze źródła. Narodzenie Jezusa jest zarazem Boskie, jak i ludzkie, i dobrze wyczuwali to Ojcowie Kościoła, którym nie umykał żaden z tych wymiarów. Również teologowie współcześni pojmują narodziny „dialektycznie”, jako całkiem naturalne i całkiem cudowne, co można widzieć jako kontynuację tajemnicy poczęcia.
Nie przypadkiem anioł zwiastuje Dziewicy nowinę: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego okryje Cię cieniem. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym (Łk 1, 35). To nie zbieg okoliczności, że właśnie w czasie błogosławionym Maryja nosząca Jezusa i cały czas ocieniona Duchem Świętym staje się błogosławieństwem dla Elżbiety i jej dziecka, tak że mały Jan Chrzciciel „skacze” z radości.
Wydaje się, że mamy do czynienia z wydarzeniem nadprzyrodzonym rozciągniętym w czasie, a nie ograniczonym do punktu poczęcia. Dopiero, gdy powiła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie, Bóg prawdziwie stał się człowiekiem, dokonała się kenoza (dobrowolne ogołocenie Boga); dopiero od tego momentu można mówić, że Słowo przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (J 1, 11), czego żłób jest znakiem proroczym. Jednocześnie samo porodzenie bez pomocy akuszerki ma już głęboki sens teologiczny, który zaprasza do wiary, ale wyprasza z bawienia się w położną samego empirycznego faktu dokonującego się w gospodzie. Maryja wydała Syna Bożego na świat jako Syna Człowieczego i stało się to na sposób „misterium nowego stworzenia”. Taki jest sens objawiony i teologiczny. Więcej nic nie wiemy (Cz. Bartnik, Matka Boża, Lublin 2012, s. 140).
Dopiero od tego momentu rozpoczyna się życie ukryte Jezusa, i jeśli wydarza się w tym czasie coś cudownego w życiu Maryi, to raczej przychodzi przez innych (pasterze, mędrcy, Symeon), i jest potem poddawane rozpamiętywaniu (por. Łk 2, 19.51b); również Maryja od tej pory pozostaje w ciemności wiary. Jej Syn, co do którego otrzymała szczególne obietnice, zachowuje się jak każdy inny chłopak, choć mogłoby się wydawać, że cudowności związane z okresem ciąży — powinny się powtarzać. A jednak rzeczywiście stał się jednym z nas i nic nie wydaje się go wyróżniać na tle rówieśników. Teraz Bóg ukrywa się przed Maryją w Dziecięciu, jak wcześniej w misteryjnych wydarzeniach związanych z Jego poczęciem i narodzeniem chował się przed światem i jego władcą.
Największe tajemnice dokonują się w ukryciu — św. Ignacy Antiocheński († ok. 107) twierdził, że książę tego świata nie znał dziewictwa Maryi i Jej rozwiązania, jak również śmierci Pana; te trzy niezwykłe tajemnice wypełniły się w milczeniu Boga (Bartnik, s. 137), które usłyszała jedynie Jego Matka.
Różnie tłumaczy się ten werset informujący o zapowiedzi danej przez anioła, ale powszechna — zarówno u Ojców Kościoła, jak i w średniowieczu — a być może również najbardziej właściwa filologicznie, jest właśnie interpretacja mówiąca o tym, że chodziło o narodziny święte (więc bez zmazy, czyste w rytualnym znaczeniu). W takim razie słowa anioła można by tłumaczyć tak: Dlatego też narodzony święcie, będzie nazwany Synem Bożym (por. I. de la Potterie, Maryja w tajemnicy przymierza, tłum. A. Tronina, Częstochowa 2000, s. 64). Ten, który miał się narodzić święcie — rzeczywiście uczynił to w sposób święty, nie przerywając nie tylko fizycznej błony, ale przede wszystkim pozwalając zachować Maryi, która jest krzewem gorejącym ostatecznej teofanii (Bartnik, s. 73), ciągłość dziewictwa przez całe życie; już w tym widać, że jeśli miało ono sens, to tylko jako „wieczne dziewictwo”. Z kolei znakiem tego, że sam Bóg jest Ojcem Dziecka, a nie Józef, byłoby nie tylko poczęcie, ale i Boskie narodzenie.
Scena Zwiastowania i Prolog św. Jana ukazuje znaki świadczące o Bożym dziecięctwie Jezusa — są nimi dziewicze poczęcie oraz narodzenie, pozwalające poznać, że Jezus jest Synem Boga, a nie ziemskiego ojca. W świecie, w jakim powstawały Ewangelie, nie można było lekceważyć roli znaków; a można powiedzieć to samo inaczej: nie wolno lekceważyć tych znaków również nam, skoro w ekonomii Objawienia, a więc w woli Boga, mają one swoje ważkie znaczenie. Z tajemnicy Wcielenia wynika bowiem konieczność dziewiczych narodzin, jeśli Jezus ma się okazać Synem Boga; Ojcowie Kościoła podkreślali zgodnie z duchem Biblii, że Chrystus nie mógł narodzić się z dwóch ojców, a to wymagało znaku dowodzącego Boskiego synostwa. Jezus może być nazwany Synem Boga, bo został poczęty w łonie Dziewicy, a owoc tego poczęcia objawił się dla świata w dziewiczym zrodzeniu. Dziewicze zrodzenie jest właściwie niezbędne dla wiary w Jego synostwo Boże, a jeśli nam wydaje się to nie aż tak ważne, to być może dlatego, że zwyczajnie „żerujemy” już na wierze poprzednich pokoleń! A może oswoiliśmy zanadto zgorszenie, że Bóg stał się człowiekiem, który to fakt nie daje się oswoić — więc jeśli nie gorszy, to być może brakuje nam wiary?
Mamy niestety tendencje do deizmu, które właśnie w temacie dziewictwa Maryi wydają się dochodzić do głosu szczególnie wyraźnie. Zegarmistrz, który stworzył świat, a potem pozwolił mu już „chodzić” według ustalonych jak w zegarku praw, puszcza machinę zbawienia w ruch — poczyna Jezusa w łonie Maryi, a potem wszystko następuje według znanych prawideł: Jezus stał się człowiekiem, a więc Maryja staje się niepotrzebna, odegrała już swoją rolę i może odejść za kulisy. Jednak Bóg nie ogranicza współpracy Matki Bożej w wydaniu swojego Syna na świat do momentu poczęcia i dlatego ewangelista napisał, że to Ona owinęła Go w pieluszki i złożyła w żłobie (Łk 2, 7). Dziewictwo nie oznacza bierności, ale uległość prowadzącą do duchowej aktywności i współpracy z Bogiem w historii zbawienia. W pewnym sensie można powiedzieć, że Ona daje Go światu przez cały czas, rodzi Go w wymiarze duchowym przecież również pod krzyżem jako Zbawiciela świata, przybitego teraz do żłobu krzyża, a później zawiniętego już przez pierwociny zrodzonego z Niej Kościoła w pieluszki całunu. To wszystko rzuca światło na konieczność trwania Jej dziewictwa przez całe życie.
Tekst ukazał się w „Egzorcyście” (2014) nr 3 (marzec). Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora
opr. mg/mg